Witryna Czasopism.pl

Nr 25 (107)
z dnia 12 września 2004
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

MŁODY POTRAFI?

Czech potrafi – takie komentarze (zazwyczaj z dopiskiem „a Polak nie?”) pojawiają się nie tylko przy okazji wielkich wydarzeń piłkarskich, na których zazwyczaj nas nie ma, za to są nasi południowi sąsiedzi. Od kilku lat zazdrościmy filmowcom znad Wełtawy, że ich kino poradziło sobie z kryzysem, będącym – podobnie jak u nas – ubocznym skutkiem transformacji ustrojowej. Czeskie filmy są dobrze przyjmowane zarówno przez rodzimą widownię (dla porównania, w pierwszej dziesiątce najchętniej tam oglądanych obrazów w latach 1991-2001 jest aż siedem krajowych produkcji, z czego trzy zajmują czołowe miejsca, zaś pięć znajduje się też w podobnym zestawieniu najbardziej dochodowych tytułów), jak i zagraniczną, czego dowodem chociażby Oscar w kategorii filmu nieanglojęzycznego dla Koli Jana Svěraka w 1997 roku. Szanse na statuetkę po 1989 roku miały też trzy inne czeskie filmy: Szkoła podstawowa Svěraka, Musimy sobie pomagać Jana Hřebejka i Želary Ondřeja Trojana. Ostatnim polskim obrazem nominowanym do tej nagrody był... Człowiek z żelaza. Oczywiście można podważać wartość samego Oscara, bo wśród laureatów tej kategorii znajdziemy zarówno arcydzieła, jak i filmy przeciętne, acz trafiające w gusta amerykańskich akademików, można też krytykować nasze wewnętrzne wybory, w wyniku których do konkursu zgłaszane są produkcje nieudane jak Qvo vadis lub niezrozumiałe dla zagranicznego widza jak Pan Tadeusz. Możemy również usprawiedliwiać się, że jako biedny kraj i uboga kinematografia nie mamy pieniędzy na promocję naszych kandydatów w USA, ale Czesi raczej też nie należą do krezusów, a jednak ich twórczość jest zauważana i nagradzana. Zamiast zazdrościć lepiej byłoby po prostu wziąć z sąsiadów przykład. I zacząć wspomagać młodych reżyserów, którzy chcą robić swoje kino. Renesans kina czeskiego w drugiej połowie lat 90. jest bowiem zasługą dzisiejszych trzydziestoparolatków, absolwentów praskiego FAMU. Czescy filmowcy wzorów szukali w domu: nawiązując do pamiętnej „szkoły czeskiej” lat 60. tworzonej przez takich mistrzów jak Forman czy Menzel, Petr Zelenka, Saša Gedeon, Jan Svěrak, David Ondřiček czy Jan Hřebejk w swoich filmach pokazują tragikomiczną wizję świata i człowieka, niezwykłość zwyczajnego życia, łączą rubaszność z liryzmem – po prostu opowiadają swoje historie po czesku, nie kryją inspiracji prozą Hrabala czy Škvoreckiego, chętnie sięgają też po utwory swoich rówieśników – Jáchýma Topola czy Petra Šabacha. I udaje im się łączyć lokalne i uniwersalne, czego dowodem sukcesy za granicą, w tym także w Polsce, choć do kin trafia u nas zaledwie niewielki ułamek czeskiej produkcji, a telewizja wprawdzie pokazuje od czasu do czasu filmy Hřebejka czy Gedeona, ale, tradycyjnie, zazwyczaj o barbarzyńskiej porze.

Jeden z czeskich krytyków filmowych zażartował, że u nich teraz inwestuje się wyłącznie w młodych reżyserów, twórcom starszym trudniej znaleźć pieniądze na swoje projekty. Z rozpędu chciałoby się powiedzieć, że w Polsce jest odwrotnie, ale po zastanowieniu dochodzi się do wniosku, że nie do końca. Potwierdza to tekst zamieszczony na ostatniej stronie wrześniowego „Filmu”, w którym Robert Gliński, dwadzieścia lat po debiucie wyznaje, że tak naprawdę ciągle robi pierwszy film, bo za każdym razem zaczyna od nowa: chodzi ze scenariuszem i w poszukiwaniu pieniędzy puka do wielu drzwi. A przecież to uznany twórca, nagradzany, by wspomnieć niedawny sukces Cześć, Tereska. Gliński zaprzecza tezie, jakoby brakowało dobrych scenariuszy i sprawnych filmowców – przyczyną kryzysu jest brak pieniędzy na produkcję i ustawy o kinematografii. Trzeba mieć skórę i odporność słonia, by uprawiać ten zawód – konkluduje. Wiedzą o tym zapewne również bohaterowie tekstu Krzysztofa Demidowicza i Agnieszki Gortatowicz, tekstu o bardzo znaczącym tytule Czy młodzi zdobędą Gdynię?. 13 września rozpoczyna się 29. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych, o Złote Lwy walczyć będzie dwadzieścia filmów, w tym pięć debiutów, wśród nich oczekiwane Pręgi młodej, acz znanej i cenionej dokumentalistki Magdaleny Piekorz, adaptacja Gnoju Wojciecha Kuczoka (tegoroczny laureat Nike?). Swoje drugie filmy pokażą: łowczyni festiwalowych laurów Małgorzata Szumowska (Ono) i Jan Hryniak, któremu dopiero po siedmiu latach od debiutanckiej Przystani udało się zrealizować kolejny projekt pt. Trzeci. Artykuł Demidowicza i Gortatowicz zaczyna się optymistycznie – oto coś drgnęło, zmienia się w polskim kinie, właśnie za sprawą młodego pokolenia. Zaczęło się dwa lata temu Edim Piotra Trzaskalskiego, rok później nagrody zbierała Warszawa Dariusza Gajewskiego i Zmruż oczy Andrzeja Jakimowskiego, chwalono Przemiany, drugi film Łukasza Barczyka, teraz do długometrażowego debiutu przygotowuje się Sławomir Fabicki, autor Męskiej sprawy, nowy projekt realizuje Maciej Pieprzyca, którego pierwszy obraz, Inferno, powstał w ramach Pokolenia 2000. Wszystkich łączy pasja, chęć opowiadania historii osadzonych w rzeczywistości, szczerego kontaktu z widzem i świadomość, że trudno zadebiutować (przeciętny polski debiutant filmowy ma około 35 lat), a sukces pierwszego filmu niekoniecznie pomaga przy realizacji kolejnego. Dobrze byłoby, gdyby młodzi rzeczywiście zdobyli Gdynię – stać się tak może wtedy, gdy decydującym kryterium będzie wartość filmów, a nie wiek twórców. Może znalazłoby się więcej odważnych producentów, bo sam Piotr Dzięcioł, który niegdyś zaufał Trzaskalskiemu, a dziś wspomaga innych – wiosny nie czyni.

Tegoroczne gdyńskie jury pod wodzą Jerzego Stuhra jeszcze nie rozpoczęło pracy, a ja myślę już o kolejnym festiwalu. Obejrzałam bowiem w telewizji program poświęcony kondycji (złej, rzecz jasna) polskiego kina, w którym Kazimierz Kutz stwierdził, że przygotowywany przez parlament projekt ustawy o kinematografii jest zły (co zresztą nie powinno dziwić, bo prawnych bubli – w przeciwieństwie do filmów – produkujemy w nadmiarze), ale lepszy ten niż żaden. Kutz wspomniał też, że po zakończeniu realizacji Mojego Nikifora Krauzego nie ruszyła produkcja żadnego nowego polskiego filmu, co w praktyce oznaczać może, iż za rok w Gdyni nie będzie co pokazać. Nie rozdzierajmy jednak szat, bo wszak to jubileuszowa, trzydziesta edycja – w sam raz na pokazy retrospektywne. No i możemy ewentualnie zaprosić południowych sąsiadów, choć mam szczerą nadzieję, że nie tylko Czech potrafi, ale i Polak, zwłaszcza ten młody.

Katarzyna Wajda

Omawiane pisma: „Film”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
PRORADIOWO, Z CHARAKTEREM
TRADYCJA KONTRA NOWOCZESNOŚĆ
KALKOWANIE RZECZYWISTOŚCI

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt