nr 1-2 (154-155)
z dnia 12 stycznia 2006
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Niemota wmówiona
Wypowiadając się onegdaj na łamach „Res Publiki Nowej” o książce Michała Pawła Markowskiego o Nietzschem, Agata Bielik-Robson przyznała, że filozoficzna wiedza Markowskiego onieśmiela filozofów (tych, phi, zawodowych – przyp. MS). Możliwe, że coś przekręciłem z jej słów, ale chyba niedużo. O samej Agacie Bielik-Robson powiedzieć z sensem da się, że jej wiedza (w tym filozoficzna) przytłacza zarówno zawodowych filozofów, niezawodowych filozofów, jak i niefilozofów, czyli wszystkich. Jest to przytłoczenie przyjemne i pożyteczne, dlatego ucieszyłem się, odnalazłszy w spisie zawartości „Res Publiki” najnowszej (1/2006) odsyłacz do tekstu zatytułowanego Ciasno, ciemno, duszno: hermeneutyka po Heideggerze i Vattimo pióra tejże autorki. Bielik-Robson nasłuchuje tu współczesnego podmiotu, któremu między innymi za sprawą Martina Heideggera i Gianniego Vattima grunt usunął się spod spodu i horyzont zniknął z oczu. W następstwie czego podmiot odrobinę nam zaniemógł, zaniemówił i zmarniał. Nie zawsze tak było. Bielik-Robson oniemiałemu podmiotowi poheideggerowskiemu daje przykład starotestamentowego Jahwe, który gdy zwraca się do swojego narodu wybranego, to z nadzieją porozumienia, mówiąc głośno, wyraźnie i do rzeczy („Nie trafia do mnie mgliste wołanie ich [Heiddeggera i Vattima] Boga, wolę wołanie, [...] gdzie wiadomo, kto mówi, do kogo i z jaką sprawą”, stwierdza filozofka). Proszę nie myśleć sobie, że Bielik-Robson patrzy na Najwyższego jak na „swojego chłopa”, osobnika z gruntu przyziemnego – Bogu wmówić przyziemności doprawdy niepodobna. Zresztą Stwórcę zdążył już uziemić w wariacji o ofierze Abrahama z Izaaka Leszek Kołakowski. To wystarczy.
Śmierć nagłośniona
Skoro Agata Bielik-Robson, to romantyzm, a jak romantyzm, to Marek Bieńczyk (komuś nie podoba się ta sekwencja?). „Res Publica”, z której lektury relację zdaję, publikuje jego, to jest Bieńczyka, artykuł Hugo–Mickiewicz. Dwie śmierci, dwa pogrzeby. Na zajęciach z literatury, na które uczęszczałem (zgadza się, na filmoznawstwie, gdzie diabeł mówi suture, nazywa(ło) się to po prostu „literaturą”), prowadząca – podobnie jak Bieńczyk wybitna miłośniczka i znawczyni romantyzmu – słusznie zauważyła, że od konających mamy zwyczaj oczekiwać międlenia na temat sensu życia. Doceńmy w tym kontekście fakt, że Mickiewicz w chwilach ostatnich powściągnął swój język – już na zawsze. Bieńczyk Mickiewiczowi przeciwstawia Wiktora Hugo, który na łożu śmierci nagadał się dużo, przez co do dziś nie mamy pewności, które z jego ostatnich słów było faktycznie ostatnim. Śmierć Hugo przegadano (światowymi słowy: zmediatyzowano) do cna, śmierć Mickiewicza spowiło niedające spokoju niedopowiedzenie. Jeśli można ogłosić tymczasowy ranking zgonów, Bieńczyk i ja głosujemy na kandydata numer dwa.
Ameryka obrzydzona
Zatrzymując się nad którymś z przeglądów prasy przygotowanych dla ostatniej edycji „Res Publiki”, wdrapię się na metametapułap, czyli omówię omówienie. Wybieram tekst Przechwalone pokolenie, w którym myśl Christine Rosen, bioetyczki, przybliża Grzegorz Nycz, amerykanista. W Zniewolonym umyśle Czesław Miłosz wspomniał o swoim przyjacielu, Polaku, który zapytywał, czy Amerykanie naprawdę są tak okropnie głupi. Rosen pyta o to samo (odwołanie do Miłosza to mój, nie Nycza pomysł) i – jak wynika z relacji Nycza – odpowiada twierdząco. Byłaby to uroczo masochistyczna konstatacja, gdyby nie mały kruczek: pamiętajmy, że Rosen, wedle słów Nycza, „kreśli portret przeciętnego mieszkańca Stanów Zjednoczonych”. Czyli sama podwójnie wyłącza siebie z obserwacji i pola rażenia: po pierwsze, jako ktoś inny niż przeciętny (w końcu kto by publikował i komentował przeciętniaka, to jest przeciętniaczkę?), po drugie, jako mieszkanka, a nie mieszkaniec USA. Dobra, przesadziłem, lecz komunikat chcę nadać jasny: nie leży mi przywłaszczona przez Rosen władza sądzenia. Z wolna klaruje się niekoniecznie rozłączna alternatywa: albo Rosen trzeba więcej poczucia humoru, albo mnie pokory. Wyobraziłem sobie, że przeczytawszy tekst Nycza o tekstach Rosen, moja babcia, gdyby żyła, niechybnie spanikowałaby, że te Stany, w których tacyśmy rozmiłowani, to Sodoma i Atlanta jakaś. I drżałaby na myśl, że podczas snu jej wnusio może bezwiednie zwrócić lico na zgniły Zachód. Oddalając się na moment od artykułu Nycza, wyłuszczę, że George’owi nieszczęsnemu Bushowi przypadła u nas, w Europie, fucha chłopca do tłuczenia, a nam się to nie nudzi: nagradzamy Michaela Moore’a i jego okropny (sentymentalny, pseudorozrachunkowy i głupi) film Fahrenheit 9/11 i w najlepsze wypisujemy podszyte, ba, przesiąknięte resentymentem banialuki o państwie, którego Bush jest głową. (Przykład? Służę: krakowskie pismo „Forum Myśli Wolnej”, nr 26-27/2005, ss. 56-62, obecnie do kupienia w EMPiK-u). Wiem skądinąd, że Polki i Polacy tak na boku to roztropne i roztropni są, nie dają się zwieść ludziom złej woli, bo znają już skądś zabawę w obrzydzanie im Stanów i ich mieszkańców.
Przyjemność zasłużona
Osłodę i zapomnienie o antyamerykańskiej szarży zapewnia Sztuka eseju, dział zwyczajowo zamykający wydania „Res Publiki”, w którym czeka nas esej autorstwa Charles’a Louisa de Secondata, barona de la Brède i de Montesquieu, czyli Monteskiusza, o tytule podobnie jak nazwisko autora długim i wykwintnym: Próba o smaku w rzeczach natury i sztuki, czyli rozważania o przyczynach, dla których dzieła umysłu i wytwory sztuk pięknych dostarczają nam rozkoszy. Redakcja podaje, że jest to ostatnie dzieło Monteskiusza. Zastanawiam się, czy to jakiś plemienny nawyk francuskich eseistów, że w okolicach zejścia do grobu lub przynajmniej w jesieni życia zachciewa im się rozprawiać o rozkoszy, jak Rolandowi Barthes’owi w jego późnej Przyjemności tekstu. Obserwacja ta rozciąga się w moim umyśle tylko na Monteskiusza i Barthes’a (zauważmy przy okazji, że drugi z nich nie przeczuwał nadchodzącej śmierci, dane mu było zginąć nagle), więc to zapewne zbieżność przypadkowa, ale jednak istniejąca. Rozważania Monteskiusza są bardzo niedzisiejsze, i podzięki im za to. Między wierszami słychać, jak Monteskiusz – trochę z przyczyn obiektywnych, trochę z nieodgadnionych – gwiżdże na problemy wieku tzw. XXI. I zapewnia w tonie praw Murphy’ego, że nie ma się co martwić, bo jutro bądź pojutrze pojawią się nowe.
Zawartość ogłoszona
Prawie zapomniałem wspomnieć o tym, że w omawianym numerze „Res Publiki” wydrukowano posegregowany według nazwisk autorów spis treści pisma z lat 1999-2005. Proszę nie zapominać, że przegródka „Res Publiki” z naszego Katalogu Czasopism.pl jest chudsza tylko o rok.
Omawiane pisma: „ResPublica Nowa”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt