nr 12 (190)
z dnia 20 czerwca 2007
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Czy można pogodzić wykształcenie i wiedzę wynikającą z doświadczenia z wiarą w cuda? „Ja w takie rzeczy nie wierzę.” – powie przecież niejeden chrześcijanin na wieść o kolejnym cudownym objawieniu Matki Boskiej na drzewie czy ścianie bloku. Ale jeśli to samo powie podczas Mszy Świętej, na której dokonuje się cud przemiany chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa, znaczy to, że... nie jest chrześcijaninem. Albowiem bycie chrześcijaninem zawiera w sobie – poza doświadczeniem zmysłowym – doświadczenie rzeczywistości nadprzyrodzonej czy też, innymi słowy, cudownej. „Wierzyć” oznacza wierzyć w Niewiarygodne, w Niewyobrażalne, w Cudowne, powstałe wbrew rozumowi. Zdarzają się jednak naukowcy, którzy żądają dowodów na istnienie Boga, wytaczając przeciwko wierze argumenty racjonalne. Mieszanie porządków wiedzy i wiary jest wszakże nieporozumieniem, nie da się wyjaśnić jednego w kategoriach drugiego. Nie sposób udowodnić zarówno istnienia Boga, jak i Jego nieistnienia. Czasem wydarza się coś, co burzy naturalny bieg rzeczy, coś, na co nauka nie ma (jeszcze?) wyjaśnienia. Co wtedy począć?
Odpowiedzi na pytanie o możliwość pogodzenia wiary i wykształcenia we współczesnym świecie możemy szukać w czerwcowym wydaniu miesięcznika „W drodze” (6/2007). Redaktorzy numeru zastanawiają się nad tym, co dziś dla chrześcijan oznacza „dawać świadectwo”, czy potrafią oni w zlaicyzowanej rzeczywistości „głosić cuda”, których doświadczają. Jeśli w ogóle ich doświadczają...
Szymon Hołownia w artykule Niezbudżetowany święty dzieli się swoimi refleksjami na temat świętego Jacka, patrona polskich dominikanów. Został o to poproszony przez redakcję „W drodze” z okazji 750. rocznicy śmierci świętego, zapewne ze względu na pewien dominikański epizod, jaki miał miejsce przed laty w jego życiu. Otóż Hołownia w wieku osiemnastu lat wstąpił do nowicjatu i wtedy właśnie po raz pierwszy „spotkał” świętego Jacka. Spotkanie to było osobliwe. Do codzienności życia klasztornego należały wieczorne procesje do kaplicy Matki Bożej, a w środy także do świętego Jacka. Ku jego czci bracia śpiewali wymagającą odrobiny zdolności wokalnych i słuchowych antyfonę Ave Florum. Nikt jednak zdolnościami takimi nie dysponował, „w środowy wieczór świątynię wypełniało więc jednostajne wycie”. Jak wspomina Hołownia: „do obrazu patrona polskich dominikanów dochodziliśmy zawsze w szampańskich nastrojach. Polubiłem świętego, który dostarczał mi tyle radości.” Pod obraz świętego Jacka autor artykułu przychodził pełen rozterek związanych z wyborem dalszej życiowej drogi. Później jednak, po opuszczeniu zakonu, „zerwał z nim kontakt”. Po wielu latach zaczął patrzeć na świętego jak na krewnego, z którym, mimo rozłąki, wiążą go pewne sprawy. „Łączy nas przede wszystkim organiczna niemożność usiedzenia w miejscu” – pisze Hołownia. „Są ludzie, których misją jest zaczynać, budzić, a po nich pałeczkę przejmują inni, których zadaniem jest rzecz dokończyć. Jacek zakładał klasztor, rzucał ideę, gromadził wokół niej paru ludzi i szedł dalej. Nie noszę i nie będę już nosił habitu, wykonuję chyba jednak (oczywiście, na znacznie mniejszą skalę) bardzo podobną robotę.” Inną cechą, którą przypisuje autor świętemu, jest odwaga podejmowania ryzyka, chodzenia z Ewangelią na cały świat, do wszystkich narodów – zgodnie z nakazem Chrystusa. Wiąże się to z jego wolnością od myśli „o potencjalnym efekcie jako koniecznym warunku podjęcia pracy”. Hołownia zwraca jeszcze uwagę na towarzyskość świętego Jacka, na jego zakorzenienie „w samym środku świata”, co pozwalało mu być blisko spraw zwykłych ludzi. Dzięki temu może się on stać patronem tych, którzy, żyjąc w świecie, chcą kierować się wiarą i mówić o niej.
O tym, jak mówić o wierze, przeczytać można w artykule ks. Grzegorza Rysia Słowo, które krzepi. Autor zaprasza w nim do medytacji nad słowem w świetle fragmentu z Księgi proroka Izajasza: „Pan Bóg mnie obdarzył językiem wymownym, bym umiał przyjść z pomocą strudzonemu przez słowo krzepiące.” Wynika z niego, że słowo może dawać moc, siłę, jednak przekazanie takiego umacniającego słowa jest pewną umiejętnością, której nabycie umożliwia wcześniejsze przyjęcie określonej postawy. Po pierwsze, niezbędna jest wiara w nadprzyrodzoną moc słowa, w jego boskie pochodzenie. Kolejnym elementem postawy, jaką winien przyjąć ten, który chce, by jego słowo krzepiło innych, jest pokora, przejawiająca się w ten sposób, że głoszący słowo sam nieustannie chce być nauczany. Oprócz tego potrzebna jest gorliwość i pasja. „Jeśli wzięliśmy na siebie funkcję posługi słowa i mówimy, że chcemy je dać ludziom, to albo jesteśmy w tym prawdziwi, albo nie. A żebyśmy byli prawdziwi, musimy być nieustannie uczniami.” – pisze ks. Ryś. Bycie uczniem oznacza natomiast „być we wspólnocie z Jezusem, być w takiej wspólnocie, która mnie otwiera na pokrzepienie idące od Niego. Jeśli doświadczam tego, że jestem kochany, i z faktu, że Bóg jest w moim życiu, wypływa dla mnie radość i doświadczenie siły, to mogę wtedy przynosić ludziom słowo krzepiące.”
Jarosław Borowiec w reportażu Wiara jak kropla wina opowiada o historii i teraźniejszości Gidel, niewielkiej miejscowości w okolicach Częstochowy, która słynie z licznych cudownych uzdrowień, dokonujących się w maryjnym sanktuarium dzięki dziewięciocentymetrowej kamiennej figurce Matki Bożej z Dzieciątkiem i... cudownemu winu. Autor artykułu pyta pielgrzymów, mieszkańców Gidel oraz dominikanów opiekujących się sanktuarium o to, na czym polega fenomen miasteczka. Wszyscy wskazują na fakt, że nie sposób mówić o tym miejscu w oderwaniu od rzeczywistości wiary. „Mamy tu do czynienia z prostą, ludową pobożnością, co wcale nie znaczy, że gorszą. Można to potraktować jako znak, przez który wielu ludziom jest bliżej do Boga.” – mówi ojciec Czesław Bartnik, dominikanin pochodzący z Gidel. Brat Przemysław Zalewski podkreśla: „Tu najbardziej chodzi o wiarę. Można wypić sto litrów tego wina i nic, a czasami wystarczy jedna kropla z wiarą, aby dokonał się cud.”
Jak to jest z tymi cudami? W jaki sposób ja, będąc wykształconym człowiekiem, mogę wierzyć w cuda? Więcej: jak jako chrześcijanin mam te cuda głosić? Z odpowiedzią na te pytania przychodzi tekst dominikanina Janusza Pydy OP Zadziwienie Pana Boga. Autor broni w swoim artykule tezy, że wiara w cuda nie tylko nie jest sprawą marginalną, częścią „religijności ludowej”, ale że jest ona blisko „dogmatycznego serca”. Dla człowieka, który przyjmuje z wiarą to, co zapisano na kartach Ewangelii, cuda są po prostu znakiem nieustannego Bożego działania w świecie i historii. Jeżeli Bóg jest dla mnie żywy i autentyczny, nie będzie mnie dziwić, jeśli zainterweniuje, wkroczy wyraźnie w moje sprawy i patrząc po ludzku, dokona cudu.
Wciąż mnie jednak zastanawiają wizerunki Maryi na drzewach i zacieki w oknach wyglądające jak twarz Jezusa. Zupełnie nie rozumiem, czemu miałyby służyć? Zostawiam sobie jednak tę kwestię do rozstrzygnięcia „na potem”. Nieśmiało podejrzewam, że przejawia się w nich Boże poczucie humoru, które jest dużo większe niż to sobie wyobrażamy...
Omawiane pisma: „W drodze”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt