Witryna Czasopism.pl

Nr 5 (122)
z dnia 12 lutego 2005
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

ŚPIĄCA KRÓLEWNA ANIMACJA

Drogie Dziatki i Drodzy Dorośli! Lubicie bajki? To posłuchajcie:

„Dawno, dawno temu, w latach 60. i 70. XX wieku, żyła w naszym kraju piękna królewna, Animacja. Potem o niej zapomniano. Wtedy zdesperowana królewna udała się na modły do »Katedry«. Zdawało się, że dostrzegła wielki blask. Jednak iskra nie chciała rozniecić się w płomień”.

Tak swój tekst Baśń bez morału. O (Re)Animowanej królewnie rozpoczyna Magdalena Nowicka. Chociaż opowieść zamieszczona w lutowym (2/2005) numerze „Kina” nie ma szczęśliwego zakończenia, to fakt, że jak twierdzi jej autorka, jest ono otwarte, pozwala mieć nadzieję, że śpiąca królewna jednak się przebudzi.

Na razie jest źle. Szkoła kształcąca przyszłych animatorów korzysta z programów przygotowanych kilka, jeśli nie kilkanaście lat temu, przede wszystkim zaś brakuje sprzętu, który pozwoliłby studentom ćwiczyć nowoczesne techniki animacyjne. Chcąc wcielić w życie wszystkie pomysły, studenci muszą znaleźć hojnego mecenasa: „Student pierwszego roku otrzymuje ok. 300 zł na kupno podstawowych materiałów, budżet pierwszego przygotowywanego filmu (wyłącznie technikami klasycznymi, czyli np. rysowanego) jest skalkulowany na poziomie 3 tys. zł, co starcza na 2-3 minuty animacji. (…) Kolejne lata dostają wyższe budżety i mają swobodę w doborze techniki animacyjnej. Lecz by nakręcić dobry film dyplomowy, który trwa zwykle 6-15 minut, warto szukać sponsora”. Na pocieszenie autorka wymienia nazwiska dwóch absolwentów łódzkiej Filmówki, którzy potrafili się odnaleźć w pozaszkolnej rzeczywistości. Jeden z kształconych w Łodzi animatorów (Wojciech Wawszczyk) wyjechał do Hollywood i pracował przy tworzeniu efektów specjalnych do filmu Ja, robot. Ten przykład raczej wywołuje na moich ustach smutny uśmiech – po raz kolejny okazuje się, że wykształceni w Polsce ludzie mogą rozwinąć skrzydła dopiero za granicą, bo kraj nie jest w stanie dać im szansy na zaistnienie, ale już drugi rozbudza nadzieje: Kamil Polak w Se-Ma-Forze przygotowuje 18-minutowy film luźno oparty na balladzie Mickiewicza Świteź. Znak wykrzyknienia, jaki Nowicka postawiła przy długości animacji, jest jak najbardziej zasadny, zważywszy, że według podanych przez nią wyliczeń realizacja 2-3 minut animacji kosztuje ok. 3 tys. zł.

Kolejną przykrą prawdą jest brak środków na promocję. Zdanie Nowickiej: „Jak wygląda polska animacja, każdy widzi – a właściwie nie ma okazji, żeby zobaczyć” brzmi tyleż zgrabnie, co przygnębiająco. Próbuję sobie naprędce przypomnieć, kiedy i gdzie miałam okazję obejrzeć nowe polskie animacje, i okazuje się, że jeśli nawet takie oglądałam, to raczej tylko dlatego, że staram się śledzić przeglądy czy programy telewizyjne z filmami rysunkowymi. Ale i tak, gdybym miała zrobić zestawienie wykazujące, ile ze znanych mi filmów to najnowsze produkcje, a ile pochodzi z żelaznej już listy największych osiągnięć polskiej szkoły animacji, to potwierdziłoby ono pogląd, że młodej polskiej animacji prawie w ogóle się nie zna. Oczywiście słowo „zna” jest nieco na wyrost: media nas nie rozpieszczają, animacja istnieje w nich sposób śladowy, więc raczej trzeba być miłośnikiem tego gatunku, żeby wiedzieć o nim cokolwiek. Mało kto byłby chyba w stanie podać tytuł znanej mu, współczesnej animacji dla dorosłych czy dla dzieci. Ta ostatnia to zresztą najbardziej zapomniana dziedzina. Przekonuje o tym zarówno tekst Nowickiej (a konkretnie: zamieszczona w nim wypowiedź Adama Wyrwasa), jak i wypowiedź Witolda Gierszy, jurora X Ogólnopolskiego Festiwalu Autorskich Filmów Animowanych. Giersza stwierdza: „Niewielu twórców podejmuje tę pracę z autentycznej potrzeby, uważając raczej, że to zajęcie poniżej ich ambicji. Również większość studentów interesuje się wyłącznie autorskim filmem dla dorosłych. A ja jestem głęboko przekonany, że animacja o tematyce dziecięcej może być znakomitym filmem autorskim” (Nie tylko forma. Rozmowa z Witoldem Gierszem, przewodniczącym jury festiwalu OFAFA). Pewno nawet dzieci nie byłyby w stanie wymienić żadnych tytułów, może mówiłyby o Shreku lub o rybce Nemo. I tu pojawia się kolejna istotna kwestia. Skoro zapadają nam w pamięć takie filmy animowane, jak Shrek, Gdzie jest Nemo, Iniemamocni, żeby tylko zatrzymać się przy dokonaniach wytwórni Disneya, wspartej potencjałem Pixara, to pewno zasługa w tym techniki, w jakiej zostały one przygotowane (wszystkie zrealizowano metodą animacji trójwymiarowej). Nowicka postanowiła spytać parę osób związanych z animacją, czy w Polsce mógłby powstać taki film, jak Shrek lub Trio z Belleville, sukces kasowy i artystyczny animacji francuskiej. Oto wnioski z uzyskanych odpowiedzi: „Pesymiści twierdzą, że ten wyścig zawsze będzie nierówny, a dystans do USA i Europy Zachodniej jeszcze się zwiększy. Gdy polskie wytwórnie będą dysponować oprogramowaniem zbliżonym do tego ze Shreka, stosowane w Ameryce rozwiązania techniczne będą już lata świetlne bardziej zaawansowane. Optymiści uważają, że przyczyny należy szukać raczej w braku współpracy między animatorami i niedostatku nowatorskich pomysłów na fabułę”.

Jeden Bagiński, autor Katedry, niestety wiosny w animacji nie czyni. Tym bardziej że kolejny projekt artysty (jego fragment, filmik Sztuka spadania, prezentowano w kinach przed wybranymi seansami) może potwierdzić smutną prawdę o stanie polskiej animacji. Jeśli Bagiński nie znajdzie sponsora – pisze Nowicka – ma szansę na ukończenie filmu za osiem lat. A to ponoć lata świetlne w dynamiczniej rozwijającej się animacji 3D.

W końcówce artykułu jest już naprawdę depresyjnie: „Polska Animacja znajduje się w dołku. Brakuje pieniędzy, sprzętu, kompetencji; brakuje pomysłów, scenariuszy, świeżości; wreszcie brakuje wymagającej, ale i zainteresowanej publiczności, która mobilizowałaby autorów”. Wbrew temu, co pisze Nowicka, wierzę, że w Polsce jest taka publiczność. Może siedzi w jakimś dołku albo niszy, ale jest i czeka na dobrą polską animację.

No cóż, to nie to samo co pocałunek księcia, ale może przynajmniej zapowiedź dobrego zakończenia.

Agnieszka Kozłowska

Omawiane pisma: „Kino”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
O BOGACH, LUSTRACH I WIELKIEJ OBIETNICY, CZYLI KU WSPÓŁCZESNEMU ANTROPOCENTRYZMOWI
WOLĘ JEDNAK TAM NIŻ NA GÓRKĘ
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt