nr 11 (189)
z dnia 5 czerwca 2007
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
„Kiedy pomyślę, że w całym kraju biją dzwony i kościoły – zwłaszcza w maju – wypełniają się po brzegi, a teksty, o których wspominałam, dotrą zaledwie do kilku tysięcy wiernych, ogarnia mnie coś w rodzaju przerażenia.” – napisała o kwietniowym numerze „Znaku” Ewa Szumańska w „Tygodniku Powszechnym” z 27. maja. Podczas lektury „Znaku” z kwietnia i maja (traktowanie obu numerów jako swoistej całości jest w tym przypadku uzasadnione) towarzyszyły mi podobne uczucia. Ucichła medialna wrzawa wokół niedoszłego ingresu arcybiskupa Wielgusa, opadły związane z nim emocje, a zatem można rozpocząć rzeczową dyskusję o problemach, które dzięki całej sprawie wyszły na jaw. Z inicjatywy Instytutu Myśli Józefa Tischnera i redakcji miesięcznika „Znak” 3. marca w Łopusznej zorganizowano debatę, podczas której uczestnicy próbowali odpowiedzieć na pytanie, co konkretnie wydarzyło się 7 stycznia (taki tytuł nosi zapis dyskusji zamieszczony w numerach 4. i 5. miesięcznika). Punktem wyjścia było stwierdzenie, że Kościół w Polsce niedomaga, że jest w kryzysie, wydarzenia styczniowe natomiast uznane zostały za objawy choroby rozwijającej się od dawna.
Tomasz Terlikowski porównuje je do wydarzeń mających miejsce w ostatnich dniach życia Jezusa. Pojawiły się tu bowiem dramat zdrady z Wielkiego Czwartku, cierpienie Wielkiego Piątku i samotność Wielkiej Soboty. Poza tym, zdaniem publicysty, okazało się, że w polskim Kościele brakuje liderów, a jednostkowa odpowiedzialność każdego biskupa, wypływająca z charyzmatu przypisanego do jego urzędu, zrzucana jest na struktury. Struktury, które – jak podkreśla kolejny dyskutant, Tadeusz Bartoś – nie obejmują wiernych. Mimo starań Bartosia zagadnieniu uczestnictwa świeckich we wspólnocie Kościoła poświęcono niewiele czasu. Co więcej, jego postulaty demokratyzacji struktur, oddania decydującego głosu wiernym z laikatu, nie spotkały się z poparciem. Mirosława Grabowska, sceptyczna wobec pomysłów byłego dominikanina, twierdzi, że: „Mechanizmy demokracji, co widać w życiu politycznym, nie gwarantują nam tego, że nie wybierzemy sobie jakiegoś aferzysty, rozpustnika, czy po prostu osoby głupiej.” Zwraca również uwagę na fakt, że wydarzenia styczniowe pokazały wzrastającą rolę ludzi świeckich: „Przecież siódmego stycznia świeccy ujawnili się także w tłumie obecnym w katedrze warszawskiej, w tych okrzykach, które zdradzały jakieś poczucie zagrożenia, że oto obcy, źli ludzie dobrego biskupa utrącają...” A zatem, propozycje oddania władzy w ręce świeckich, jak sugeruje Grabowska, byłyby zasadne, gdyby owi świeccy stanowili jednolitą całość, gdyby rzeczywiście wszyscy chcieli tego samego. W większości dyskutanci zgodni byli co do kwestii związanych z takimi wartościami, jak prawda i odpowiedzialność. Zadaniem wszystkich członków Kościoła, zarówno tych z hierarchii, jak i świeckich, jest budowanie wspólnoty opartej na Prawdzie, a co za tym idzie, na wzajemnym zaufaniu. Tadeusz Gadacz przypomina ponadto, że istotą hierarchii nie jest władza, przymus ani nawet posłuszeństwo, ale służba. Katarzyna Wojtkowska podkreśla rolę parafian w kształtowaniu postaw księży. Uważa za gorszące rozmaite formy „pompowania” kapłanów, jakie mają miejsce chociażby podczas Pierwszej Komunii. Świadectwem świadomego swojej wiary rodzica powinien być, jej zdaniem, protest przeciwko „laurkom i wierszykom” składanym przez dzieci księdzu proboszczowi.
Oczywiście, kilkakrotnie wracała sprawa lustracji księży, rozliczenia z bolesną przeszłością. Michał Bardel polemizuje z Aleksandrem Bobko, opowiadającym się raczej za zamknięciem przeszłości i skupieniu się na stanie aktualnym Kościoła w Polsce. Zdaniem Bardela, „nie da się odgraniczyć zamysłu nad przyszłością od przeszłości”. Sięgnięcie do tego, co było, jest nieodzowne w sytuacji, gdy tworzy się nowe. Bardel dzieli się również refleksją na temat formacji sumień w wychowaniu seminaryjnym. Zastanawia się, czy grzechy dotyczące relacji ja-wspólnota są przez kapłanów rozpoznawane, czy potrafią oni je odróżniać i adekwatnie oceniać.
W podsumowaniu Adam Workowski stwierdza, że „każdy w Kościele ma inne zadania”, a zebrani w Łopusznej „robili swoje”. Tu, przyznam, miałam początkowo pewne wątpliwości. Oto bowiem nad problemem dotyczącym całego polskiego Kościoła pochyla się garstka ludzi. Dyskusja, którą przeprowadzono, diagnozy podczas niej postawione, wnikliwa krytyka różnych sfer życia wspólnotowego, pomysły na uzdrowienie sytuacji dotrą do nielicznych czytelników „Znaku”. Co za tym pójdzie? Co konkretnie można zrobić, by – jak wzywają w tytule redaktorzy numeru majowego – „nie dać Kościołowi umrzeć”? Odpowiedzi na te pytania znalazłam w przegapionym przy pierwszej lekturze artykule Zobaczyć Kościół żywy – zobaczyć dobro siostry Małgorzaty Chmielewskiej („Znak” 4/2007) i w zamieszczonym w piątym numerze wywiadzie Janusza Poniewierskiego z Bratem Morisem Kocham Kościół – ze względu na Jezusa. Siostra Chmielewska, pracująca na co dzień z biednymi, podkreśla rolę miłosierdzia w budowaniu wspólnoty. Mówi o konieczności powrotu do źródeł wiary: „Jeśli Kościół to ciało Chrystusa – to Kościół miłujący, ubogi, sługa wszystkich, szczególnie najmniejszych. Wolny od władzy na tym świecie. Odważnie głoszący swego Mistrza życiem i słowem. Głoszący miłosierdzie przed sprawiedliwością.” Brat Moris zwraca uwagę na to, że Kościół zaczyna się w pojedynczym człowieku: „Nie kuria, ale człowiek, który się modli, chce być blisko Jezusa i jest pokorny – bez względu na to, czy to duchowny czy świecki – jest w sercu Kościoła! Trzeba więc spojrzeć głębiej: zobaczymy wówczas Lud Boży pielgrzymujący w czasie i przestrzeni – ku Bogu. Powtarzam: wiem, że Jezus kocha taki właśnie Kościół. I ja go kocham – ze względu na Jezusa.”
Mam w związku z powyższym głębokie przekonanie, że póki w Kościele będą ludzie, którzy nie gorszą się grzechami biskupów, ale „robią swoje” najlepiej, jak potrafią, w największym możliwym otwarciu na działanie łaski, z miłością do Boga żywego i osobowego i do konkretnego człowieka, póty Kościół będzie żył. Lektura dwóch ostatnich numerów „Znaku”, przepełnionych szczerą troską o Kościół zarówno ze strony środowisk świeckich, jak i hierarchii (dowodem: komentarze biskupów do dyskusji w Łopusznej), na pewno może pomóc tym, którzy nie wiedzą, jakie zadania mają do spełnienia, a nie chcą być dłużej tylko biernymi obserwatorami. A że nie będą ich miliony? Cóż, powiedzmy, że to taki witaminowy zastrzyk wzmacniający, a sama rekonwalescencja musi trochę potrwać...
Omawiane pisma: „Znak”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt