Witryna Czasopism.pl

nr 21 (174)
z dnia 20 października 2006
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | wybrane artykuły | autorzy | archiwum

OSIĄŚĆ NA PLANECIE MAŁYCH GESTÓW

Przepowiadano, że wraz z rozwojem cywilizacyjnym będziemy mieli mnóstwo wolnego czasu. Tymczasem, w przypadku zdecydowanej większości z nas, praca ciągle wypełnia nieomal całe życie. Co więcej, często nie za bardzo wiemy, co mamy zrobić z pozostałym czasem, więc często spędzamy go w podobny do pracy sposób. Zauważa się powszechną tendencję do wypełniania każdej wolnej chwili jakąś konkretną, zorganizowaną aktywnością. Szczelnie zapisany grafik jest dla wielu dowodem na prowadzenie bogatego i interesującego życia. Jeśli ktoś nie jest takim „szczęściarzem”, że może pójść wieczorem do teatru, na koncert, do klubu na zajęcia fitness czy do nowej restauracji, zapewne spędzi ten czas przed telewizorem czy surfując po internecie. Też będzie ciekawie, bo przecież w kablówce można wybierać między nowym odcinkiem serialu, meczem, programem rozrywkowym czy, bardziej ambitnie, filmem dokumentalnym, a internet... tu możliwości wydają się nieograniczone.

Jednak, jak pisze Mihaly Csikszentmihalyi, jednym z najbardziej ironicznych paradoksów naszych czasów jest ogromna ilość dostępnych rozrywek, które nie przynoszą nam satysfakcji1. Autor zwraca uwagę na nudę i nieokreśloną frustrację, które bardzo często pojawiają się w czasie spędzania wolnego czasu. Pojawiają się mimo niezwykłych możliwości, jakie są na wyciagnięcie ręki i mimo naszego po nie sięgania. Przemysł rozrywkowy powstał, by zapełnić nam wolny czas, dostarczając przyjemnych zajęć, ale my, jak się okazuje, czerpiemy niewiele z tego satysfakcji. Problem – według Csikszentmihalyi, i nie jest on w tej opinii odosobniony – tkwi w naszej nieumiejętności korzystania z dostępnych możliwości. I nieumiejętności dostrzeżenia źródeł prawdziwej przyjemności w niezorganizowanych formach aktywności czy codziennych, banalnych działaniach. Bardzo jesteśmy przywiązani do przekonania, że wyjazd do atrakcyjnego kurortu nad Morzem Śródziemnym czy zajęcia aerobiku w nowocześnie wyposażonym klubie dostarczą nam przyjemności. I bywamy nieco zaskoczeni, często nawet poirytowani, kiedy tak nie jest. Pewnie nie ten kurort czy nie ten klub. Obok jest inny.

Coraz więcej pojawia się głosów próbujących nas przekonać do tego, że nie jest ważne, co robimy, ale jak to robimy i że możemy odczuwać prawdziwą przyjemność z większości, może wszystkich, czynności, jakie w życiu wykonujemy. Można by posunąć się do stwierdzenia, że właściwie nie musimy nic specjalnego robić, szukać żadnych specjalnych rozrywek, by zdecydowanie podnieść jakość naszego życia poprzez zamienienie wszystkich jego elementów w bardziej satysfakcjonujące doświadczenia.

Niedawno usłyszałam opowieść o Chińczyku, mistrzu tai chi, który przez pięćdziesiąt lat pracował na poczcie, codziennie przez dwanaście godzin przekładając paczki z dolnej półki na górną (albo w inny podobnie nieskomplikowany sposób). Podobno przekształcił tę aktywność w ćwiczenia chi kung i dzięki temu to, co mogło być zabójczo monotonną pracą, stanowiło dla niego intensywny trening. Cóż... to był mistrz. Jednak niezależnie od tego, jaką czynność podejmujemy, zgodnie twierdzą psychologowie, kluczem do czerpania z niej satysfakcji jest aktywny stosunek do tego, co wykonujemy. W miejsce biernego odbioru powinno pojawić się potraktowanie rozrywki jako swego rodzaju wyzwania, które z zaangażowaniem i w pełnej koncentracji podejmujemy. Zwraca się uwagę na to, jak często patrzymy na coś, co robią inni, zamiast sami podjąć wysiłek takiej aktywności. Oglądamy mecz, zamiast grać, idziemy do muzeum, zamiast rysować, jemy w restauracji, zamiast gotować. Zadowalamy się niewiele nam dającymi substytutami, które dobrze by było zastąpić prawdziwymi działaniami rzeczywiście angażującymi naszą energię. Dobrze by było przyjąć twórczą postawę wobec swojego czasu i zadań, które wykonujemy.


W ostatnich latach w Polsce zrobiło karierę słowo „kreatywność”. Co ciekawe, nie pojawiło się ono w kontekście poprawy jakości życia, w jakim występuje w kulturze anglosaskiej. W naszym kraju najczęściej można je spotkać w obszarze biznesu, choćby w ogłoszeniach o pracę, w których pojawia się jako cecha oczekiwana od kandydata na dane stanowisko, czy w poradnikach typu „kreatywność w PR”, a także reklamie.

Podstawą wykorzystania pojęcia kreatywności w kontekście pozaartystycznym – czy to biznesowym, czy psychologicznym, jest egalitarny punkt widzenia na twórczość2. Taki, który postrzega ją jako cechę powszechnie występującą, ale niejednakowo rozwiniętą; cechę ciągłą, mogącą występować w różnym nasileniu i, co więcej, możliwą do rozwinięcia. Różne są sposoby opisu procesu twórczego i postawy twórczej, tego, jak badać jej stopień i jak ją rozwijać. Jeśli ktoś każe nam powiedzieć, jakie słowo kojarzy nam się z trzema innymi podanymi, na przykład teatr–mięso–odzież (odpowiedź na końcu tekstu), to w teście tym korzysta z teorii twierdzącej, że mechanizm twórczości sprowadza się do odległego kojarzenia i jest związany z pojemnymi, rozmytymi kategoriami pojęciowymi. Jeśli dostajemy rysunek składający się z kilku elementów, które mamy przestawić, aby otrzymać coś innego, to przypuszczalnie chodzi o zmianę struktury sytuacji problemowej, czyli po prostu zobaczenie problemu inaczej i dalekie od rutynowego podejście do jego rozwiązania.

Kiedy rozpatruje się postawę twórczą w przywołanym kontekście biznesowym, to niezależnie od sposobu jej rozumienia podkreśla się przede wszystkim, że kreatywna osoba lepiej sobie radzi z rozwiązywaniem zadań, może wnieść więcej usprawniających pracę pomysłów i ogólnie przyczynić się do osiągnięcia lepszych wyników. Jest bardzo przydatna. Jeśli natomiast będziemy poszukiwali tej cechy poza działalnością mającą przynosić zyski, to natkniemy się na wiele akcji czy projektów pozornie dość bezcelowych. Niepotrzebnych może.

Dobrych przykładów może dostarczyć wydana w zeszłym roku książka „52 Projects: Random Acts of Everyday Creativity” Jeffreya Yamaguchiego3. W 2002 roku powstała strona internetowa, na której autor zaczął umieszczać swoje projekty. Kiedy osiągnął zaplanowaną liczbę pięćdziesięciu dwóch projektów, zadał internautom pytanie: what’s your project?, zachęcając ich do przysyłania propozycji. Prezentował najciekawsze z nich. Zbiera je do dziś. Przykłady? Projekt 92.: Zabawa dla grupy osób. Zrób zdjęcie czegokolwiek, potnij je na kawałki i wręcz je po jednym uczestnikom. Niech każdy z nich naklei ten fragment na kartkę i uzupełni go w dowolny sposób. Z powstałych prac można zrobić wspólny obraz. Projekt 81.: Włóż coś do książki pożyczonej przez siebie z biblioteki, ewentualnie zdjętej z półki w księgarni czy na półce u znajomego. To może być list, zdjęcie, wiersz, zakładka. Cokolwiek, co jest na jakiegoś rodzaju papierze i wystarczająco cienkie, by łatwo można było włożyć między kartki. Dostarczasz niespodziewanego doświadczenia komuś, kto zaglądając do tej książki, trafi na twój projekt. Czy też coś tak prostego jak projekt 70.: Zamiast robienia zdjęcia kotu, zrób zdjęcie z jego perspektywy.

Książka zawierająca pierwsze pięćdziesiąt dwa projekty Yamaguchiego została opisana w jednej z recenzji jako magiczna praca, która przypomina ci – 52 razy – jak wspaniale jest żyć. Inny krytyk twierdzi, że w tym małym klejnocie, jakim jest ta książka, tkwi jeden z sekretów prawdziwego szczęścia4. Przesada? Być może. Jednak myśl zawarta w tych uwagach jest ważna – wartością pomysłu Yamaguchiego jest pokazanie, że w zwykłym życiu można odnaleźć wiele tego, co niezwykłe, i że to jest jeden ze sposobów na odczuwanie prawdziwej radości. Pamiętam, jak mnie zachwyciła pozycja Rogera-Pol Droita „101 zabaw filozoficznych. Doświadczanie codzienności”5. To, co w tej dalekiej od poradników książce jest najcenniejsze, to pokazanie, jak można nadać istotę swojemu życiu, przynajmniej jego fragmentom, poprzez znajdowanie w nim drobiazgów wartych przyjrzenia się, zrobienia, powiedzenia. Coś, co pozornie błahe, poprzez wywołanie zdumienia zamienia się w niekiedy niezwykle głębokie doświadczenie. Ważne w tym podejściu jest to, że nie wymaga to niczego specjalnego, żadnych materiałów ani środków. Żadnych przygotowań. W każdej chwili można zacząć. Choćby teraz.

22. Liczyć do tysiąca (fragmenty). Z pozoru – bez niespodzianek. Wszystko wydaje się przewidywalne, proste. Spodziewasz się ćwiczenia mechanicznego i banalnego. Nic z tego. Nie da się uniknąć silnych wahań. Są łatwe pasaże, długie, łagodne zejścia, niewysokie zbocza – jak stare drogi krajowe obsadzone topolami i wielkimi platanami – a także wzgórza, urwiska, serpentyny wzdłuż nabrzeży, zwłaszcza gdy osiągniesz poziom około pięciuset. To miała być rutynowa, mechaniczna operacja. A okazała się sprawą niezwykle delikatną. Nie pomyliłem dziesiątek? Czy przypadkiem nie zrobiłem błędu, myśląc o czymś innym? Plączesz się. Trzeba będzie zacząć od początku. I tak bez końca? Jednak nie. Udało się. Czas trwania: 15–20 minut. Efekt: krytyczny6.


W przypadku zabaw filozoficznych Droita, podobnie jak w projektach Yamaguchiego, znaczenie ma sam proces, nie wytwarzanie czegokolwiek. Proces, który powoduje, że zostajemy wytrąceni z oczywistości, że zaczynamy dostrzegać coś z innej perspektywy, albo to, że jest nieskończenie wiele perspektyw. Czegoś doświadczamy, coś sobie uświadamiamy. Nawet w tym przywołanym przeze mnie wcześniej projekcie z tworzeniem przez grupę przyjaciół obrazków z fragmentów zdjęcia nie efekt końcowy był istotny, ale raczej to, jak odmiennie każdy z uczestników podejdzie do zadania, co zobaczy w przypisanym jej fragmencie, dokąd on ją zaprowadzi.

Jest jednak tak, że łatwiej ludzi przekonać do działań, które są związane z jakimś produktem, w wyniku których powstaje coś konkretnego. Trudno pozbyć się przywiązania do rzeczy, ale i przy tej przypadłości można osiągnąć – jak przekonują propagatorzy twórczości przez małe „t” – większą satysfakcję. Jak? Tworząc coś wyjątkowego. Wyjątkowego, bo niepowtarzalnego, jedynego, oryginalnego. To na wielką skalę rozwinięcie idei obecnej od początku procesu industrializacji, mówiącej, że należy przeciwstawić się masowo produkowanym towarom jako zabijającym indywidualność i postawić na te, które są wytwarzane ręcznie, w niewielkich seriach, dla wąskiego grona odbiorców.

Jeśli jest tak, że większość prądów prędzej czy później dociera i do Polski, to już wkrótce będziemy mogli kupić niezwykle popularne, zwłaszcza w nowym świecie, poradniki mówiące, jak rozwijać swój twórczy potencjał. Powstaną sklepy, w których będzie można kupić wszystkie niezbędne materiały i sprzęty, zarówno te związane z tradycyjnymi technikami sztuki, jak i z rzemiosłem. Będą organizowane warsztaty, wszędzie i dla wszystkich. I kiermasze, w czasie których można wystawić i sprzedać swoje wytwory, biżuterię, torebki, szaliki, maskotki i inne.

Po co powstaje to wszystko? Można oczywiście przede wszystkim skupić się na tym, że tak jak cały przemysł rozrywkowy i to rozwija się przede wszystkim dlatego, by ktoś mógł zarabiać. I pewnie będzie w tym dużo racji. Jeśli jednak skupić się na idei, to najczęściej mówi się o tym w kontekście samodoskonalenia. Rozwijanie twórczej postawy w sobie jest równoznaczne z odnajdywaniem oraz wykorzystywaniem swojego potencjału i prowadzi do bogatszego życia. Przy czym przyglądając się tym warsztatom, targom, sklepom, trudno oprzeć się powracającej myśli o nadmiarze. Do tego wszystkiego, co produkowane jest masowo, każdy dodaje jeszcze przez siebie tworzone przedmioty. Nie zastępują jedne drugich. Nie ubywa ich. Co więcej, wyraźne jest dążenie twórców amatorów do zdobywania uznania dla swoich wyrobów, choćby przez eksponowanie ich czy sprzedawanie. A to jest już sprzeczne z ideą rozwijania twórczości, która powinna opierać się przede wszystkim na motywacji wewnętrznej. Badania pokazują, że nagrody i oceny ją osłabiają, bo skłaniają do skupienia na tym, co jest oczekiwane i będzie uznane za dobre7. Nie prowadzi to do zaprzestania tworzenia, ale według wielu osłabia jego jakość i wartość doświadczenia, jakim jest.


W procesie rozpowszechniania kreatywności znika wartość samych czynności: hodowania pomidora, pieczenia sernika, haftowania obrusu. A te, jak się podkreśla, wykonywane nie po to, by je sprzedać, uzyskać pochwałę czy nagrodę, osiągnąć status mogą dostarczyć niezwykłej satysfakcji – zupełnie odmiennej. Wartościując, lepszej. Niektórzy – jak Bernadette Murphy, autorka książki „Zen and the Art of Knitting” – twierdzą, że takie działanie jak zrobienie swetra na drutach może się znacząco przyczynić do rozwoju osoby je wykonującej8. Rzeczywiście, nieco zaskakująco to brzmi, ale autorka ta twierdzi, że aktywność powinniśmy postrzegać nie tylko jako rzemiosło czy hobby, ale i jako praktykę duchową. Działanie do niedawna (właściwie może nadal) pogardzane, zepchnięte do statusu robótek dobrych dla starszych pań wyeliminowanych już z aktywnego życia, wpisane w ramy zen staje się atrakcyjne. Wtedy, kiedy skupimy się na procesie, nie na jego wyniku, możliwe staje się – według Murphy – porównane tej aktywności do medytacji. Z jednej strony, z prozaicznego dość powodu relaksacyjnych właściwości takiego działania opartego na powtarzaniu przez długi czas pewnych ruchów. Z drugiej strony, należałoby raczej myśleć o robieniu na drutach jako o praktyce, w której podąża się za dawnymi wzorami, nawiązuje łączność z tym, co było, dodając, wplatając w to swój element. Co więcej, odwołując się do mitów o Arachne i innych tkaczek, można by się pokusić wręcz o ujrzenie pracy z nicią (niekoniecznie robienia na drutach, haftu czy szydełkowania) jako wpisanie w uniwersalny proces snucia opowieści, równoległego do historii pisanych słowem.

Takie spojrzenie jest od jakiegoś czasu wykorzystywane w popularnych powieściach i filmach. Najczęściej opowiadają one o kobietach, które przez całe swoje życie haftują czy robią makatki (niezwykle popularne w amerykańskiej kulturze quilts). Pozwala im to nawiązać kontakt z ich matkami, ciotkami, babkami i innymi niespokrewnionymi kobietami. Jest to szczególny rodzaj połączenia, w którym wspólne wykonywanie czegoś, niekiedy po prostu siedzenie ramię w ramię, igła w igłę, złapanie wspólnego rytmu staje się najistotniejsze. To doświadczenie zbliża w zaskakująco silny sposób.

Oczywiście w wyniku podejmowanych aktywności najczęściej coś powstaje. Ten produkt nie zostaje jednak pokazany jako posiadający wartość komercyjną, wynikającą na przykład z tego, że został ręcznie wykonany (a płacimy przecież w dużej mierze za koszty pracy). Jest wyjątkowy, bo powiązany z czasem, kiedy powstał, z okolicznościami i przede wszystkim osobą czy osobami, przez które został zrobiony. Często kiedy kupujemy coś takiego, nie nabywamy całego bogactwa, które dany przedmiot w sobie kryje. Zazwyczaj nie jesteśmy w stanie go dostrzec. Niekiedy nie chcemy, by tam było. W jednym z filmów, w których pojawia się właśnie ta problematyka, w ciągle obecnych na naszych ekranach „Jedwabnej opowieści”, powstaje welon do kolekcji wielkiego kreatora mody. Wykonuje go mistrzyni, której pomaga przygarnięta w pewnym sensie młoda dziewczyna. Ta ostatnia chcąc dokończyć pracę w czasie choroby starszej kobiety, uszkadza dzieło. Daje się je naprawić przez zatuszowanie pęknięcia i w tym samym czasie zdaje się, że naprawie ulegają ich losy. Można to pęknięcie postrzegać jako skazę cennego produktu. Jest jednak przede wszystkim śladem po doświadczeniu, które dla obu miało niezwykłe znaczenie. W tych działaniach polegających na wspólnym tkaniu, haftowaniu, szyciu czy w jakikolwiek inny sposób snuciu formą opowieści, najistotniejsze są relacje. To, co dzieje się między uczestniczącymi. Komunikacja całkowicie pozbawiona elementów jakiejkolwiek walki czy mocowania, całkowicie oparta na wzajemnej wymianie. Taka, z której wychodzi się bogatszym. I silniejszym.


Niezależnie od tego, czy skupimy się na wymiarze indywidualnym, czy relacyjnym aktywności, które okazują się szczególnym doświadczeniem, ich wspólną cechą jest całkowite zanurzenie, w pewnym sensie roztopienie się. Cytowany już Csikszentmihalyi, zajmujący się badaniem zjawiska, dlaczego wykonywanie przez ludzi czegoś, co właściwie jest nieprzydatne, określił to, co się z nimi wtedy dzieje, mianem doświadczenia przepływu. Pojawia się ono, kiedy mamy do czynienia z działaniami autotelicznym, będącymi celem samym dla siebie, nie wykonywane z myślą o czymś, jakiejś nagrodzie.

Odczuwamy wtedy coś w rodzaju natchnienia. To określenie może być mylące, bo sprawia wrażenie, że dokonuje się w wyniku działania jakiejś tajemniczej siły. Tymczasem, jak podkreśla Csikszentmihalyi, doświadczenie przepływu wymaga od nas pewnego wysiłku. Jeśli zainwestujemy energię psychiczną, postawimy przed sobą jakieś wyzwanie, w którym kompetencje będą mniej więcej na tym samym, dość wysokim, poziomie, co umiejętności, może się udać. Każdy z nas (z pewnością większość) przeżył takie momenty, kiedy został całkowicie pochłonięty przez jakieś działanie. W tych szczególnych chwilach człowiek jest całkowicie zaangażowany w samo działanie – pisze Csikszentmihalyi – Poczucie „ja” ulega rozpadowi. [...] Działania, ruchy i myśli następują samoczynnie, jak podczas jazzowej improwizacji. Angażuje się w to cała istota człowieka, który w pełni wykorzystuje swoje zdolności. Taki rodzaj doświadczenia jest związany z zaangażowaniem, w którym koncentracja na ego zostaje zastąpiona koncentracją na działaniu. Przestajemy być pochłonięci sobą i postrzegać siebie jako odrębną od działania i jego przedmiotu osobę. Nie oznacza to bynajmniej, że tracimy kontrolę. Wręcz przeciwnie. Towarzyszy temu maksymalna uwaga. Dzieje się też wtedy coś szczególnego z czasem. Jego poczucie całkowicie ulega zmianie, przede wszystkim uwalniamy się niejako od niego.

Czy warto? Skoro świat dostarcza nam tylu rozrywek? Łatwych i przyjemnych. Warto, odpowiadają zgodnie psychologowie i podają argumenty, o dziwo, jakby zaczerpnięte z tekstów buddyjskich9. Kiedy te przeżycia są satysfakcjonujące, twierdzą, nie mamy potrzeby wybiegania w przyszłość, oczekiwania rezultatów, ich oceny i nie odczuwamy lęku z nimi związanego. Nie jesteśmy od tego uzależnieni, a możemy zanurzyć się w pełni w teraźniejszości i czerpać przyjemność z jej przeżywania. Możemy nadać wartość doświadczaniu tego, co dzieje się tu i teraz, zamiast bycia (myślami oczywiście) zawsze gdzie indziej.

Zjedzenie pysznego ciastka, koktajl wypity pod palmą na gorącej plaży, obejrzenie kolejnego odcinka popularnego serialu nie dostarczą nam tego wyjątkowego doświadczenia. Choć mogą być, i zazwyczaj są, przyjemne. Tyle że te pozytywne emocje, których dostarczają – jak się nas przekonuje – są płytkie i w niewielkim stopniu wpływają na jakość naszego życia. I nie o to chodzi, że będzie lepiej, jeśli zamiast nowego odcinka beznadziejnego serialu zobaczymy nowy film wybitnego reżysera. W takim samym stopniu może być to czas zmarnowany. Zmarnowany, oczywiście nie w tym sensie, że nie przeznaczony został na polepszenie pozycji społecznej, rozwinięcie kariery czy choćby zarobienie kilku dodatkowych groszy. Zmarnowany, bo w żaden sposób nie przyczynił się do zwiększenia satysfakcji czerpanej z życia.

Może lepiej osiąść na planecie małych gestów. Jak? Usuń ze wspomnień wszystko, co ma związek z muzyką, dźwiękami, kolorami, formami, zapachami. Postaraj się odnaleźć w pamięci jedynie ruch, zmiany miejsc, wrażenia dotykowe, kolejność drobnych gestów. Niektóre na pewno cię naznaczyły – trwają ukryte pod innymi. Oto, między innymi, kilka moich: dłoń, którą pewna kobieta położyła na moim czole w dniu wielkiego cierpienia; niezapomniany i wyjątkowy sposób, w który inna kobieta wzięła mnie pod rękę pewnego jesiennego dnia w parku; ojciec klepiący mnie po plecach; matka wykonująca dziwny znak dłonią w geście pożegnania. Swoje gesty znasz. Odnajdź je. Zauważ, że pasują do siebie, tkają własny świat. Sieć drobnych gestów jest całkiem niezależna. Badaj planetę, którą tworzą. Nie chodzi się po niej jak po innych wspomnieniach. Od czasu do czasu warto ją zwiedzić10.


PS Odpowiedź: sztuka

Agata Jakubowska


Przypisy

1 Mihaly Csikszentmihalyi, Przepływ. Psychologia optymalnego doświadczenia, tłum. Magdalena Wajda-Kacmajor, Taszów: Moderator, 2005, s. 154.

2 Zob. Edward Nęcka, Psychologia twórczości, Gdańsk 2002.

3 Jeffrey Yamaguchi, 52 Projects: Random Acts of Everyday Creativity, Nowy Jork: Perigee Trade, 2005.

4 http://www.52projects.com/52_projects_book.html

5 Roger-Pol Droit 101 zabaw filozoficznych. Doświadczanie codzienności, tłum. Elżbieta Urscheler, Gdańsk: GWP, 2004.

6 Tamże, s. 55-56.

7 Edward Nęcka, Psychologia…, s. 87 i n.

8 Bernadette Murphy Zen and the Art of Knitting Exploring the Links Between Knitting, Spirituality and Creativity, Avon: Adams Media Corporation, 2002; www.zenknitting.com

9 Też buddyjscy autorzy powołują się na teorie przepływu, zob. np. Matthieu Ricard, W obronie szczęścia, tłumaczenie Dorota Bury, Warszwa 2005, s. 207-211.

10 Roger-Pol Droit, 101 zabaw..., s. 150-151, 70: osiąść na planecie małych gestów.

Artykuł pochodzi z czasopisma „Czas Kultury” nr 3/2006

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
CZARODZIEJ MIYAZAKI
O TEATRZE (DOBRZE) PISAĆ NIE BĘDZIEMY
ANTENOWE SZUMY NOWE

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt