Nr 20 (137)
z dnia 12 lipca 2005
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Okazuje się, że nie jest aż tak źle, jak można by przypuszczać. Prawda, benzynę mamy drogą, drogi dziurawe, dziury zaś duże – lecz oprócz tego mamy coś, o czym aż miło opowiadać (zaznaczę od razu, że nie idzie mi o krakowskie Stare Miasto). Zaskakujące, że to coś, co nam tak świetnie wychodzi, w ogóle nie zasila eksportu, zbyt znajdując tylko na podwórku rodzimym (przeto nie mam na myśli żubrówki). Choć to, o czym chcę opowiedzieć, ma charakter wybitnie polski, swoimi korzeniami tkwi w Ameryce (a więc bigos też odpada). Pewną zagraniczność tego czegoś, co budzi moją radość, słychać również w tego czegoś nazwie, gołym uchem niesłowiańskiej (nie mówimy więc o opłatku wigilijnym). Czy już wiadomo, o czym mowa? Jeśli nie, to wyjaśniam: mowa o dubbingu. A konkretnie o polskim dubbingu filmów animowanych (wszelki polski dubbing innego sortu – tak w tym omówieniu, jak i w ogóle – nie ma według mnie racji bytu; jeszcze wrócę do tej myśli).
Nieprędko zapomnę pewnego ssaka z rzędu nieparzystokopytnych, który udowodnił, że osły to nie gęsi i swój język mają – no, może nie swój, ale przynajmniej z pożyczoną mową polską bardzo im do twarzy. Rzeczony osioł nie zatarł się również w pamięci Anny Sańczuk, autorki artykułu Atrakcyjne odgłosy paszczą, zamieszczonego w lipcowym numerze „Filmu” (2005, nr 7) i traktującego o dubbingu właśnie. W tak zwanym leadzie, czyli wyróżnionym początku tekstu, Sańczuk stawia tezę, że przed Shrekiem, w którym oglądamy i słuchamy między innymi wspomianego wyżej osła, polska widownia nieszczególnie emocjonowała się dubbingiem oglądanych przez siebie filmów. Nie znaczy to, że nie mieliśmy wcześniej żadnych osiągnięć na polu spolszczania. Do dziś odczuwam dreszczyk, słysząc głęboki alt i kresowe „ł” złej wiedźmy ze Śpiącej królewny. Zgadzam się wszelako z Anną Sańczuk, że polska wersja Shreka to coś zupełnie nowego (i przy tym w tonie lżejszego niż Śpiąca królewna).
Pierwsza część historii ogra i osła gościła w naszych kinach w dwu wersjach: zdubbingowanej i z napisami, co pokazuje niepewną wówczas pozycję filmów ze ścieżką dźwiękową przerobioną na polski. Przy dystrybucji sequela, o ile wiem, nie było wątpliwości, że widzowie pójdą posłuchać głosu Jerzego Stuhra, czyli że liczy się wersja spolszczona. Na dwóch odsłonach Shreka dobra passa polskiego dubbingu się nie kończy. W artykule z „Filmu” możemy przeczytać ponadto o wyświetlanym właśnie filmie Madagaskar, którego jednym z bohaterów jest hipopotam rodzaju żeńskiego o imieniu Gloria. W Polsce Gloria mówi głosem Małgorzaty Kożuchowskiej. I wychodzi jej to fenomenalnie, choć to nie z jej ust pada najzabawniejsza – moim zdaniem – kwestia filmu, brzmiąca tak mniej więcej: „wyrwałem człowiekom wątroby i popiłem chianti” (jak widać, pożyczania, tfu, intertekstualności we współczesnych kreskówkach nie brakuje). Kożuchowska już wcześniej dała poznać, że tak powiem, swój talent podkładaczki (podkładaczki głosu, rzecz jasna): wzięła udział w realizacji polskiej wersji Potworów i spółki, filmu mnie i mojemu siostrzeńcowi bliższego niż Shrek, choć przez Polaków ogólnie od Shreka mniej kochanego. Kreowana przez nią Celinka (raz zwana Rybcią-Grzybcią, innym razem Celinką-Melinką) nie byłaby sobą, gdyby nie udział Kożuchowskiej. Nie zdobędę się na adekwatny komentarz do tego wydarzenia wokalno-intonacyjnego: to trzeba zobaczyć i tego trzeba posłuchać.
Pod koniec pierwszego akapitu niniejszego omówienia napisałem, że dubbing, który nie jest dubbingiem filmu animowanego, nie ma racji bytu (przynajmniej w Polsce). Teraz się wytłumaczę. Moja teza zgadza się z polską praktyką: dubbingujemy głównie filmy animowane lub przeznaczone dla widowni dziecięcej, całą resztę opatrując napisami u dołu ekranu (wiem, że w telewizji zamiast napisów mamy lektora, ale myślę tu o sytuacji w kinie i na większości płyt DVD). Jesteśmy przy tym świadomi faktu, że niektórzy z naszych sąsiadów z Zachodu robią inaczej i dubbingują filmy w ogólności. Akurat w tym punkcie nie musimy ich naśladować. Mój pogląd w tej sprawie jest taki, że zastępując głos aktorki głosem innej aktorki, amputujemy tej pierwszej ważką część roli (najlepsze jak dotąd remedium znalazła Jodie Foster, uczestnicząc w nagraniach dialogów do francuskich wersjach filmów z własnym udziałem). Natomiast bohaterki animowane własnego głosu nie mają i w efekcie wszystko im jedno. Myślę więc, że Kożuchowska jako hipopotamica wypada efektownie, lecz gdyby markowała mowę dajmy na to Julii Roberts – nie byłby to strzał w dziesiątkę.
Często używam tutaj angielskiego słowa „dubbing”, które się u nas przyjęło w formie oryginalnej. Ma ono bez wątpienia tę zaletę, że nie broni się przed deklinacją (dubbingowi, z dubbingiem itd.); łatwo też utworzyć od niego czasownik (dubbingować) czy imiesłowy (dubbingujący, dubbingowany, dubbingując, zdubbingowawszy). Nie przychodzi mi do głowy żadna możliwa forma przymiotnika ani przysłówka od „dubbingu”, ale ta okoliczność nie dyskredytuje tego słówka, gdyż imiesłowy przymiotnikowe, które wskazałem, w zupełności wystarczają. Ewentualny polski odpowiednik „dubbingu” w postaci „podkładania głosu” nie jest neutralny. Częściej niż głos podkładamy bomby lub świnię. Może „dubbing” w spolszczeniu korzystnie zmieniłby statystykę zwrotów z czasownikiem „podkładać”? Na razie tego nie wiemy, ponieważ nikt, jak sądzę, nie zasięgnął jeszcze w tej sprawie języka u Rady Języka Polskiego.
Omawiane pisma: „Film”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt