Witryna Czasopism.pl

nr 23 (105)
z dnia 22 sierpnia 2004
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

POSZUKIWANY ŻYWY LUB MARTWY

Kłótnie o kanon stały się czymś w rodzaju samograja uruchamianego przy byle okazji, a czasami nawet bez okazji. Dziwi mnie to trochę, dlatego że dyskusje na ten temat są zazwyczaj jałowe, bo łatwo przewidzieć, do jakich wniosków dojdą dyskutanci. Tym razem jednak okazja się znalazła. Otóż chyba już wszyscy zauważyli (szkoda, że niektórzy tak późno), że w naszym świecie literackim pojawiło się nowe centrum, którym są mass media. W tej sytuacji jak najbardziej warto zadać pytanie, jaki stosunek do kanonu ma niemiłościwie nam panujący „dominujący dyskurs medialny”. Zaproszenie do dyskusji w tym przypadku wyszło od redaktorów szczecińskiego dwumiesięcznika „Pogranicza”, którzy dziesięciolecie istnienia tytułu uczcili konferencją Kanon i obrzeża. Najnowszy numer pisma (2004, nr 3) zawiera między innymi przeredagowane wersje referatów wygłoszonych podczas konferencji, czyli teksty: Piotra Śliwińskiego Kanon, hipoteza konieczna, Arkadiusza Bagłajewskiego Od „zaniku centrali” do „centrali”, Krzysztofa Uniłowskiego Elitarni, popularni, głównonurtowi, niszowi. Między obiegami współczesnego życia literackiego, Konrada C. Kędera Centrum jako proces, Grzegorza Dziamskiego Kanon w ujęciu postmodernistycznym. Przykład filmu, a jako dodatek felieton Andrzeja Skrendo Kłamstwo kanonu.

Zeznania na temat kondycji kanonu są zazwyczaj sprzeczne: jedni twierdzą, że stracił na znaczeniu, rozmył się, czyli jest na dobrą sprawę martwy, drudzy natomiast – że wciąż pozostaje ważnym punktem odniesienia dla współczesności i źródłem interpretacyjnych inspiracji. Optymistą w tym przypadku jest bez wątpienia Dziamski, który tekst zamyka takim oto stwierdzeniem: „Tymczasem kanon jest zmienny, nieustannie wypracowywany, przetwarzany, odnawiany, żywy. Kanon jest tym, co otrzymujemy od naszych poprzedników, a zarazem tym, co sami chcemy przekazać naszym następcom. Kanon to pamięć. To, co pamiętamy i co chcemy pamiętać”. Zaraz, zaraz, ktoś powie, ale Dziamski skupia uwagę na kanonie kina, i to w dodatku raczej światowego niż polskiego. A co tam, panie, na naszym podwórku? U nas płacz i zgrzytanie zębów (z przewagą wizgu ścieranego szkliwa). Pesymiści są w „Pograniczach” w zdecydowanej przewadze. Śliwiński jest zdania, że obecnie kanon jest zastępowany przez sobowtóra, którym jest – rzecz ujmuję w skrócie – ranking narzucany przez mass media i ich satelitów. Bagłajewski, analizując punkty węzłowe okołoliterackich dyskusji toczonych po roku 1989, czyli formuły: „zmierzch paradygmatu”, „życie na wyspach”, „zanik centrali”, „stan rozproszenia”, „powrót centrali” i „dominujący dyskurs medialny”, nie wyraża wprawdzie wprost swoich obaw o los kanonu, ale kończy tekst przypomnieniem stanowiska Kingi Dunin, która, pisząc o DDM, wskazuje na utożsamianie rankingu z kanonem. Uniłowski natomiast pisze o problemach z wartościowaniem zjawisk literackich w sytuacji zacierania granic pomiędzy obiegami literackimi, gdy na układ wertykalny: „elitarne – popularne” nakłada się horyzontalny: „głównonurtowe – niszowe” (na marginesie, zaproponowanemu przez Uniłowskiego modelowi dodałbym głębi – oczywiście jedynie przestrzennej – wprowadzając jeszcze jedną oś, „rynkową”: to, co się sprzedaje – to, co się nie sprzedaje, która, niestety, ma coraz większy wpływ na układ wertykalno-horyzontalny). A wiadomo, że problemy z wartościowaniem nie sprzyjają sensownym dyskusjom na temat zawartości i znaczenia kanonu. W szkicu Uniłowskiego media również są zdecydowanie negatywnym bohaterem.

Czy faktycznie mass media są takie straszne, czy rzeczywiście chcą usunąć nasz stary, dobry kanon i zamiast niego podsunąć nam koślawą atrapę? Moim skromnym zdaniem sytuacja wcale nie jest aż tak dramatyczna. Kanonu wcale nie można tak łatwo zdemontować i odsunąć na bok. Skąd się bierze mój optymizm? Wydaje mi się, że niektórzy krytycy za bardzo skoncentrowali swoją uwagę na mediach i znacząco przeszacowali ich siłę. (Właściwie trudno się temu dziwić, temat mediów jest dla ludzi z naszej branży raczej bolesny, w końcu najechały one nasz miły, mały świat i zaczynają wprowadzać swoje rządy, a to przecież nie jest sytuacja komfortowa.) Śliwiński na przykład przecenia rolę rankingów i wszelkich zabiegów zmierzających do tworzenia „list przebojów”. Poznański krytyk pisze: „Stoi za nimi [praktykami typu rankingowego – przyp. RO] słabsza lub silniejsza obietnica w i e c z n o ś c i”. W porządku, obietnica taka pojawia się, tyle tylko że jest to obietnica bez pokrycia. Dla mnie ranking to ranking, a kanon to kanon. Ranking naznaczony jest chwilowością, kanon to sfera trwałości (wcale nie jest łatwo manipulować czymś, co zakorzenione jest mocno w pamięci zbiorowej). Rankingi są informacyjnymi orgazmami, których media, dla zaspokojenia odbiorców, potrzebują jak najwięcej. Nie przykładałbym do nich zbyt wielkiej wagi, zwłaszcza że mediom zależy głównie na zmienności, newsach, a nie – utrwalaniu danego obrazu rzeczywistości (przynajmniej jeśli chodzi o literaturę, bo w dziedzinie polityki jest już z tym różnie). W zeszłym roku pupilką gazet i telewizji była Masłowska, w tym roku medialną gwiazdą jest Pilch, w następnym roku pojawi się jakaś nowa „atrakcja”. Jednak nawet największy szum medialny nie zagwarantuje tego, że książki Masłowskiej czy Pilcha trafią od razu do kanonu. Tym bardziej że przemiany w obrębie kanonu nie przebiegają zazwyczaj z dziś na jutro, ale w spokojnym rytmie „długiego trwania”. Zdaje mi się, że krytycy nie docenili tego faktu. Być może dzisiejsze szaleństwa, spory i lęki już za kilka lat postrzegane będą jako śmieszne i nieważne. Wystarczy przypomnieć sobie, jak szybko zmienił się i przewartościował obraz początku lat 90.

Mnie – cóż, taka skaza – głównie interesuje to, w jaki sposób ja i inni czytający/piszący korzystamy (lub dlaczego nie korzystamy) z dzieł kanonicznych czy dyskutujemy o kształcie kanonu, zdecydowanie mniej uwagi poświęcam natomiast grom władzy w światku kultury, mającym na celu ustalenie, kto ma prawo majstrować przy kanonie. W tym miejscu warto chyba wskazać pewne rozróżnienie: czym innym jest kanon, który uobecnia się w obchodach ku czci, imprezach rocznicowych czy na stronach podręczników szkolnych pełnych okrągłych zdanek (a więc kanon ujmowany w kategoriach instytucjonalno-rytualnych), a czym innym kanon rozumiany jako intelektualne wyzwanie, żywa tradycja, z którą wciąż prowadzi się dialog, albo choćby stabilny, „martwy” punkt orientacyjny pomagający umiejscowić się na mapie literackiego świata (kanon ujmowany w kategoriach artystyczno-intelektualnych). Mnie interesuje ten drugi aspekt. Skrendo pisze: „być może problemem nie jest sama obecność kanonu, ale nasz do niego stosunek. Ten stosunek wyraża się w czytaniu”. Otóż to! Ustosunkowanie się do kanonu poprzez lekturę, o to właśnie chodzi. A o władzę niech sobie walczą ci, których to kręci. Choćby ludzie mediów.

Robert Ostaszewski

Omawiane pisma: „Pogranicza”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
NASZA MM
Przystanek „Paryż”
O czym ta mowa?

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt