nr 20 (173)
z dnia 5 października 2006
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
„Autoportret” – pismo o dobrej przestrzeni, zajmujące dobrych parę centymetrów więcej przestrzeni niż przeciętne pismo, pozwala przypuszczać, że znalezienie go między standardowymi formatami A4 innych czasopism nie będzie trudne. A jednak niewielki nakład nadaje pismu charakter unikatu, na podobieństwo publikacji dla specjalistów wąskich branż. Czy więc autorzy „Autoportretu” i jego czytelnicy są takimi specjalistami, czy może ich specjalność jest tak szeroka i tak powszechnie oczywista, że nie budzi refleksji u Statystycznego? Chyba jednak trzeba tu czegoś trzeciego. Tak jak muzycy potrafią wychwycić więcej dźwięków z utworu, a malarze barw z obrazu, tak autorzy „Autoportretu” wychwytują więcej głębi z przestrzeni.
Najnowszy numer (2/2006) traktujący o przestrzeniach handlu zaprasza witryną ze stosami monet, co jest przewrotną reklamą zawartości, gdyż w środku o pieniądzach prawie się nie rozmawia. Choć autorów różni pochodzenie, kultura, dziedziny nauki i usług, którymi się zajmują, łączy ich jedna tęsknota – za ludzkim wymiarem handlu.
Dając za przykład sofijski „babski targ” Iliana Genew-Puchalewa (Przestrzeń amoralna?) zadaje wręcz pytanie, czy przez fakt obracania pieniędzmi targ musi mieć niecny charakter. Retoryczność tego pytania najjaskrawiej jawiła się homo sovieticusowi, który objęty nakazami i zakazami biurokracji nie swojego państwa, obracający się między jednym „Towarzyszu!”, a drugim, tylko tu, na bułgarskim pazarze, znajdował prawdziwych ludzi. Czy sprawiła to długowieczność bazaru i wypracowane w ciągu wielu lat rytuały sprzedaży, które poprzez skupienie i czas, jakich rytuał wymaga, musiały wytworzyć wspólnotę? Właśnie ta wspólnota jest główną przyczyną, dla której pazar jest tak długowieczny i nie poddaje się modom i zmianom administracyjnym. Inną przyczyną, którą wymienia Iliana Genew-Puchalewa, jest możliwość prowadzenia swojego małego biznesu, co także było niezmiernie cenne dla handlowców sprzed 20 i więcej lat. Stosunkowo dużą swobodę w działaniu oraz ludzkich kontaktach między sprzedawcą a kupującym, dopełniał asortyment targów. Chociaż na pazarze można kupić prawie wszystko, to głównym towarem były i są warzywa i owoce. Także na polskich targach istnieje fenomen stoisk z warzywami, które bez certyfikatów jakości sprzedają się lepiej niż metkowane z hipermarketów. A przecież i u nas, i w Sofii, nie wiadomo skąd towar pochodzi. Ośmieleni zapewnieniem sprzedawcy, że jabłka są prosto z drzewa jego dziadków mieszkających na pięknej, czystej wsi, kupujemy bez mrugnięcia okiem. Poza tym możliwość wykazania własnej operatywności sprawia, że ważny staje się w rytuale sprzedaży nie tylko pieniądz klienta, ale umiejętności handlowe i społeczne. Łatwość nawiązywania kontaktów, umiejętność negocjacji, wysoka inteligencja emocjonalna, tak cenne we współczesnym wielkim biznesie, mają korzenie właśnie na targu. A chociaż nie wszyscy cechują się wysokim poziomem powyższych, zwyczajnym „tylko dla pana i tylko dzisiaj” pozwala każdemu z kupujących się nimi cieszyć.
Na trochę inne relacje uwagę zwraca Adam Nadolny (Akt zakupu – handel w przestrzeni miasta). Pisze on o rynku, targu, agorze jako scenie miasta, na której mieszkańcy odgrywają swoje role. Spojrzenie to idealnie wtapia się w potrzeby człowieka społecznego, który dba o to, by być widzianym. Należałoby chyba dodać, który dbał o to, bowiem trudno być widzianym w tłumie. Dzisiejsza różnorodność użytkowników miejskich scen, stratyfikacja społeczna, dążenie do której jest politycznie niepoprawne, nie mówiąc o potędze komunikacyjnej roli internetu, sprawiają, że obszary te tracą część swojej swojskości dla każdej z grup użytkowników. Mimo to wciąż bazar, rynek, centrum handlowe, główny deptak miasta, są miejscami najpełniejszego wyrażenia siebie. W czasach przedmassmedialnych rynek był głównym miejscem rozrywki, gdzie można było zobaczyć się ze znajomymi, wspólnie posłuchać bardów, obejrzeć przedstawienie czy egzekucję. Potrzeba było do tego również zachęcającej oprawy, najbardziej interesujących budynków w mieście. W XIX wieku, jak pisze dalej Adam Nadolny, stalowa konstrukcja otworzyła nowe przestrzenie dla rozrywki i handlu. Jak przyjemnie dokonywać zakupów czy chociażby oglądać same wystawy w dniu słonecznym. Dlaczego więc odmawiać sobie tego, gdy pada deszcz? Takim hasłem reklamowano pierwsze domy towarowe. Duża przestrzeń, dużo światła dziennego i sztucznego, dużo towarów, dużo kupujących i oglądających. Trafnie i obrazowo opisał Emil Zola (Wszystko dla pań) proces wypierania małych, rodzinnych sklepów przez molochy handlowe. W nich nie wystarczyło właścicielom samo zainteresowanie towarem, tam trzeba było oczarowania i oszołomienia. Tam się działo, błyszczało i zaskakiwało. Było taniej niż wszędzie indziej, a jednocześnie wypadało tam kupować i bywać. To nie był zatem zwykły sklep, w przestrzeni którego wybierało się towary, lecz miejsce swojskie na podobieństwo targu, gdzie relacja klient – sprzedawca okazywała się ważniejsza od relacji portfel klienta – towar. Tak przynajmniej wydawać się miało klientom. Jakaż wielkość siły przekonywania w domach towarowych, że klient w to uwierzył.
Siłę przekonywania muszą też mieć fasady sklepów, aby przypadkowego przechodnia przekształcić w klienta. Zuzanna Dziuban (Fasada jako wydarzenie) widzi w nich reprezentantów wnętrza, swoiste hostessy stojące przy wejściu i zapraszające do środka, kuszące próbkami towarów. I w tym wypadku klient ma uwierzyć fasadzie, że wnętrze warte jest wejścia i pewnie we wnętrzu o fasadzie nie będzie myślał. Jej komunikacyjna rola już się skończyła. Taką rolę odgrywały „fasady” sklepów przed erą domów towarowych. Przykładowo sklep sukienny, więc kilka bel materiału na wystawie, i to tego gorszej jakości, którego nie szkoda poświęcić, gdy się zakurzy i wypłowieje. Wydaje się, że szybko rosnąca liczba ludności miast w XIX wieku oraz coraz większe znaczenie przemysłu ciężkiego sprawiły, że niewyraźna, przeźroczysta w swej formie witryna przekształciła się w buchającą przekazem autonomiczną fasadę. Wtedy nie wystarczały już leniwie płynące kwadranse w mrocznym sklepie, wiek pary i elektryczności napędzał energią nie tylko silniki, ale też umysły i pragnienia ludzi. Dom towarowy, w którym tyle się działo, i witryna, która promieniowała swoim przekazem na całe centrum, spełniały ich oczekiwania. Ulica miała żyć niejako szybciej niż człowiek jest zdolny, na podobieństwo maszyny, kółek i przekładni. Stąd nowa rola fasady jako nawiązania do nowego biegu życia. Że w XXI wieku fasada nadal spełnia nie tylko funkcje minimalistyczno-informacyjną, ale niesie własny sens – pokazuje, że życie społeczeństw wciąż toczy się na scenie miasta. Zuzanna Dziuban udowadnia, że autonomiczność fasady i wielość interpretacji jej przekazu rysuje miasto, które wciąż się zmienia. Nie ma bowiem miasta obiektywnego, jest suma subiektywnych percepcji razem tworzących nową wartość. Fasady w budowaniu tej wartości odgrywają ogromną rolę. W przeciwieństwie do ciemnych witrynek nie boją się zaskakiwać, prowokować, burzyć konwencji. Przedstawiają swoje sensy na tyle sposobów, ilu przechodniów spojrzy na nie, tworząc sobą kalejdoskop miejskich przedstawień.
Okładka „Autoportretu” zaprasza do środka stosami monet. Czy to wersja minimalistycznego symbolu handlu, wyrażającego jego kwintesencję, to, o co wszystkim chodzi, jeśli nie wiadomo, o co chodzi? Fasada zaskakuje nowym wymiarem pieniądza, w wersji dosłownej, wnętrze zaskakuje nowym wymiarem handlu, w wersji metaforycznej. I niby wiadomo, że chodzi także o pieniądze, ale o pieniądzach ani słowa.
Omawiane pisma: „Autoportret”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt