Witryna Czasopism.pl

nr 22 (200)
z dnia 20 listopada 2007
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | teraz o… | autorzy | archiwum

felieton ___ZŁOTE MYŚLI SAMOBÓJCZE

W pewnych wypadkach samobójstwo wydaje się szczytowym osiągnięciem sztuki kurtuazji: tym, co nazywamy wychodzeniem po angielsku – z uprzejmym zastrzeżeniem, że opuszczamy obszerne pomieszczenie świata. Czasem wystarczy pojąć, że liczba miejsc w tramwaju egzystencji jest ograniczona. Pojąć i ustąpić komuś, kto na to miejsce jeszcze mniej zasłużył. Bo zasługa nie jest najodpowiedniejszą miarą dla sensu bytu.

Uważajcie na ludzi, którzy nie uznają samobójstwa za godziwe rozwiązanie problemów życiowych. Człowiek niedopuszczający wiary w istnienie sytuacji, z których samobójstwo jest jedynym godziwym wyjściem, najpewniej nie wie w ogóle, co to godność. Niechęć do samobójstwa nie jest chrześcijańska, lecz pogańska. Cóż innego czyni wyzbywający się życia, jeśli nie unika naszej pomsty?

Być może naturalna śmierć jest tylko produktem ubocznym czyjegoś bacznego nadzoru. (Produktem, dodajmy, mocno przereklamowanym.) Między łożem boleści a szufladą, kryjącą spluwę, zawsze się kręci jakiś zawzięty członek rodziny. Zołzowata pielęgniarka wydziela morfinę. Co za paradoks! Nawet mieszkańcowi celi śmierci nie wolno mieć przy sobie szelek ni brzytwy! Jak gdyby to związek zawodowy katów zgłaszał pretensje do jego zagłady!

Czy majsterkowicz przedwczesnego zgonu nie powinien nas raczej skłaniać do zawiści? Udane samounicestwienie jest to najwyższy stopień życiowej zaradności.

Nie zostało do końca wyjaśnione, w jaki sposób Ulrike Meinhoff zaoszczędziła niemieckiemu podatnikowi kosztów swego dożywotniego utrzymania. Tu natrafiamy na jeszcze jedną, najbardziej chyba fascynującą cechę samobójstwa. Śmierci samobójczej nigdy nie sposób wyjaśnić do końca, albowiem koniec nastąpił, zanim jeszcze komuś przyszedł do głowy pomysł jego wyjaśnienia. Sherlock Holmes musiałby palnąć sobie w łeb.

Epitafium samobójcy: Heraklit powiedział, że nie można dwa razy wejść do tej samej rzeki. Byłbym skłonny twierdzić, że nawet raz.

Samobójstwo jest podejrzane z innego względu: to praktyka pozbawiona teorii. Kilka aforyzmów Ciorana niczego nie załatwia. Jest to również hipoteza, która nigdy nie doczeka się weryfikacji. Honor ważniejszy od bytu – zdaje się głosić niedoszły, a dochodzący właśnie samobójca. A przecież nie ulega najmniejszej wątpliwości, że powołując nas do egzystencji, uczyniono nam jakiś honor i szczypta kurtuazji nakazywałaby zwracać dług w godzinie najwyższego szczęścia. Niechaj prawica nie wie, co czyni lewica, niech obydwie sądzą, że się do siebie umywają – jedna Opatrzności, a druga rozpaczy.

Epitafium samobójcy: Nie zaczynałem ze sobą. Przynajmniej skończę.

Książka, napisał Emil Cioran, to odroczone samobójstwo. Czy samobójstwo byłoby w takim razie bardzo śpieszną książką? Ja w to nie wątpię. Znam nawet kilka takich publikacji. Problem w tym, że ich autorzy – w przeważającej ilości – okazują wszelkie (jak sądzę, niebaczne) symptomy życia. Niewykluczone wszelako, że tylko symptomy.

Na frontyspisie jednego z najbardziej zasłużonych domów wydawniczych w Europie, weneckiej oficyny Alda Manuzia, widniało następujące motto: „Festina Lente”. Śpiesz się powoli. Ta mądrość, o którą nie podejrzewalibyśmy popędliwych, jak to się na ogół sądzi, Włochów, pojawi się w wielu italskich przysłowiach. Oto jedno z nich: „chi va piano, va sano e va lontano” (kto chodzi powoli, idzie zdrowy i zajdzie daleko). A skoro już jesteśmy przy powolnym spieszeniu, podumajmy o rekordach niespieszności. Pierwszym z nich byłoby zapewne czekanie na tramwaj w Zawierciu. Ten, kto czeka na tramwaj w Zawierciu, naprawdę zasługuje na członkostwo w naszym klubie.

Dlaczego należy się raczej śpieszyć powoli niż szybko guzdrać? Jest w tym jakaś tajemnica. Nie wiadomo, jaka. Ale najpewniej jakaś bardzo tajemnicza. Być może ta najpaskudniejsza ze wszystkich tajemnic: nieobecność żadnej tajemnicy. Dlaczego lepiej powoli się śpieszyć niż szybko guzdrać? Tego nie wiem, mogę tylko domniemywać, że w tym momencie możemy uzmysłowić sobie różnicę między pisaniem książki a samobójstwem. Cioran miał rację. Obydwu tych czynności nie można wykonywać jednocześnie.

Śmierć z własnej ręki, zgon swojskiego chowu i domowej roboty – oto najwyższa forma pośpiechu. Czy wymyślono jakiś pojazd zdolny prześcignąć Naturę? Zaiste, tak. Jest nim lufa browninga przy skroni desperata. Trudno się tego domyślać po zewnętrznych oznakach, lecz przecie pasażer byle karawanu dobrze wie, co to znaczy przekroczyć prędkość światła. Prędkość światła i świata.

Epitafium samobójcy: nie cierpiałem zwłoki, przedzierzgnąłem się w zwłoki.

W zasadzie nie ma w tym najmniejszego powodu do zażenowania. Jeśli przyłapujemy się od czasu do czasu na myśli samobójczej, jest to najlepszy dowód na to, że w ogóle myślimy. Wszystkie myśli są samobójcze. Zwłaszcza te, które pozornie nie mają wiele wspólnego z unicestwieniem własnej istoty. Kafka musiał zgładzić bohatera Procesu, bowiem powieść ta jest jedną wielką alegorią. Autorowi chodziło w istocie o proces myślowy.

Wielkie – zarazem najbardziej bodaj jałowe ze wszystkich – rozważania o tym, czy naturalny zgon przychodzi na czas, czy też nie, uczyniły z istot ludzkich gatunek, którego jednym sensem i celem jest zdążanie na czas. Myśli samobójcze (a są to wszystkie myśli) skłaniają nasze życie do pośpiechu, ten ostatni wzmaga jeszcze samobójczą dociekliwość, nawarstwia ją i w efekcie doprowadza do urzeczywistnienia. Jeśli życie wydaje się nam czasem tak powierzchownie rozpędzone, nieuchwytne w swym oszałamiającym tempie – to znaczy, że jest ono jedną wielką ucieczką przed myśleniem o samobójstwie. Wyścig, każdy wyścig, a w szczególnie szczegółowej szczególności wyścig szczurów, ma w istocie jeden cel: chodzi o to, żeby zdążyć umrzeć. Pośpiech i myśli samobójcze to dwie strony tej samej monety, którą płacimy za każde nowe przebudzenie. Życie nie cierpi zwłoki. Innym problemem jest czyn samobójczy: tego to już nie sposób wykonać bezzwłocznie.

Samobójstwa nie powinno się zbyt szybko wykluczać spośród rozmaitych ewentualności życiowych. Lepiej jednak nie dążyć do tego po trupach.

Wśród praktyk terapeutycznych mających na celu odroczenie samounicestwienia winno się uwzględnić moją metodę. Czekających na tramwaj w Zawierciu zawiadamiam: wykonują oni czynność gwarantującą dozgonną rozrywkę. Jest to zajęcie tak doskonałe, że – mając w tym względzie niejaką praktykę – rzeknę, iż łączy ono cechy generalnej próby samobójczej oraz długoletniej samobójczej korespondencji. Właśnie korespondencji: pisanie listów samobójczych wszak to jedyne, co można uczynić, by nie zdechnąć z nudów. Tych listów się nie wysyła. Odkładamy je, jak to czynił Pessoa, do skrzyni. Jest to także dobry sposób na autodestrukcyjne pokusy. Po każdych pięciuset kartkach możemy odetchnąć z ulgą. Trzymamy nasz los w ryzach.

Chodzi mi o samobójstwo jako formę narracji. Ujmując rzecz precyzyjniej: o gatunek literacki, który zazwyczaj wzbudza niezdrowe emocje, mianowicie list samobójczy. Jest to twórczość najbardziej niepewna, bo skąd niby wiadomo, że upierdliwy rytuał korekty nie wyda się sub specie aeternitatis Rajem Utraconym? A poniechany przecinek nie przeważy szali najważniejszej Wagi?

To, co zostaje po samobójcy, ostatni komunikat, przesłanie i utwór – pozwala nam wysnuć bardzo prawdopodobne domniemanie, że jedynym przeznaczeniem człowieka jest uprawianie literatury. Sztuka utrzymania umocnień życia aż do naturalnego zgonu polega na tym, że listu samobójczego się nie kończy. Ot i cała tajemnica twórczości literackiej. Pisanie książek jest więc myślą samobójczą, która wymaga stałej pielęgnacji. Rzekłbym wręcz: podsycania. Nie może tu wchodzić w rachubę tomik wierszy – chyba że epopeja. Najlepsza wszakże dla tych celów jest powieść. Muzą powieści byłby zatem Thanatos, bóg jeśli już nie odchodzących – bo o tych, jak wiemy, troszczy się Hermes – to uporczywej obecności toposu zgonu w przestrzeni ludzkiej egzystencji. Problem w pewnym sensie dotyczy zagadnienia redakcji. Niechby byt doskwierał, ile dała fabryka porażek, żyjący może poprawiać list samobójczy, jak to mu się żywnie, żywemu, podoba. Kto lubi żyć? Pytanie to, jak słusznie zauważył Alfons Liguori, winno się zadawać grobom. Ale kropkę najlepiej stawiać nazajutrz.

O piszących listy samobójcze Jerzy Kosiński powiedział, że kończą życie jako pisarze. Pisanie – idąc dalej tropem tej myśli – jest szczęściem ostatecznym. Kiedy wobec tego można zacząć pisać? To proste: w ostateczności. Najlepiej to uczynić in articulo mortis, to znaczy w obliczu spraw ostatecznych. Mówiąc jaśniej i prościej: w ostatku.

M.K.E. Baczewski

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
WIARA W PISARSTWO
MEDIA, SZYMPANSY I LUDZIE
ZAGŁADA ŻYDÓW W PROZIE SOCREALISTYCZNEJ

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt