Witryna Czasopism.pl

nr 25 (178)
z dnia 20 grudnia 2006
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

O „DIALOGU” – KRYNICY ŻYWEGO SŁOWA

Na marginesie kipiącej, irytującej witrynami sklepów codzienności grudniowy „Dialog” (12/2006) okazał się cudowną odskocznią, alkoholową ewangelią, a może i egerią… A że doznałam więcej niż przyjemności dzięki lekturze miesięcznika poświęconego współczesnej dramaturgii, a nie sensu stricto zajmującego się literaturą, to też istotna uwaga i nie przypadek. Żeby być sprawiedliwą, trzeba by napisać tu o każdym dziale, wszystkiemu oddać stosowny ukłon i naskrobać parę literek z odniesionych wrażeń. Ale tak się nie da, trzeba rozkosz i jouissance przyszłym rozognionym czytelnikom dawkować. Dokonać nienaturalnej selekcji.


Tacierzyństwo…


– ciekawe słowo, prawda? Zdaje się, że już jakiś czas temu weszło na drogę zawrotnej kariery, tak że pojawia się dziś jako całkiem osłuchane hasło wywoławcze na forach internetowych samotnych przedsiębiorczych tatusiów, co może zaczęło się wraz z wydaniem w 2003 roku poradnika Daniela W. Driscolla Tacierzyństwo. Zostaniesz tatusiem i wszystko się zmienia. Autorzy „Dialogu” przez jedną trzecią numeru, oflagowanego nagłówkiem „ODZYSKAĆ OJCA”, zastanawiają się, cóż takiego pod swojsko i atrakcyjnie brzmiącym tacierzyństwem się kryje. Na rozbudzenie apetytu dostajemy niewesołą sztukę Marka Pruchniewskiego i Marka Wortmana pt. Nasz syn. Tekst jest „o dramacie rodzicielstwa, o upadku i rozpadzie rodziny”, jeszcze krócej rzecz ujmując – o rodzinnych traumach (tak ją sam Pruchniewski w zamieszczonej z nim rozmowie dookreśla). Tekst, dodajmy, zgrabnie i precyzyjnie skrojony, poruszający, oszczędnym językiem opowiadający o doświadczaniu najwyższych rejestrów emocji. Stawiający na precyzję weryzmu i w kolorze czarno-białym. Ale dalej…

Dalej idzie szkic Katarzyny Taras Tacierzyństwo, raczej stawiający pytania niż udzielający łatwych odpowiedzi. Autorka przygląda się i bacznie, i badawczo, jak wygląda figura ojca w polskich filmach z ostatnich lat, jakim głosem w dyskusji o kondycji współczesnego mężczyzny najświeższe niskobudżetowe produkcje się okazują. A zatem – „ojcostwo przede wszystkim uwiera”, zwłaszcza trzydziestolatków, zwłaszcza tych z konieczności; zdaje się też sugerować Taras, wyciągająca adekwatne wnioski z przeanalizowanych dzieł X Muzy, że tacierzyństwo to „bardziej kwestia stanu ducha i umysłu niż biologii”; innymi słowy, ale mocniej (słowami mojego parającego się piórem znajomego) – ojcostwo biologiczne to jest mitologizowanie wytrysku przypadkowego pana w przypadkowej pani i nie dajmy sobie wmówić, że jest inaczej. Hm…

O dobrym ojcu, lecz raczej już z perspektywy terapeuty, przeczytamy również w opublikowanym rozdziale książki Poradnik dla zmartwionych rodziców Ewy Woydyłło. Ona także pozytywnie zaskakuje, przytacza interesujące teksty kultury, stawia pytania warte świeczki. Jakim ojcem, dajmy na to, byłby Hamlet, gdyby doczekał małżeństwa? Czy introspekcja w kwestiach egzystencjalnych przełożyłaby się na związki rodzinne? Woydyłło nie bawi się we wróżkę, ja śmiem wątpić w fortunność ojcostwa Hamleta, a przy okazji dodaję dwa grosze od siebie: czy chciałabym na swojej skórze doświadczyć ojcostwa w wykonaniu Gombrowicza czy choćby Giedroycia? Czy życzyłabym takich ojców komuś, a jeśli, to jakiemu wrogowi i za co? Oto są pytania nieskromne.

Na deser czy na koniec wątku przybliża nam „Dialog” sylwetkę i twórczość argentyńskiego dramatopisarza Eduarda Rovnera. Jego sztuka Ziemia moja daleka była mi (lukullusową) ucztą czytelniczą, była mi letnią bryzą i cudownym odświeżeniem. Tak streszcza ją Justyna Kozłowska: „Ból odczuwa Ojciec – artysta zagubiony w swym lesie z obrazu, poddany obsesji miasteczka-Arkadii i sekwoi o grubych pniach, kryjących marzenia poety. Wszystko to chce wskrzesić przez malarstwo. I wcale nie jest ważne, czy ziemia ta faktycznie istniała, czy nie, najważniejsze jest Czechowskie czekanie na nią (…)”. Czekanie to odgrywa się w asyście syna, ukradkiem domalowującego – zamiast tła – konfundujące wrażliwość ojca szczegóły i cierpliwie go przekonującego: „Żyłeś, i żyj dalej ze mną. Bądźmy ze sobą, co więcej możemy zrobić”. Podobno prezentuje Rovner teatr delikatnego absurdu, absurdu w wersji light. Ja w owym absurdzie odkrywam nieprzemijający urok, humor i optymizm. Jak w tym fragmencie o dotyku i (tradycyjnie) rozpiętym pomiędzy uwodzeniem a popędem śmierci szorstkim w obejściu Freudzie. „Wiesz, czego ten gość potrzebował?”, bada dwudziestopięcioletniego syna jego ojciec konfabulant. „Dotyku! Nie, żeby go ktoś słuchał albo czytał, ale żeby go dotknął! Tego! Chciałbym dotknąć jego brody, poklepać po brzuchu, pocałować w policzek (…). Wyobraź sobie, jakby od tej chwili wychodził na zdjęciach: uśmiechnięty, czuły… A psychoanalitycy byliby dzisiaj inni. Teraz musimy znosić tę zgraję zgorzknialców… a wszystko przez tę jego minę na zdjęciach. Masz pojęcie? Jeden uśmiech mógłby zmienić historię…”. Proszę więc uśmiechnąć się i zajrzeć, proszę się przekonać, jaki skarb dobrej i dobrze przełożonej literatury na zaledwie 21 stronach się kryje.


Na scenie francuskiej


Na stronach pozostałych jest równie dobrze, a nawet lepiej. Przede wszystkim zwracam uwagę na rozmowę o francuskim dramacie i teatrze po Ionesco, przeprowadzoną w wyśmienitym gronie specjalistów (dyskutują: Justyna Golińska, Barbara Grzegorzewska, Marek Rapacki, Jacek Sieradzki, Lech Sokół oraz Agata Zawrzykraj). I chociaż zacne grono a priori odmawia dramatowi uległości wobec postmodernizmu, chociaż udaje, że o ponowoczesności wcale nie ma ochoty rozmawiać, to jednak mówi o nim natarczywie i mówi oczywiście jego językiem. Ionesco bezsprzecznie uznają za predekonstrukcjonistę i prepostmodernistę, rozkręcającego gotowe konstrukty mieszczańskich sztuk, montującego je inaczej albo nimi żonglującego. Autor Lekcji – powtarzając za Współczesną dramaturgią francuską Małgorzaty Sugiery – „Przed pięćdziesięciu laty zainicjował proces rozbijania struktur tekstowych i ścisłych reguł rządzących dramatem, ale stanął w pół drogi i dzisiejsi kontynuatorzy idą dalej, całkowicie oddzielając narrację od efektu teatralnego”. Tyle że nad Wisłą mało kto i mało co słyszał o tym, w jakim kierunku idą eksperymenty teatralne nad Sekwaną; tym bardziej że poza łamami „Dialogu” praktycznie nigdzie się u nas sztuk współczesnych dramatopisarzy nie publikuje.

Narzekają trochę szanowni dyskutanci, poddając się różnorakim tęsknotom mimetycznym, że stosowany przez dzisiejszych francuskich autorów absurd niczemu nie służy, „istnieje sam dla siebie, obok odłamków rzeczywistości, strzępów konwencji oraz i tak już zaburzonej logiki”. Ale zauważają też zbliżającą się w nadsekwańskim teatrze zmianę: załamanie się hegemonii słowa, a co z tego wynika – walka teatru słowa z teatrem ciała. Po argumenty, przykłady, wątpliwości na boku i inne – odsyłam do numeru.

Odsyłam także po innego rodzaju delicje. Historia zupełnie prywatna, zachwyt sentymentalny.

Otóż zdarzyło mi się usłyszeć w końcu września tego roku, że w ramach Dni Litwy w Polsce w Teatrze Małym w Warszawie wystąpi Państwowy Teatr Dramatyczny z Kowna z gościnnym spektaklem Timothée de Fombelle'a Latarnia morska, w reżyserii Gintarasa Varnasa. Czas był niesprzyjający i mimo szczerych chęci musiałam się wówczas obejść smakiem, do Teatru Małego nie poszłam, a o całej sprawie zapomniałam. Jak wielki zatem sprawił mi „Dialog” prezent, publikując tekst monodramu młodego jeszcze, francuskiego pisarza (tekst w tłumaczeniu Agaty Zawrzykraj), można sobie łatwo wyobrazić. Tekst, zgodnie z wcześniejszymi intuicjami, okazał się urzekający, okazja do zapoznania się z nim na szczęście nie bezpowrotnie utracona. Nigdzie indziej bowiem najlichszego śladu po Latarni morskiej odkryć nie sposób, o autorze też – poza wzmiankami na stronie WWW Teatru Narodowego – nic w języku polskim nie znajdziemy. Zatem, mniej niż garść kłaków, choć bynajmniej nie funta kłaków poetyckie słowo Francuza (pisarza, własnych sztuk reżysera i nauczyciela francuskiego) jest warte. Timothée de Fombelle przenosi nas do latarni morskiej na wyspie zamieszkanej przez małomównego ojca i jego syna. Ojciec milczy, słuchamy więc opowieści synowskiej i wierzyć jej musimy, mimo że chłopak nie jest wiarygodny, że świat stworzony w jego głowie to, zaiste, trompe-l’oeil… Tak, domalowuje on sobie do rzeczywistości to, czego mu brak najdotkliwiej: brata, który swoją wyjątkowością fascynuje jak odbicie Narcyza. Po czym zmuszony jest pogodzić się z faktem, że ktoś (ojciec?) w jego głowie brata zabił. Że brata nigdy nie było. I’ll be your mirror, będę Twoim złudzeniem, przypominam sobie cytat z O uwodzeniu Baudrillarda. Dawno nie czytałam tak bezinteresownie poruszającej prozy: bez grama grafomanii, bez centymetra przesady. Dawno nie pozwoliłam się nikomu tak prawdziwie słowem uwieść i na swoją stronę przeciągnąć. Jak w tym kawałku na do widzenia, Drodzy Państwo: „Mam takie oczy, co nie czytają. Znam litery, nauczyłem się, znam A, B, wszystkie litery, ale mam takie oczy, co nie czytają. Gubię litery w słowie, słowa w wierszu, a wiersze na stronie. Jak już znajdę słowo, zatrzymuję się i gubię się w obrazie”.

Tym razem w „Dialogu” z niesłychaną przyjemnością i przedświątecznym rozmachem w całości się rozanieliłam i odnalazłam. Oby częściej.

Joanna Wojdowicz

Omawiane pisma: „Dialog”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
SEZON FESTIWALOWY SIĘ ZACZĄŁ
Rita kontra Diana
felieton__FELIX CULPA

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt