nr 23 (105)
z dnia 22 sierpnia 2004
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Wiejski sklepik to nie tylko wiejski sklepik, to, pod wieloma względami, miejsce szczególne dla mieszkańców okolic, tu się kumuluje siła lokalnych tradycji. Przecież wszyscy znamy (choć trochę) wiejskie sklepiki, wiemy jak to jest. A jak było? – tego dowiedzieć się można z 51-52 numeru pisma folkowego „Gadki z Chatki”, które zajmuje się tradycją, muzyką świata i okolic oraz wiejskim sklepikiem, w tym konkretnym numerze. Poza tym nowe „Gadki…” proponują dokształcanie z – w pewnym sensie – okołosklepikowego, klasycznego country – Korneliusz Pacuda przedstawia teorię tej muzyki, a Mirosław Wlekły rozmawia w nich ze śpiewakiem fado, Alentejo. I pomimo znacznego, jak widać, zróżnicowania tematycznego – rozmaite gatunki muzyczne oraz treści mieszczą się pod dachem chatki, z czego wywnioskować można, że dach, tak jak sklepiki, niejedno ma imię. Aha, a najważniejsza w wakacyjnym wydaniu pisma jest recenzja książki zatytułowanej, podaję w wielkim skrócie: W wiejskim sklepiku.
wstępne rozpoznanie
Wyglądało to tak: niska chata kryta strzechą, strzecha pełna jesiennych liści, wybielone ściany, małe okna, otwarte okiennice – zdjęcie jest stare, sepiowe i tajemnicze. Na swój sposób w ogóle ta książka jest tajemnicza, a ściślej rzecz ujmując – bardzo nietypowa. Otóż Łucja Kondratowicz, Grzegorz Miliszkiewicz i Krzysztof Wiśniewski napisali wspólnie pracę zatytułowaną W wiejskim sklepiku. O sklepie Stanisława Milaniuka w Dawidach, gm. Jabłoń, woj. bialskopodlaskie w latach 1921 – 1948. Wprowadzenie do ekspozycji stałej – sklep wiejski około 1939 roku – otwartej 9 lipca 1997 roku w chałupie z Teodorówki w Muzeum Wsi Lubelskiej w Lublinie. Ten nieco długi tytuł wiele wyjaśnia, choć nie wszystko, ale i treść, i charakter książki, która (proszę się na to przygotować) na rynku księgarskim nie będzie łatwo dostępna. I to nie tylko ze względu na tytuł. Niemniej jednak redakcja „Gadek z Chatki” słusznie zwróciła uwagę na tę pozycję wydawniczą, gdyż mało wiemy o wiejskich sklepikach, szczególnie jeśli idzie o fakty.
A było to przecież niezwykłe zjawisko. Nieporównywalne, niestety, z dzisiejszymi sklepikami.
tamte czasy
Było tak: przede wszystkim sprzedawca nie miał stałych godzin pracy i przybytek był otwarty, jeżeli byli klienci. Proste i jakie ekonomiczne! Sklepik Milaniuka mieścił się w komorze wyżej opisanej chałupy, a magazyn – w mieszkaniu, ale wszystko się pięknie mieściło. Była oczywiście nie za duża lada i ława stojąca pod ścianą, na której mogli sobie klienci przysiadać, bo czas w owych latach naprawdę płynął wolniej, a przysiadanie było powszechnie akceptowane (w wiejskich sklepikach). Teraz tradycje przysiadania w sklepie umiejętnie przejęły galerie-supermarkety, ale to absolutnie nie jest to samo! To jawna karykatura tej specyficznej atmosfery i więzów, jakie tworzyły się między sklepikarzami i klientami wiejskich sklepików oraz miejskich, ale tylko sklepików!
Wracając do książki: Milaniuk, właściciel sklepu, rzadko zamiatał i mył podłogę, ale się zdarzało, szczególnie przed kontrolą. W owych czasach wymagano, by wyposażenie sanitarne stanowiły: miednica, ręcznik, mydło i wiadro z wodą. Podobno korzystano z tego zestawu jedynie w okresach przedświątecznych, kiedy sprzedawano glinkę do bielenia, śledzie lub naftę. Ponoć Milaniuk posiadał nawet specjalny kaftan sklepikarski, który uszyła mu żona, Aniela, ale kaftan przeważnie wisiał na kołku. Wiejskie sklepiki od zawsze były luzackie, zaś żony sklepikarzy – zaangażowane. Sprzedawca lubił występować po cywilnemu i tylko w wypadku gdy ksiądz albo nauczyciel robił zakupy, przywdziewał coś mniej gospodarskiego.
To wygląda trochę na niemy film, prawda? Oj, uroczo.
szanowny asortyment
Sklepik Milaniuka mieścił się w nie za dużej wsi Dawidy i mieszkańcy po raz pierwszy właśnie tutaj zobaczyli patentowaną muchołapkę. Milaniuk, całkiem słusznie, bardzo eksponował ten towar, bo i ówczesne muchy potrafiły uprzykrzać życie. Poza tym klienci musieli przychodzić z własnym opakowaniem po niektóre towary, na przykład po naftę, olej i smary do wozów. I trzeba przyznać, że to był całkiem dobry pomysł – pewnie mniej śmieci było na świecie. Szkoda, że tego rozwiązania raczej już nie udałoby się zastosować. Współcześni są tacy wygodni! Zresztą, może to także kwestia smarów do wozów?
Milaniuk, prócz egzotycznymi dla nas towarami, handlował wódką. Miał nawet takich zdesperowanych klientów, którzy w zamian za trunek przychodzili pracować, przy koszeniu łąk czy przy gnoju. Znów zwyczaj nie do przywrócenia (przez to wygodnictwo…)
W sklepiku pracował sam Milaniuk, jego żona i siostry, ale kredytu mógł udzielać tylko on. Porządek bowiem musiał być. W ogóle Milaniuk był czujnym sklepikarzem i od razu podnosił ceny artykułów, których brakowało w sklepie spółdzielczym oraz obniżał inne, by być konkurencyjnym. W ówczesnych czasach bowiem, jak przypominają autorzy książki, świetnie prosperował handel obwoźny i obnośny, do Dawidowa przyjeżdżały wozy z garnkami albo glinką do bielenia ścian, więc posiadanie sklepiku to nie był taki znowu złoty interes.
Ale za dwa jajka można było kupić w sklepiku ołówek. To były czasy! Nic dziwnego – jajka też były pełnowartościowe, nie to co teraz, fermy, a ołówki… lepiej nie mówić!
towarzyskie życie
Sklep Mialniuka niewątpliwie był ośrodkiem życia towarzyskiego. Zresztą do dzisiaj na wsiach pod sklepem przystaje się na pogaduchy, stali bywalcy sączą piwko itd. – tradycja. Więc u Milaniuka była ława wewnątrz i na zewnątrz, obie dobre do plotek, pogawędek oraz palenia machorki.
Podobno prowadzenie sklepu było prawdziwą pasją Milanuka. I pewnie by można o tym snuć długą opowieść, pod wiejskim sklepem, w pogodny dzień. W dodatku byłaby to historia prawdziwa, udokumentowana. Dzięki temu do podsuwanych przez wyobraźnię obrazów łatwo można dobrać muzykę i hyc – przeszłość. A podróże kształcą…
Czytelniku, podczas jakichkolwiek podróży, jeśli ci najdziwniejsze nawet lokalne wydawnictwa w ręce wpadną, proszę – z rąk ich nie wypuszczaj bez uprzedniego obejrzenia! Popatrz, przecież ta książka nie wygląda wcale na Tę Książkę, redakcja „Gadek…” uprzedza, że jest niewielka i została wydana przez Muzeum Wsi Lubelskiej jako katalog tamtejszej ekspozycji stałej. „Gadki…” zauważają jednak: „Jest to rzecz wyjątkowa – nie ma bowiem na celu chłodnego i ściśle technicznego opisania eksponatów, ale odszukuje historyczny i społeczny rdzeń sklepu Milaniuka”. Zatem prawdziwa okazja!
Dzięki wspomnieniom mieszkańców Dawidów zrekonstruowano tamten świat. Książka zawiera także przedwojenne sentencje, na przykład porady dla kupców: „chcesz klienta przyciągnąć jak muchę do lepu – wiedz, że sklep dla klienta, nie klient do sklepu”, wciąż aktualne! Albo: „zbyt duży wybór utrudnia klientowi decyzję” – ja bym się pod tym hasłem podpisała. Ze względów osobistych. Odwiedziłabym też sklep Milaniuka i posiedziała na ławie, sącząc lemoniadę, gdyby tak kontemplować sklepiki było można…
W nich bowiem drzemie moc przeogromna. Nie we wszystkich, rzecz jasna, dokładnie tak, jak w niepozornych wydawnictwach.
Omawiane pisma: „Gadki z Chatki”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt