Witryna Czasopism.pl

nr 14 (192)
z dnia 20 lipca 2007
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | teraz o… | autorzy | archiwum

OFF CZYLI POCZEKALNIA

Na zjawisko offu trudno dziś patrzeć z ekscytacją, jaką wywołują dzieła niebojące się ryzyka, dywersyjne i niepokorne, osobne i niezależne. Takiego offu dziś nie ma.

Dzisiejszy off to poczekalnia do mainstreamu, to kultura oficjalna w przedbiegach. Nie bez kozery mądrość języka zestawiła ‘offowość’ z ‘oficjalnością’ w pięknym aliteracyjnym związku. Offowe produkcje filmowe, teatralne czy literackie czekają cierpliwie na swoje miejsce w głównym nurcie kultury, w którym jeszcze ich nie ma – ale nie z tego powodu, że główny nurt kontestują, tylko dlatego, że do tej pory nie zostały przezeń dostrzeżone. Wydaje się, że offowa literatura do idei offu, rozumianego jako niezależna osobność, nie jest przywiązana, gotowa w każdej chwili zaistnieć w coraz szerszym, coraz bardziej chłonnym i demokratycznym głównym nurcie.

Off jest więc kategorią doraźną i wyjątkowo szybko się dezaktualizującą. Dzisiejszy off jest jutrzejszym mainstreamem. Offowość nosi się jak sezonowe ciuchy.

To wynik kilku znanych powszechnie procesów. Z pewnością przyczyniła się do tego śmierć awangardy, z którą łączono off. Samo pojęcie ‘awangardy’, ukute przez idealistycznych i wierzących w swoje misyjne powołanie modernistów, dziś wzbudza jedynie uśmieszek (zażenowania? politowania?), gdyż sugeruje istnienie w sztuce postępu. Ci, którym się wydawało, że na drodze postępu idą ze swoją sztuką przed innymi, nazwali się awangardą, czyli strażą przednią. Ale kto dziś w całej powadze i przy zdrowych zmysłach uznałby się za awangardystę? Kto stwierdziłby, że wyznacza „przyszłość sztuki”? Dziś nowość przestała być estetycznym fetyszem, jakim była za czasów modernistów. Więcej, uznana została za infantylną mrzonkę. Kres kultu nowości znajduje potwierdzenie w popularności palimpsestów, pastiszów, sampli, coverów czy nakładek jako podstawowych chwytów i zabiegów sztuki ponowoczesnej.

Pojęcie offu staje się problematyczne także w wyniku homogenizacji sztuki, doskonale eliminującej wszelkie hierarchie, niweczącej sens rozróżnień między sztuką popularną a elitarną, rozrywkową a poważną, ludyczną a wyrafinowaną czy wreszcie sztuką centrum a sztuką peryferii. Kultura umasowiona, wraz z towarzyszącym jej rynkiem, wypracowała przemyślne mechanizmy, które pozwalają jej bezboleśnie wchłaniać każde, choćby najbardziej dywersyjne zjawisko – od Johna Cage’a po Steve’a Reicha, od Che Guevary po Malcolma X. Rynek pożre wszystko, dajcie mu tylko czas.

Podobnie jak w filmie czy teatrze, offowość literatury wyznaczona jest przez kryteria wobec niej zewnętrzne, drugorzędne i przygodne, bo dotyczące sposobu jej funkcjonowania, produkcji i dystrybucji. Off nie wyznacza dziś żadnych wartości estetycznych czy światopoglądowych. Offowy znaczy tyle, co istniejący w niewielkim obiegu, wydawany przez małych wydawców, opisywany przez niskonakładowe pisma, nieobecny w mediach. A ta niszowość w funkcjonowaniu literatury coraz rzadziej przekłada się na alternatywny wobec mainstreamu program literacki. Drogi offu i kontestacji się rozeszły.

To, że offowość nie gwarantuje literaturze świeżości czy niezależności, widać najlepiej w poezji, którą znaleźć można na jej najbardziej może offowych obszarach: w internecie czy w fanzinach. Moje sądy są z pewnością nieuniknioną w takich przypadkach generalizacją, ale idę o zakład, że lwia część tej literackiej produkcji, wyłowiona z internetu czy małych wydawnictw, bez problemu mogłaby się znaleźć w mainstreamowych pismach, w przyjaznym sąsiedztwie szacownych autorów nurtu jak najbardziej głównego – a różnic między nimi nie dałoby się dostrzec.

Powiem wprost, świadomy ryzyka uogólnienia: off w dzisiejszej poezji to ubodzy krewni systemu, a nie jego sabotażyści czy kontestatorzy. Poza głównym nurtem są przede wszystkim głównego nurtu epigoni. Jeszcze do niedawna – były to sieroty po Herbercie czy Różewiczu, później – po Marcinie Świetlickim, teraz – po Andrzeju Sosnowskim. Ale wyjdźmy poza krąg polskich nazwisk, żeby pokazać, jak bardzo ten offowy świat nowej poezji jest światem oficjalności („officjalności”). W wielu przypadkach idzie on śladem Johna Ashbery’ego, a przecież trudno o poetę bardziej dziś zinstytucjonalizowanego niż Ashbery. Autor ten, być może najciekawszy żyjący poeta anglojęzyczny, zgarnął wszystkie najważniejsze nagrody (prócz Nobla, którego dostać jeszcze może, bo należy do grupy „noblododatnich”). Wydaje u największych wydawców, publikuje w wysokonakładowych pismach, będących uosobieniem mainstreamu („New Yorker”). Ubóstwiony przez akademię, stał się jednym z najpopularniejszych tematów rozpraw, bohaterem międzynarodowych fet. Pod tym względem nie różni się już od, powiedzmy, Seamusa Heaneya czy Czesława Miłosza.

Dlatego sądzę, że poezją prawdziwie offową nie jest zinstytucjonalizowana post-awangarda spod znaku Ashbery’ego, ale – paradoksalnie – twórczość na przykład Andrzeja Szuby, poety ani nie młodego, ani nie eksperymentującego, który od lat istnieje na peryferiach życia literackiego, obojętny na oczekiwania czytelnicze, hierarchie krytyków, zmieniające się języki poezji. Ten eremita z Katowic co parę lat, z bezprecedensową konsekwencją, wydaje w niewielkim wydawnictwie nowy zbiór wierszy, od czasu do czasu publikując kilka utworów w niskonakładowych, regionalnych pismach. Nie kontestuje dyskursu poetyckiego, kontestuje oficjalne jego obiegi. Potwierdzeniem offowej pozycji Szuby może być jego nieobecność w tej najbardziej ekumenicznej antologii ostatnich lat, w antologii Poza słowa Tadeusza Dąbrowskiego. Nie ma tu Szuby, choć antologia jest spiżowym pomnikiem oficjalności. Nie ma go tu nie dlatego, że proponuje rewolucyjny, niestrawny dla konserwatywnego redaktora dyskurs, powód jest prostszy: Szuba żyje i tworzy na offie, z dala od oficjalności i medialnego świata. Podobnie offowa, jak się mogłem niedawno przekonać, jest twórczość poetów konkretystów, takich jak Stanisław Dróżdż – są na tyle poza oficjalnością, że nie uwzględnia ich żadna ‘oficjalna’ antologia poetycka. Proszę zauważyć, że nie porównuję tu jakości poezji Ashbery’ego, Miłosza, Szuby czy Dróżdża, ale próbuję pokazać różnicę stopnia, w jakim twórczość tych panów została zinstytucjonalizowana i wchłonięta przez establishment.

Jerzy Jarniewicz

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
Pod Marcowym Zającem
felieton___MASZERUJ ALBO EMIGRUJ!
STUDIUM RIZOMATYCZNE

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt