Nr 8 (55)
z dnia 22 marca 2003
powrót do wydania bieżącego
 
  wybrane artykuły       
   

WYROBY LITERACKIE I INNE
     
   

     Najchętniej przepisałbym tutaj dwie pierwsze strony „Twórczości" (11-12/2002), przytaczając cały wydrukowany tam wiersz. Francis Jammes nie nadał swemu utworowi tytułu, przeznaczając go „dla Andre Gide'a". Kilka pierwszych wersów doskonale wprowadza w nastrój wiersza: „Stara wioska tonęła w różach / a ja szedłem najpierw w wielkim upale / a później w wielkim chłodzie / starych ścieżek gdzie liście butwiały / Potem wzdłuż długiego zniszczonego muru / to był park a w nim wielkie drzewa / i poczułem zapach przeszłości / w tych wielkich drzewach i białych różach." Podmiot wiersza opisuje świat z przeszłości, w którego istnienie wątpi. A może wątpienie jest tutaj tylko środkiem poetyckim podkreślającym nierealność parku z hebanowymi drzewami, w którym czytano wiersze? Egzotyczne rośliny, wuj powracający z podróży do Indii, zdarzenia jak ze starych powieści. Czy istniała kiedyś ta rodzina? Pusto, liście błyszczą na egzotycznych drzewach, jakby zatrutych - zatrutych przez czas. Słońce nie wydobywa życia, nie przynosi radości. Wszystko zasypia w wielkim upale. W tym numerze „Twórczości" można znaleźć również kilka innych wierszy dwudziestowiecznych poetów francuskich w tłumaczeniu Jerzego Lisowskiego. Tekst Leona-Paula Fargue rozpoczynający się od zdań: „- Niedobre serce... szepnął jakiś głos z głębi nocy dziecku, które pobiłem kiedyś w jesiennym ogrodzie, całym w złotej klatce. - Był to istotnie dziwny dzień" warto przeczytać chociażby dla samego zakończenia. A właściwie jednej frazy: „moje biedne, stare wyrzuty sumienia nie sięgają mu nawet do ramion..." Tekst można odczytać jako studium wspomnienia powodującego te wyrzuty. Natomiast jasny, słoneczny i wiosenny wiersz Charlesa Fardinanda Ramuza mówi o planowaniu ślubu z optymizmem, swoistą naiwnością, zarezerwowaną chyba tylko dla takich chwil. Bez kiczu i patosu: „(...) nasze głosy będą trochę drżące / i speszone obecnością gapiów, / bo takie rzeczy należy sobie mówić / tylko cichutko do ucha."
     Przypomnijmy sobie skład apteczki domowej:
     „1. grzyby solone, 2. sól kuchenna, 3. wody mineralne, 4. widelec, 5. woda, 6. antidotum, 7. koniaczek, 8. wódka zwykła słodka, 9. wódka zwykła gorzka, 10. wódka pomarańczowa, 11. jodyna, 12. opiłki żelazne, 13. bielizna zapasowa, 14. pasy rupturowe, bandaże." Ten fragment „Pracowitej pszczółki". Kalendarzyka Encyklopedyczno-Informacyjnego na rok 1921 przywołuje Tomasz Stępień, pisząc o nonsensie i purnonsensie w twórczości Skamandrytów (Absurd, nonsens, poezja..., „Opcje" 3/2002). Jan jest synem bezdzietnej matki - to zdanie według słownika jest absurdem. Róża lub leży - to nonsens (tym różniący się od absurdu, że jest bezładny semantycznie). Od zdań typu: „cebula pachnie niebiesko" blisko już do poezji i literatury - konstatuje Stępień. Opisując absurd i nonsens w literaturze polskiej, należałoby sięgnąć do nonsensownych wyliczanek dziecięcych, twórczości sowizdrzalskiej, Witkacego, Gombrowicza, Gałczyńskiego, Mrożka, Zielińskiego, Themersona, Barańczaka. Dwudziestowieczną historię polskiego absurdu literackiego zacząć należy jednakże od kawiarni i kabaretu Picador („Wielkiej Kwatery Głównej Armii Zbawienia Polski od całej współczesnej literatury ojczystej"). Stępień analizuje drobiazgowo nonsensy i absurdy z odezwy wydanej w dniu otwarcia kawiarni poetów „Pod Picadorem" (29 listopada 1918 r.) - pisze m.in.: „Wydaje się, iż sam tekst poprzez swoją wewnętrzną budowę uchyla powagę kodu, w którym zdawał się być wyartykułowany [odezwa polityczna, rewolucyjna], ujmuje sam siebie w »ludyczny nawias«, sugerując zarazem niepoważny, ludyczny sposób odbioru. (...) Reklamowa kampania, wykorzystująca elementy nonsensu, odniosła powodzenie - kawiarnia poetów stała się sensacją artystyczną w stolicy odrodzonego państwa polskiego". Skamandryci absurd i nonsens wprowadzali również do życia okołoliterackiego. Kiedyś na imieniny kupili Kornelowi Makuszyńskiemu: dwanaście gipsowych biustów Kościuszki, cztery balie, osiem desek do prasowania, dwanaście szaflików, dwa tysiące gliz do papierosów, dwadzieścia tuzinów kamieni do białych butów, sto kilo buraków i tonę węgla. „Wiedzieliśmy, że Kornel ma centralne ogrzewanie, nie pali papierosów, nie lubi buraków, nie ma białych butów i nie prowadzi gospodarstwa" - napisał Słonimski. Całe to przedsięwzięcie Stępień nazwał spektaklem purnonsensu. Z tekstów „nonsensownych" w „Opcjach" polecam jeszcze Nonsens w świecie zwierząt Łukasza Adamczyka - artykuł o „niepoważnej" twórczości Stanisława Barańczaka. Warta uwagi jest również próba refleksji nad prezentacją dzieł sztuki w Internecie i funkcjonowaniem wirtualnych galerii (Barbara Białowąs Fragment prawdy o wirtualnych galeriach). Ten numer „Opcji" w znacznej mierze ilustrowany jest zdjęciami z nietypowych działań artystycznych Cezarego Bodzianowskiego, którego „prace" łatwiej zobaczyć na skwerach czy w zagajnikach niż w galeriach. W piśmie zamieszczono również krótki wywiad z Bodzianowskim i dwa teksty poświęcone jego twórczości: Zatrzymać się - to poruszyć Ziemię Joanny Mytkowskiej i Popołudnie Fauna Macieja Cholewińskiego.
     Ostatni numer czasopisma „Portret" (14/2002) został wydany w ciekawej szacie graficznej: jak stary brulion szkolny w szeroką linię, z tekturową okładką i grzbietem oklejonym paskiem płótna. Na dole pierwszej strony okładki, jak zwykle, informacja producenta: „OLSZTYŃSKIE ZAKŁADY WYROBÓW LITERACKICH, Brulion szkolny 81 k. z pap. kl. V, odm. L. gat. l." Domyślam się, że odm. L. to literacka odmiana papieru, oczywiście gatunek pierwszy. Gatunki i klasy to nadal dobry temat dla socjologa i literata, których nie powinno zwieść twierdzenie kapitalizmu, że teraz rynek oferuje wszystko w pierwszym gatunku. Wystarczy zaglądnąć do jakiegoś państwowego tartaku - są jeszcze takie (od zeszytu do tartaku, lub odwrotnie, droga niedaleka), żeby dowiedzieć się, że klepki parkietowe produkowane są trzech klasach: pierwszej, drugiej i krajowej. Nie bez kozery napisano więc, że papier wprawdzie klasy piątej, ale odmiana specjalna, bo literacka i to w pierwszym gatunku, mimo że krajowa. (Jeszcze o brulionach: jako uczeń zużyłem takich mnóstwo, kilka na zapisywanie cytatów z lektur). Jest to numer specjalny nie tylko ze względu na stronę edytorską - poświęcono go w znacznej mierze starości, numer nazywa się „Portret - old. Starość do nieskończoności." Brulion był nie tylko zeszytem np. „do polskiego", ale mógł być pamiętnikiem. Na początku old portretu, zamiast artykułu wstępnego, znajdziemy wyznanie osiemnastolatki - przewrotne wprowadzenie do zeszytu o starości. „Kochany [przekreślone] Drogi zeszycie! Mam osiemnaście lat i już sam ten fakt nie nastraja mnie optymistycznie." (Kolejna uwaga na marginesie: cały brulion wydrukowany jest w szeroką linię, a tekst maszynowy nie wstrzela się między linie; przekreślenia zaznaczane są tak jak w maszynopisie, za pomocą znaku xxxxxxxxx. Maszynopis z charakterystycznymi przekreśleniami i podkreśleniami, jakby robionymi piórem, wyjustowany do lewej - z prawej zostaje charakterystyczna „chorągiewka", nakłada na brulion graficzną i znaczeniową warstwę maszynopisu. Otrzymujemy więc złożone w jedno dwie warstwy pośrednie, niegotowe, poddawane obróbce: 1. brulion, w którym chcielibyśmy znaleźć luźne zapiski piórem, bazgroły, przekreślenia, autografy; 2. maszynopis jako stadium bardziej gotowe od brulionu, wersja pośrednia przed drukiem, coś przygotowane do zredagowania przez specjalistę z zewnątrz, np. z wydawnictwa. Odpowiedź na pytanie, jak ta rama modalna wpływa na poszczególne teksty, jak one je współbudują, zostawiam czytelnikom. Oczywiście, zapis osiemnastolatki z pierwszej strony jest niezgrabny stylistycznie - zeszyt wszystko zniesie.) l jeszcze kilka zdań z zapisu młodej - starej kobiety: „Gdyby nie okres, który się opóźnił - Waldek nie rozmawiał ze mną przez tydzień - mogłabym być wzorcowym przykładem kobiety z menopauzą. (…) Babcia ma na pewno nieświeży oddech. Uczucie, kiedy zaczyna się śmierdzieć, oznacza, że to finał".
     W tym brulionie pełno różnych zapisków, tekstów, również cytatów- o starości. Jeden nawiązuje do znanego powiedzenia: „Starość nie radość, bo przypomina. Więc zapomnieć." (N. Goerke, Księga pasztetów).
     Zachęcam do sięgnięcia po „Dialog" sprzed kilku miesięcy (10/2002), żeby przeczytać ciekawy debiut dramatyczny autorki, która w prasie literackiej publikowała już opowiadania. Justyna, siostra mojej to sztuka Małgorzaty Mroczkowskiej, nagrodzona w Konkursie Dramaturgicznym zorganizowanym przez Teatr Polski we Wrocławiu i redakcję „Dialogu". Rzecz jest o chorobie psychicznej. Z pierwszego dialogu między siostrami, Justyną i Kingą, dowiadujemy się, że to ta starsza, Justyna jest chora. Szuka ona swego synka Filipa, który według Kingi jest kotem - znienawidzonym, paskudnym zwierzęciem, spalonym przez nią mściwie w piekarniku. W akcie drugim Justyna rozmawia z doktorem Brockiem o swojej chorej siostrze, Kindze. W kolejnym - Kinga z doktorem o chorej siostrze. Justyna okazuje się urojeniem chorej Kingi, która nie wytrzymała psychicznie samotnego porodu i wydaje się jej, że urodziła paskudnego kota. Jej mąż, doktor Brock, bezskutecznie usiłuje jej pomóc. W czwartym akcie pojawia się siostra Justyna, pielęgniarka. Żeby sugestywniej, niż przy lekturze, odczuć naturalistyczne obrazowanie, wyolbrzymiające chorobę, należałoby zobaczyć tę sztukę w teatrze. l jeszcze jedna sztuka nagrodzona w tym samym Konkursie Dramaturgicznym: Cicho Mariusza Bielińskiego. Tekst swobodnie operuje czasem i przestrzenią, skłaniając do refleksji nad osadzeniem w jakimś miejscu, powrotami, znakami istotnymi dla więzi międzyludzkich. A akcja koncentruje się wokół pogrzebu i umierania.
     

Robert Kozela


Tytuł pochodzi od redakcji „Witryny”

Przegląd prasy jest przedrukiem z dwumiesięcznika „Dekada Literacka” nr 1-2/2003.

wersja do wydrukowania