nr 19 (197)
z dnia 5 października 2007
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Na pierwszy numer „Kronosa” rzuciłem się łapczywie dlatego, że zastępcą redaktora naczelnego była – wówczas – Ona, Agata Bielik-Robson. Sytuacja pogorszyła się w numerze drugim, gdy już Jej w redakcji nie było. Numer trzeci nie przyniósł poprawy. Pomimo to „Kronosa”czytam dalej, bo przychodzi do mnie pocztą. Ostatnio nie znalazłem w kopercie rachunku do opłacenia, więc przesyłkę traktuję jako prezent.
Jeszcze nie pisaliśmy w „Witrynie” o „Kronosie”, więc dla uzyskania szerszego oglądu zacznę od wydania przedostatniego (2/2007, wciąż do kupienia w księgarniach), którego tematem przewodnim jest myśl Sigmunda Freuda oraz myśl Jacques’a Lacana. Często zestawia się ze sobą tych dwóch panów. Adepci cultural studies z reguły widzą w tym drugim najwybitniejszego spadkobiercę tego pierwszego. I tu się mylą. W „psychoanalitycznej rodzinie” wybrał sobie Lacan miejsce zimnego rewizjonisty-efekciarza, dla zmylenia przeciwnika przedstawiając siebie jako zatroskanego ortodoksa, który wykonuje wielki „powrót do Freuda”. „Powrót” ów zda się niepotrzebny: do Freuda nie trzeba wracać, wystarczy przy nim zostać... Lacan jest zapewne najbardziej widowiskowym dziedzicem Freuda, ale raczej nie najmądrzejszym. Popełnia bowiem szkolny błąd, dla praktykującego lekarza samobójczy: patrzy na swojego pacjenta, czyli człowieka, z góry. Odbiera mu nadzieję na wyleczenie, protekcjonalnie traktując jego – słowami Habermasa – „interes emancypacyjny” jako naiwne roszczenie. Pomysły Lacana, owszem, inspirują i nawet się przydają, ale tylko „w supozycji materialnej”, czyli na papierze, bo poza tym są kompletnie nieżyciowe. Lacan dobrze wypada „dyskursywnie”, w spekulacji, „na żywo” dużo słabiej (gdy jakiś czas temu zaganiałem kolegę do psychoterapeuty, nie przypuszczałem, że trafi na psychoanalizę w rycie lacanowskim; stało się, ale rzecz jest wciąż na rozbiegu i nie wszystko stracone). Czy ten portret Jacques’a Lacana nie jest bez pokrycia? Jakie mam „dowody w sprawie”? Dostarcza mi ich sam „Kronos”.
Dowodem koronnym jest ciekawy artykuł Pawła Dybla pt. Pamięć i znaczące. Odczytanie „Entwurf einer Psychologie” Sigmunda Freuda przez Lacana i Derridę, który znakomicie „wykłada” myśl naszego bohatera, świadcząc przeciw niej (pewnie niechcący). Z artykułu dowiadujemy się, że Freud to praszczur lacanizmu i protodekonstruktor w jednym, choć nie naraz. Lacana we wczesnym Freudzie dostrzega – uwaga – Lacan, a Derridę – Derrida. Lacan dowodzi, że już w Projekcie psychologii z 1895 roku przeczuł Freud, że nieświadomość jest ustrukturowana niczym język – i właśnie przeczuł, czyli zrozumiał „nieświadomie” (Freuda okres sprzed uświadomienia sobie nieświadomości, gratka!). Derrida natomiast na znaną dobrze nutę intonuje melodię différance, którą – no, kto by pomyślał! – odnajduje u tegoż Freuda. Wszystko pięknie, ale – jak widać – to nie Freud Derridę czy Lacana, tylko oni jego... A to oznacza, że Freud sauté różni się od podanego à la française. Na linii Freud–Lacan różnica ujawnia się zasadnicza, jako że dotyczy tego, co dla obu panów zasadnicze – nieświadomości. „Lacan utrzymuje, że w Projekcie tylko system nieświadomego [...] pełni istotną rolę w funkcjonowaniu aparatu psychicznego” – pisze Dybel. Nawet jeśli Lacan ma słuszność w odniesieniu do Projektu psychologii, to nie ma słuszności w odniesieniu do późniejszego Ego i id – a słuszność taką sobie uzurpuje, „zacierając w swojej lekturze wyraźne granice między Projektem i innymi tekstami Freuda” (znów Dybel). Otóż w Ego i id Freud po matczynemu bierze stronę ego, tego żałosnego popychadła, które nieustannie robi w gacie przed silniejszymi od siebie potęgami id, superego i zasady rzeczywistości. To ego właśnie niesie najbardziej ludzki pierwiastek w skomplikowanym życiu popędowym podmiotu: ego – słowami Freuda – po prostu „chce żyć i być kochane”. Ego to zlękniony maminsynek i dlatego nie znajduje zrozumienia u Lacana, który po cichu sączy mu do ucha: „więcej się po tobie spodziewałem”... Freud natomiast głaszcze ego po głowie w głębokim przekonaniu, że lęk – najprostsza z reakcji, zapewne pierwsza po opuszczeniu łona matki – jest całkiem OK.Skąd ta ściśle „męska” skłonność Lacana, który chce być tylko tatą, a mamą już nie? (Błąd... Terapeuta winien być w tym względzie uniwersalny bez względu na płeć). Nie wiadomo, ale można pofantazjować. Z Lacanem jest tak, jakby Freud, jego przewodnik-psychopompos, za wcześnie pokazał mu piekło, jakby ojciec po pijaku zabrał syna do burdelu i jakby chcąc nauczyć go pływać, wrzucił go od razu tam, gdzie nie czuć dna. Podtopienie – i na zawsze tylko to – zagnieździło się Lacanowi w duszy jako zdarzenie najmocniej realne. Przy nim wszystko inne wygląda niemęsko, żałośnie... Co ty wiesz o umieraniu? – rzuca Lacan z pogardą w stronę „naiwnego”. Działa tedy po swojemu: „Mesdames et messieurs: voilà, la vérité!”, czyli prawdą w pysk. I wszystko jasne.
W 3. numerze „Kronosa” dla odmiany nie o Lacanie, za to o Reném Girardzie (między innymi): Piotr Nowak, Tajemnica kozła ofiarnego. Pułapki antropologii René Girarda. Tajemnica kozła niespodziewanie okazuje się tajemnicą samego Girarda. „René Girard – takie są moje podejrzenia – musiał w życiu nieźle oberwać, i to zanim stał się «prorokiem we własnym kraju». (Który bowiem Francuz opuszcza rodzinne strony, by osiąść na stałe w Ameryce i pisać w niej przez całe życie po francusku?) Można więc domniemywać, że jego teoria o koźle ofiarnym została utwardzona wpierw na gruncie osobistym, psychologicznym, typowo resentymentalnym, a dopiero potem, «wtórnie» nabrała cech koncepcji naukowej”. Nawet w „Pudelku.pl” lepiej by tego nie wymyślili. Piotr Nowak – takie są moje podejrzenia – lubi prowokować. Jednakże jego prowokacja chybia w najgorętszym momencie, gdy Nowak przyrównuje kryzys mimetyczny do szturchanych zabaw w przedszkolu. Wbrew temu, co myśli Nowak, nie ma nic w tym porównaniu demaskatorskiego: dynamika kozła ofiarnego i pragnienie mimetyczne to z założenia dość nieokrzesane elementy the life of the mind, których przedszkolak nie zostawia w przedszkolu, tylko zabiera ze sobą do szkoły i dalej. Oczywiście, każdy były przedszkolak może się ich pozbyć, ale same mu nie znikną. Nowak słusznie twierdzi, że „teoria Girarda dobra jest do zastosowania na planecie dzieci” i niesłusznie myśli, że to zarzut przeciw niej. Myśl Girarda „ma” bowiem zastosowanie, ale nie do wszystkich – tak jak jego analizy z Kłamstwa romantycznego i prawdy powieściowej celują w wąską grupę snobów. Ziemia jest planetą dzieci, które „mają szansę” otrzeźwieć. Odsyłam do Buddy i Saint-Exupéry’ego.
W 2. „Kronosie” polecam jeszcze esej Mladena Dolara (Słoweniec, kumpel Žižka) o tym, że nieświadomością „zarządza” cogito (Cogito jako podmiot nieświadomego, przeł. Maciej Kropiwnicki), a z „Kronosa” nr 3 Rudiego Viskera tekst pt. Obce (Obcy) we mnie (przeł. Przemysław Bursztyka). Oba o psychoanalizie, więc trudno się oprzeć.
Omawiane pismo: „Kronos”
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt