Nr 29 (111)
z dnia 22 października 2004
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
W średniowieczu wszystko było możliwe, latały smoki, chrześcijaństwo wciąż raczkowało tu i ówdzie, a stan rycerski nie był całkowicie zamknięty dla chętnych. Niektórzy żyli wtedy całkiem dobrze, inni nieco gorzej, albo i gorzej niż nieco, a jeszcze inni funkcjonowali szczęśliwie na pograniczu stanu mieszczańskiego i rycerskiego. I tym właśnie ciekawie się żyło. Dariusz Piwowarczyk w tekście Mikołaj Naramowski – pół rycerz, pół mieszczanin („Mówią wieki” 2004, nr 10) opisuje przypadek konkretnej postaci, lecz za nim kryje się całe bogactwo fascynującej przeszłości, zapraszam.
Przepis na rycerza
W ówczesnej Polsce gospodarka rozwijała się nie najgorzej, więc spora była grupa mieszczan oraz szlachciców, używających podwójnych łacińskich tytułów. Tytulatury wymieniać teraz nie ma potrzeby, ale o to wówczas chodziło najbardziej, dobrze było bowiem podpisać się w dokumentach tytułem robiącym wrażenie i wzbudzającym zaufanie. Zatem patrycjusze kupowali dobra ziemskie i starali się urycerskowić, a ubodzy rycerze pędzili do miast, aby się wzbogacić, bo tam, jak i dziś, łatwiej było.
„Stanowy charakter kultury średniowiecza stanowił dość skuteczną zaporę dla przenikania się obyczajowości różnych grup społecznych” – przypomina Piwowarczyk. Nie znaczy to wcale, że kultura mieszczańska była gorsza, wręcz przeciwnie: mieszczanie mogli sobie pozwolić na wykształcenie i inne takie „pańskie” fanaberie. Tym bardziej że rycerstwo stanowiło zaledwie kilka procent ludności i konkurencja nie był paraliżująca. Wielu mieszczan marzyło jednak o przynależności do stanu rycerskiego, a bogaci i ambitni naśladowali, mniej lub bardziej umiejętnie, szlachecki styl życia – byli rozrzutni, wystawni i hojni.
Ciekawe, że początkowo tylko opinia społeczna czyniła rycerza (brano pod uwagę jego strój, zachowanie i codzienne zajęcia). Potem się to zmieniło, ale z czynnikami decydującymi o rycerstwie bywało różnie, w każdym razie przepis na rycerza wyglądał następująco: rycerski tryb życia, dobra ziemskie na własność, używanie herbu plus uczestniczenie w turniejach i wojnach. Naśladowcy nierzadko mieszkali lepiej niż rycerstwo i byli bardziej kulturalni, niemniej jednak w owym czasie synom bogatych mieszczan nadawano imiona wprost z pieśni rycerskich (czasem po niewielkiej obróbce adaptacyjnej). Nie od dziś bowiem, kiedy rosną nam Isaury i Krystele, wiadomo, że najlepsze są proste rozwiązania.
By być rycerzem
Rycerze w słusznej obawie o przedostanie się w ich szeregi „wrogiego elementu” długo utrzymywali dziwaczne zwyczaje, na przykład pasowanie na rycerza, przy czym bardzo komplikowali formułę, żeby podkreślić wyjątkowość sytuacji. Mimo to w Polsce popularne okazały się nobilitacje (wiadomo) i adopcje (dzięki wspólnym interesom patrycjuszy i możnowładców). Zostawało się rycerzem za zasługi (także wojenne) albo za hojność (także „wojenną”). Ponadto sensowne wydawały się zainteresowanym rycerzom małżeństwa z posażną panną. Tak z ubóstwa wyratowano m.in. Piastów mazowieckich. Obu stronom układ się bardzo podobał. Nie wiadomo, jak podchodzili do tego sami małżonkowie, ale chyba ze zrozumieniem…jak to niegdyś bywało.
Być rycerzem, znaczyło nie tylko pilnować statusu finansowego, lecz też brać udział w turniejach, a takowe organizowali mieszczanie z bogatych miast. Zabawa była popularna od poł. XIV w., szczególnie w miastach pomorskich i pruskich. W tamtejszych „Dworach Artusa” początkowo odgrywano sceny z literatury, później zaś rozkręcono akcję „na ostre” i „na tępe” gonitwy, rzecz jasna – w zapusty. Przy okazji ćwiczyła się miejska milicja (potencjał militarny państwa), a panny z patrycjuszowskich rodzin wręczały nagrody, następnie wszyscy pili, tzn. ucztowali à la rycerz (czyli na okrągło). Jeden z takich turniejów odbył się w Poznaniu w zapusty roku 1469. Młody Mikołaj Naramowski, nasz bohater, pożyczył wtedy konia na uczciwych warunkach (chodziło o ewentualne zniszczenie kopyt) i jak przystało na syna znamienitego kupca, zasmakował rycerskiego życia (w jego rodzie dwóch było burmistrzów).
Na granicy stanów
Proces zbliżania się do rycerstwa rozpoczął już dziadek Mikołaja, on sam, w przeciwieństwie do brata, specjalnie na stołki mieszczańskie się nie pchał. A i tak w końcu wylądował na dworze królewskim. Jego dworska kariera przypadła na czasy poszerzania wpływów Jagiellonów w Europie Środkowej, ale Naramowski nie walczył w licznych konfliktach zbrojnych (może miał „uraz” po turnieju, kto wie?) i został dworzaninem-dyplomatą. W końcu lat 80. Mikołaj niespodziewanie przeszedł na służbę Jana Olbrachta, Dariusz Piwowarczyk podejrzewa, że pragnął stabilizacji, bo prowadził interesy w Wielkopolsce, i ożenił się z Barbarą, wdową po mieszczaninie, pochodzącą z najbogatszej i najpotężniejszej rodziny patrycjuszowskiej Poznania. Barabara zmarła bezdzietnie, a po stosownej żałobie Naramowski ożenił się z mieszczką Małgorzatą, córką kapelusznika Grzegorza Pola (czyżby zwycięstwo miłości?). Mikołaj miał głowę do interesów, co można prześledzić, wczytując się w pozostałe po nim liczne dokumenty, i naprawdę znacznie powiększył majątek. Pieniądze nie przesłoniły mu jednak tego, co w życiu ważne, bo ni stąd ni zowąd Naramowski podziękował za służbę na dworze, osiadł w Kaliszu jako zamożny młynarz i postanowił delektować się tym, co mu los przynosi. Nie zapominając o pracy zarobkowej. Budował kolejne młyny i nie zaniedbywał kontaktów ze światem rycerskim.
„Rytm życia dużych ośrodków miejskich wyznaczały wizyty królewskie, roki sądowe, targi, święta kościelne, uroczystości ku czci patronów cechów gildii, a także wszelkie nieszczęścia i katastrofy: wojny, zarazy, czy powodzie” – przypomina autor tekstu. Na szczęście naszego bohatera kataklizmy ominęły, urodziły mu się trzy córki, jedna została mniszką, a dwie pozostałe mogły się pochwalić nie lada posagiem. Piwowarczyk przypuszcza, że gdyby Mikołaj miał synów, z pewnością byliby rycerzami pełną gębą, ale i tak – jak zauważa autor – „przypadek Naramowskiego jest niezwykle ciekawy, a zarazem typowy dla okresu późnego średniowiecza”. Osobiście chętnie bym poczytała także o losach zamożnych cór Mikołajowych. Lecz cóż, wprawdzie awans społeczny w średniowieczu był możliwy, nawet pomimo zakazów, ale niewiele kobiet mogło awansować na bohaterki takich opowieści (monografii) jak ta.
Omawiane pisma: „Mówią Wieki”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt