Nr 35 (117)
z dnia 22 grudnia 2004
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Mój stosunek do macierzyństwa jest ambiwalentny. Sama nie jestem matką, więc wnioski wysnuwam tylko na podstawie obserwacji. Przyglądam się kobietom z najbliższego otoczenia: przyjaciółkom, koleżankom z pracy, kuzynkom i luźnym znajomym, i próbuję ustalić, co we mnie tę ambiwalencję rodzi.
Są dwa rodzaje matek. Pierwszy tworzą kobiety obarczone macierzyństwem. „Matki obarczone” narzekają na ograniczenie swobody, piętrzące się obowiązki i umykające szanse. Czują się niewolnicami nowej roli. Nie bywają na przyjęciach, odmawiają uczestnictwa w towarzyskich spotkaniach, nie chadzają do galerii, kin i teatrów. To matki monotematyczne, matki jęczące, matki zastygłe. I nie chodzi nawet o to, że nie chcą być matkami, że nie kochają swoich dzieci, czy że zaskoczono je macierzyństwem. Nie. Dla dziecka zrobiłyby wszystko, poświęcają mu cały czas i całą siebie. Są gotowe na wiele wyrzeczeń, deklarują niezmierzoną miłość. A jednak źle się czuję w ich towarzystwie. Kontakt z nimi mnie nie uskrzydla.
Typ drugi to matki pogodne i aktywne, kobiety rozkwitające w tym stanie, nagle znajdujące w sobie niewyczerpane pokłady energii. Matki, które potrafią umiejętnie zarządzać, wydawałoby się skromnym, czasem i godzą obowiązki domowe z własnymi potrzebami. Chcesz iść do galerii, zrób to z dzieckiem. Kiedy zacznie płakać, najwyżej wyjdziesz, żeby je uciszyć. Masz ochotę na kino, poszukaj, może w Twoim mieście też organizują specjalne seanse z maluchem. Nie ma czegoś takiego, zaproś inne matki do siebie i zróbcie sobie seans w domu. Czasem te kobiety wręcz mnie zawstydzają – niby na nic nie mają czasu, ale są tak doskonale zorganizowane, że potrafią zrobić o wiele więcej niż ja, kobieta samotna. Patrzę na te kobiety spełnione i myślę sobie, że nie ma spełnienia w macierzyństwie bez spełnienia w kobiecości. I wtedy zaczynam myśleć, więc może ja bym też tak…
A wszystko z powodu 12. numeru „Twórczości”, a konkretnie: zamieszczonego w nim tekstu Magdaleny Ujmy Nadzwyczaj udane dzieło. Artykuł ma cztery odsłony i kilka bohaterek. Przede wszystkim zaś chodzi w nim o macierzyństwo. Klamrą spinającą tekst są słowa „ofiara” i „sztuka”. To odsłony: wstępna i zamykająca. Chociaż po prawdzie od drugiej, czyli zamykającej, wszystko dopiero może się zacząć. Skupmy się jednak na razie na „ofierze”. Skojarzenia są oczywiste. To przykre, że macierzyństwo tak ściśle łączy się z ofiarą. „Macierzyństwo to szlaban, który brutalnie przecina życie kobiety”. Całe dotychczasowe życie idzie w niepamięć, przestaje się liczyć. Rodzi się nowe i temu w pełni należy się poświęcić. Być jak albatros – z własnego ciała wyszarpywać pióra i wić z nich gniazdo. Jako kontekst rozważań Ujma przywołuje film Christiana Boltanskiego, w którym pokazane zostało życie kobiety z dwójką dzieci. W miarę trwania filmu okazywało się, że cała trójka żyła uwięziona w domu-twierdzy. Ujma interpretuje: „Matka z dziećmi umierała rozłożoną na raty śmiercią w oparach normalności. Ta straceńcza decyzja, która zdarzyła się naprawdę, pokazuje coś z prawdy bycia matką. Zamknięta w klatce domu z dziećmi, które powoli ją pożerają”. I chociaż autorka kończy tę część swojego szkicu nieodwołalnym: „Nie ma innego wyjścia”, to na szczęście nie jest to ostateczny wymiar bycia matką. Odsłona końcowa bowiem, dzięki której wszystko może się zacząć, przywraca głęboki sens macierzyństwa. Przywraca w nas matkach i niematkach wiarę w to, co dane jest tylko nam – kobietom. „(…) nie ma nic bardziej twórczego od bycia matką. Matka daje życie, tworzy coś, co nie istniało. Może największa ofiara, lecz i najwyższy stopień sztuki. (...) Macierzyństwo jest wystarczającym powodem, by uprawiać sztukę, ponieważ samo w sobie jest twórczością” – twierdzi Ujma. I na dowód tego odkrywa przed nami sploty życia i sztuki artystek-matek. Oto dwie odsłony: Supermatka i Zła królowa.
Pierwszą z nich kojarzyć można, i słusznie, z płodną artystką Elą Jabłońską. Supermatkę wystawiała w warszawskiej galerii Zachęta jako cykl wielkich fotografii przedstawiających matkę w jej naturalnym środowisku, tyle że przebraną w kostiumy superbohaterów: Spidermana, Batmana, Supermana. We fragmencie poświęconym Jabłońskiej Ujma pozwala nam spojrzeć na artystkę od strony jej doświadczenia macierzyństwa i tego, jak wplatało się (wnikało) ono w sztukę, którą tworzyła. Okazuje się, że powstał gęsty splot codziennych czynności, życiowych przemyśleń i artystycznych wzorów. „W gruncie rzeczy matka – to coś dla niej. Ale chce być też artystką. (...) Ze złości na codzienność robiła rysunki. (...) Jako wzorowa gospodyni, zgodnie z zapotrzebowaniem gospodarstwa domowego, uzbierała kolekcję plastikowych siatek-reklamówek. (...) Na ich wzór nasza bohaterka wyprodukowała też własną reklamówkę”.
W Złej królowej natomiast Ujma opowiada o Annie Baumgart i jej relacji z córką, która uruchomiła w artystce lawinę myśli nad naturą związku matka – córka. „Córka rośnie i coraz bardziej odcina się od pępowiny. (...) Kiedyś nastanie jej czas. Lusterko podpowiada matce, że jest najpiękniejsza, ale kto wie – może następnym razem zwycięży ona, bezwzględna młodością. Zwycięska królowa. (...) Nie ma wątpliwości, że pożycie matek z córkami jest melodramatem”. Lawina myśli została twórczo przetrawiona i znalazła swój wyraz w filmach, rzeźbach i malowidłach Baumgart, o czym także opowiada Nadzwyczaj udane dzieło.
Tekst Ujmy nie jest rzeczą świeżą. Spotkać się z nim można było już wcześniej. Wciąż np. jest do poczytania we fragmentach na stronach internetowego „artmixu”. Warto jednak zajrzeć do grudniowej „Twórczości”, żeby przeczytać go w takim właśnie kształcie. Czas nadchodzących świąt – ze względu na ich charakter – jest dobrą ku temu okazją. Szkic Ujmy dedykowałabym w pierwszej kolejności matkom, ale i wszystkim tym, którzy badają fenomen macierzyństwa.
Omawiane pisma: „Twórczość”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt