Witryna Czasopism.pl

nr 13 (191)
z dnia 5 lipca 2007
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | teraz o… | autorzy | archiwum

LITERACKIE POZORoffANIE

Na początku wypada się w ogóle zastanowić, czy mówienie o offie w literaturze ma jakikolwiek sens i czy istnieje podział na nurt oficjalny i niezależny, układający się z szeroko rozumianym systemem i ów system kontestujący. Trzeba też od razu powiedzieć, że nawet jeśli ów podział faktycznie ma miejsce, to z pewnością nie jest to podział czarno-biały: na tych złych i na tych dobrych. Czym zatem byłaby literatura offowa lub, inaczej rzecz ujmując, literatura niskobudżetowa? I czy etykieta niezależności nie bywa wykorzystywana w jak najbardziej komercyjny i marketingowy sposób? Na ile reklama i pieniądze, wspomagające literaturę, wpływają na jej odbiór i czy nie poddajemy się zbyt łatwo magii tego, co funkcjonuje w nurcie oficjalnym (czytaj: wysokonakładowym)? Offowi twórcy chętnie przechodzą do wydawnictw komercyjnych i wtedy robi się o nich głośno. Można by więc przewrotnie powiedzieć, że to dopiero off pozwala zaistnieć komercji, wzmacniając ją personalnie, ta jednak wykłada pieniądze, a więc inwestuje i chce produkt dobrze sprzedać. Można też powiedzieć, że to off rozdaje karty, bo przecież Nagrodą Nike uhonorowano Dorotę Masłowską z „Lampy i Iskry Bożej”, a książką, o której chyba najwięcej dyskutowano w ostatnich latach, było Lubiewo Michała Witkowskiego (Korporacja „Ha!art”). Tak różowo jednak nie jest. Kształtowanie offowości literatury może więc mieć różne odsłony.

Odsłona pierwsza sprowadza się do informacji. Z nią wiąże się krytyka literacka. O tych książkach, o których się pisze, czytelnik wie. Wie tym bardziej, gdy recenzja ukaże się na łamach któregoś z tytułów prasy wysokonakładowej. Siłą rzeczy, wybór takiej a nie innej książki, niezależnie od tego, czym podyktowany, to poddanie literatury selekcji i wskazanie tego, o czym warto mówić, a co za tym idzie, co warto czytać. Tak więc dowiadujemy się często o literaturze słabej, o której ktoś uznaje, że trzeba pisać. Jakieś nazwiska? Proszę bardzo: chociażby książki Marty Dzido, Maćka Millera, Agnieszki Drotkiewicz, Juliusza Strachoty. Krytyk literacki, pisząc o książce i publikując tekst w tytule wysokonakładowym, bierze odpowiedzialność również za kontekst marketingowy. Taka recenzja jest zawsze również reklamą, bo dzięki temu, że się ukazuje, znaczna ilość potencjalnych czytelników dowiaduje się, że omawiany tytuł w ogóle istnieje.

Odsłona druga sprowadza się do reklamy. To oczywiste, że ta jest tam, gdzie są pieniądze. Tak więc pojawia się zwykle w przypadku akcji promocyjnych dużych wydawnictw. Mamy wówczas entuzjastyczne blerby, plakaty, bilboardy, ruchome banery itp. z oczywistymi informacjami, że takiej książki jeszcze nie było. Dany tytuł jest recenzowany w prasie wysokonakładowej, zwykle dzieje się to równolegle z datą premiery, i szybko umieszczany jest w czołówkach rankingów bestsellerów, ew. najciekawszych nowości. Tu również w efekcie mamy do czynienia z informowaniem czytelników.

Odsłona trzecia sprowadza się – brzydko rzecz ujmując – do kalkulacji, czyli do rozważania, co się może lepiej sprzedać. Niestety, ale muszę tu odejść od pewnego poziomu ogólności i posłużyć się przykładem konkretnym. Umarł Papież, a więc Ojciec odchodzi, cała Polska debatuje nad kwestią aborcji, a więc Ślad po mamie, tysiące Polaków wyjeżdża z kraju za pracą, Pani na domkach będzie strzałem w dziesiątkę, co jakiś czas powraca temat pedofilii, oczywiście, mamy w zanadrzu Zakręt hipokampa itd. Chodzi, oczywiście, o krakowski „Ha!art”. Inną strategię przyjmuje Prószyński i S-ka. Dobrze się sprzedało? Chwyciło? Tak więc wyprodukujmy kolejną taką samą historię. Przykładem mogą być zbudowane na identycznym schemacie książki Małgorzaty Wardy czy Marty Madery.

Odsłona czwarta to powtarzalność sądów. Dziwnym trafem niektóre tytuły wydawane w niskonakładowych wydawnictwach pozostają często przemilczane, natomiast równie często znajdziemy podobne do siebie omówienia tekstów dość słabych literacko, o których „warto” mówić, bo wydało je duże wydawnictwo lub ze względu na podejmowany rzekomo ważny społecznie temat. Za sprawą takich praktyk do kanonu nazwisk literatury najnowszej wchodzą twórcy mierni, a tych faktycznie interesujących czyni się przez przemilczenie efemerydami lub nazwiskami tylko dla wtajemniczonych. Można by więc powiedzieć, że offowa literatura znaczy często dobra literatura, a literatura komercyjna sprowadza się do tytułów modnych, dobrze zareklamowanych.

Odsłona piąta to iść za ciosem. Taka strategia wynika z naturalnej, choć umocowanej w prognozach finansowych, kalkulacji, że skoro jedna książka odniosła sukces, to kolejna wydana w krótkim odstępie czasu ów sukces powtórzy. Wystarczy przywołać w tym miejscu powikłane losy książek Wojciecha Kuczoka. Zbiory opowiadań Opowieści słychane i Szkieleciarki w sensie masowego odbioru nie wpisały się mocno w pamięć, wydane pod wspólnym szyldem Widmokrąg zdobyły rozgłos naturalny dla kolejnej książki zdobywcy Nagrody Nike. Podobnie rzecz się ma np. z Cukrem w normie Sławomira Shutego. Pierwsze wydanie zostało właściwie zignorowane, wznowienie – już po otrzymaniu przez autora Paszportu „Polityki” – odbiło się szerokim echem krytycznoliterackim.

Czy można w ogóle mówić o literaturze offowej w sensie pozytywnym? Cóż, wszystko zależy od systemu wartości, świadomości literackiej, oczekiwań w stosunku do świata literatury. Można odpowiedzieć przecząco, bo tam, gdzie off, nie ma dużych pieniędzy, reklamy, medialności. Z offu wszyscy próbują uciekać. Uciekł Wojciech Kuczok, Michał Witkowski, Mariusz Sieniewicz, Sławomir Shuty i inni. Tyle że coraz trudniej jest chyba off opuścić, bo zmniejsza się popyt na literaturę, przy której trzeba myśleć, która prowokuje, rozdrażnia, nie pozostawia obojętnym. Coraz większe jest natomiast zainteresowanie rozrywką i przyjemnością, które stają się podstawowym wyznacznikiem sprzedawalności. Można też odpowiedzieć twierdząco, bo przecież wciąż są autorzy wydający w przestrzeni offowej, wobec twórczości których nie można przejść obojętnie (wystarczy wspomnieć Macieja Dajnowskiego, Miłkę Malzahn, Tomasza Białkowskiego czy Adama Ubertowskiego). Z prostego powodu – bo mamy tu do czynienia z dobrą literaturą, bo pytania przez nich stawiane zmuszają nas do przewartościowań we własnym życiu. A takich twórców pamięta się, nawet jeśli ich nazwisko nie figuruje w rankingach, na plakatach i w prasie wysokonakładowej.

Bernadetta Darska

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
felieton__INNI MAJĄ LEPIEJ
OCH, BIENNALE, BIENNALE…
CZY UTOPIA TRĄCI MYSZKĄ?

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt