Witryna Czasopism.pl

nr 22 (175)
z dnia 5 listopada 2006
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

LUŹNE UWAGI O KOLE I DRODZE

„Lubię myśleć, że to nie my wybieramy książki, ale że to one nas znajdują. Że przychodzą zawsze w porę i trafiają we właściwy moment naszego życia (…). Mój sposób obcowania z książkami ma charakter prywatny. Prowadzę z nimi nieustający dialog. Poza tym rozmawiają one we mnie – czy przeze mnie – ze sobą” – oto cytat wyjęty z rozmowy przeprowadzonej przez Pawła Czapczyka z Markiem Zagańczykiem na łamach październikowych „Kresów” (3/2006). Cytat na tyle dla mnie istotny, by posłużyć się nim jako nieodzownym mottem. Do lektury owego numeru lubelskiego kwartalnika trzeba mi było podejść tak właśnie ciepło, prywatnie i domowo, jak sugeruje autor wydanej w ubiegłym roku Drogi do Sieny. I nie (tylko) dlatego, że – horribile dictu – napatoczyłam się w nim na kilka wierszyków sygnowanych moim imieniem i nazwiskiem. Ze względu na ten osobisty argument (i próżne, to na pewno, pobudki) prawdopodobnie powinnam dyplomatycznie nabrać wody w usta, o „Kresach” nie wypowiadać się wcale, znaleźć sobie raczej inny obiekt czytelniczych westchnień. Ale jednak: miłość jest ślepa, a rozsądek w odwodzie.

Z jakąż to bowiem niekłamaną przyjemnością poruszałam się po czasopiśmie niczym po okręgu, co chwila wyławiając teksty ze „skłonnością do struktur kolistych” (mówiąc za Markiem Bieńczykiem) i unosząc w zadziwieniu głowę znad kartki z wieloznacznym okrzykiem: – O!. Opowiem o wybranych. Cykliczne me zadziwienia zainicjowała Joanna Roszak, swoim bogato uposażonym w przypisy szkicem o motywie koła w twórczości Paula Celana. Szkic, jak to u Roszak, ździebko letni, żadnych odkrywczych nawet i hipotez stawiać nie próbuje, co więcej, sam siebie bierze w bezpieczny cudzysłów, wskazując na (zwłaszcza w odniesieniu do poezji Anczela) z założenia „aproksymatywny charakter postępowania interpretatora”. Mimo tej wstępnej, a występnej w moim przekonaniu, postmodernistycznej niewiary w sens własnych spostrzeżeń, poznańska doktorantka uczy nas czytać wersy Celana, obracając je jak soczysty kawał sarniny na rożnie, raz to w stronę Derridy, raz to Gadamera. Mamy zatem do czynienia, drodzy Państwo, na przekór utartym frazeologizmom, ze swoistą grą w dwa ognie i jedną pieczeń… „Wszystko to, co się o nich [wierszach – J.W.] powie, to mniej niźli jest” – zauważa Roszak. I rzeczywiście, stara się nie powiedzieć niczego, z czym chciałoby się pokłócić lub choćby wejść w dialog.

Przenieśmy się czym prędzej na stronę 56., do tekstu Arkadiusza Bagłajewskiego o prozie Stasiuka, „pisarza podróży” (taką zgrabną etykietkę możemy mu przecież bez wahania przylepić). I tutaj się dowiadujemy (jedna z tez), że próby czasu i przestrzeni, jakim poddawani są bohaterowie fabuł tworzonych przez zdobywcę ubiegłorocznej Nike, kończą się powrotami w to samo bezimienne miejsce, z którego się zaczęły. „Podróż jako ucieczka. Uciec – ale dokąd? Do tego samego, choć w innym miejscu? Wtedy cykl się zamyka” – deliberuje Bagłajewski. Uciekać, poszukując sensów światła (jak w Dukli), „prześwitów” metafizycznych i epifanii. Uciekać, gdzieś z boku mając za nieodłącznego towarzysza „ciężkiego, sytego, niewidzialnego węża” (cytując Stasiuka). Węża, co jest gnostyckim symbolem pierwotnego chaosu, dwuznaczną obietnicą wejścia do „innej” rzeczywistości, wolnej od znanej nam od podszewki codziennej (dodajmy – polskiej) rozpierduchy. Figurą koła, utworzoną przez węża pożerającego własny ogon (Ouroboros) posługiwali się przecież alchemicy w pracach nad tajemnicą kamienia filozoficznego, ponieważ właśnie ona najlepiej oddawała ideę nieskończoności i wieczności, była też symbolem materii w trakcie przemian. Lekturę całości eseju Bagłajewskiego oczywiście gorąco polecam.

Płynnie przejdę teraz do wywiadu z Markiem Zagańczykiem, który tak się mianowicie sytuuje wobec prozy autora Jadąc do Babadag: „Jego Europa kończy się tam, gdzie moja zaczyna”. Kto czytał Drogę do Sieny, ten wie, że rzadko kto, rzadko kiedy podróżuje dziś na modłę Zagańczyka: fizycznie w pojedynkę, za to mentalnie – z Proustem bądź innym klasykiem schowanym za pazuchą, spokojnie kontemplując świat włoskich piękności. W Przedmiotach mojego zdumienia przeczytamy nie tylko o Zagańczykowej pasji podróżowania wśród krajobrazów, ale i – jak już wspomniałam – o wycieczkach w labiryncie bibliotecznym, w świecie odniesień i indywidualnie tropionych aluzji: „Mam sporo przewodników, nie zawsze stanowiących opisy miejsc czy podróży. To są książki prowadzące do innych dzieł, zabierające mnie w podróż także po innych książkach”. Na koniec dzieli się jeszcze z czytelnikiem spostrzeżeniami o swoim eseistycznym ciążeniu ku lapidarności słowa: „Tomasi de Lampedusa pisze o Stendhalu jako o mistrzu zamykania wielkich spraw (…) w jednym zdaniu, w pojedynczym słowie, a czasem nawet w interpunkcyjnym znaku, takim jak średnik. Bardzo się pilnuję, by nie ulec zgubnej pokusie opisywania. Ostatecznie mam poczucie, że w moich migawkowych tekstach jest dokładnie tyle słów, ile trzeba”. Pozazdrościć.

Na koniec parę jeszcze drobnych uwag i wskazań o prozatorskim tekście, który zwrócił moją uwagę, a liczę na to, że i Państwa. Niech będzie więc o Kerkirze Łukasza Suskiewicza, literackiej fotografii świetnie dopełniającej kresowy motyw podróży poczynionej poza namacalną i konkretną topografią. Suskiewicz wspomina m.in. przygodę z Korfu, dzięki której Henry Miller (zwabiony na królową jońskich wysp przez Lawrence’a Durrella) doznał serii iluminacji, co na szczęście zaowocowało również wartościową książką (Kolosa z Maroussi można zatem nie tylko dotknąć, pomacać, ale i przeczytać; zachęcam). Ale i nie skąpi nam szczegółów w relacji z dzisiejszej Kerkyry, relacji w estetyce melancholijnej, starającej się ucapić to, z czego Miller mógł jeszcze czerpać pełnymi garściami, my za to musimy się obejść smakiem. Przytoczę fragment opisu żółwia, sugestywnie zamykający tekst Łukasza Suskiewicza, taką właśnie nazbyt nostalgiczną klamerką, ale i – tym samym – wykonam gest pożegnalny, zamykając furtkę z konieczności subiektywnego omówienia (hortus conclusus): „Staliśmy we trzech, zapatrzeni. Słońce świeciło nam w oczy, co utrudniało obserwację. Po chwili zrozumieliśmy, że kształt jest żółwiem. Olbrzymim. Pancerz miał średnicę ponad metra. Głowa była wielkości piłki. Zwierzę było martwe. Płetwy drgały bezwolnie na falach. Szczyt skorupy zbielał od słońca, bo żółw od dawna nie schodził pod powierzchnię. Zwłoki dopłynęły do skał. Zeszliśmy bliżej. Ryby wyżarły mu oczy. Popukałem w pancerz. Odgłos był głuchy, jakby w środku nic nie było”.

Joanna Wojdowicz

Omawiane pisma: „Kresy”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
MARKOWY KOŚCIÓŁ
PRZYPISY NIE GRYZĄ
felieton___RANKING LITERÓWEK

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt