nr 19 (101)
z dnia 12 lipca 2004
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Przeważnie jest tak: dostajemy zaproszenie na wernisaż, jesteśmy ciekawi, kto przybędzie, przychodzimy i w mniejszym lub większym tłumie krążymy po sali, wymieniając uwagi ze znajomymi; popijamy wino, wyłuskujemy ciekawe twarze, usiedlibyśmy, ale w galeriach nie ma krzeseł (szkoda). Najczęściej właśnie w ten sposób utrzymujemy kontakt ze sztuką, orientujemy się (z grubsza) w najnowszych trendach i mamy artystów na wyciągniecie ręki. Lecz przecież w tym wszystkim nie o to chodzi! Jeśli ktoś miał kiedykolwiek takie podejrzenie, to z przyjemnością sięgnie po magazyn „ARTeon” nr 7 (51) 2004, by przeczytać w nim m.in. o tym „jak” i o co chodzi w kwestii korzystania z cudu istnienia galerii.
nasza galeria
Swoją galerię miał arcyksiążę Leopold Wilhelm, było to w Brukseli. Tegoż właśnie przechadzającego się pośród dzieł arystokratę (w Brukseli) uwiecznił w 1658 r. David Teniers Młodszy. Oto arcyksiążę arcyłaskawie spogląda na obrazy, a ma ich od sufitu po podłogę – taaaką kolekcję. Portretowany być może właśnie kupuje następne dzieło albo planuje wydatki, bo zmierza do stolika z przesyłką w dłoni i wzrokiem wbitym w obraz oparty jeszcze o ścianę. Przy stoliku zaś czeka na arcyksięcia księga, pióro gęsie i księgowy (tak go nazwijmy). Owa galeria najwyraźniej była światkiem niejednego biznesu, wielu poszukiwań i konkretnego kontaktu ze sztuką. Tak jak i nasze dzisiejsze galerie, z tym że obecnie raczej nie wolno do nich wprowadzać psów, podczas gdy arcyksiążę w 1658 r. miał pod swoimi nogami dwa eleganckie wesołe pieski, a inni obecni z całą pewnością nie mieli mu tego za złe. Ponadto w tamtej galerii ze ścian spokojnie spoglądają na możnego pana poważni przodkowie, niepoważne boginie i inne ciekawe postaci. Ach, miał ci arcyksiążę rozrywkę!
Obraz Davida Teniersa Młodszego służy w „ARTeonie” do zilustrowania tekstu Romana Kubickiego Sztuka lepszego boga, który traktuje nie o księciach i nie o galeriach, ale o pojmowaniu sztuki.
nasz język
Autor zaczyna od wariacji lingwistycznych, zresztą bardzo przydatnych w życiu. Otóż zauważa prawidłowość następującą: gdy próbujemy mówić w obcym języku, myślimy w ojczystym, i idąc tym tropem, a w stronę Wittgensteina, przypomina, że „Granice naszego języka są granicami naszego świata”. Kubicki ciągnie myśl dopóty, dopóki nie wyjawi, że „Język, w którym próbujemy mówić, lecz wciąż nie potrafimy myśleć, nie ma takiej mocy. Prawidłowość ta obowiązuje również w historii sztuki”. W ogóle, trzeba przyznać, szczególnie w odniesieniu do sztuki jest bardzo ważne, by nie poprzestawać jedynie na próbach; trzeba myśleć w języku sztuki, stając w obliczu dzieła, a przynajmniej dobrze jest go znać (nawet pobieżnie). Ale wracając do tekstu: sztuka średniowiecza była na wskroś religijna, w nowożytnym zaś obrazie świata Bóg jest daleki, lecz ludzie zachowują się tak, jakby o tym nie wiedzieli – zauważa Kubicki. Dlatego myślą oni o świecie w języku religii. W końcu sama sztuka chce być religią, autonomizuje się, ot i cała historia. Nie tak prosta jakby się mogło wydawać. Proces sakralizacji sztuki trwał bowiem długo i jest fascynujący dla badaczy.
nasze sacrum
Przedstawił go pięknie niemiecki filozof i teoretyk sztuki Wilhelm Wackenroder (1773 – 1798). Przede wszystkim zrównał wytwory ludzkich estetyczno-metafizycznych poszukiwań, głosząc, że „ojciec Wszechrzeczy w każdym dziele sztuki, we wszystkich częściach świata dostrzega niebiańskie skry (…)”. Konsekwencją tego twierdzenia jest fakt, że zarówno chorały gregoriańskie, jak i tańce afrykańskie są przez Boga tak samo podziwiane. Podejrzewam, że ta rewolucyjna prawda do dziś ma swoich przeciwników. Ale wracając do sacrum – Wackenroder domaga się dla dzieła sztuki takiego samego szacunku, jakim niegdyś cieszył się kościelny ołtarz. Nie podoba mu się, że „galerie obrazów traktuje się jak jarmarki (…)”, „przecież powinny to być świątynie, gdzie w krzepiącej samotności człowiek podziwiałby w cichej, milczącej pokorze wybitnych artystów (…)” – pisze. Idealistą był pan filozof, ale za to miał intuicję oraz wrażliwość i wiedział doskonale, że efektywne korzystanie z faktu istnienia sztuki to kontemplacja plus samotność i znajomość języka, jakim dzieło do nas przemawia. Jeśli jesteśmy na dzieło otwarci.
nasz nastrój
Filozof nie bez powodu podkreślał też, że dzieło sztuki wymaga właściwej oprawy. Kubicki przypomina więc, że aby sztukę zrozumieć i przeżyć należycie, potrzebny jest odpowiedni nastrój. Jak by to banalnie nie brzmiało – wcale banalne nie jest. Wackenroder sporo o tym pisał, z niejaką egzaltacją wprawdzie, ale to dlatego, że bardzo pragnął zaszczepić w czytelniku świadomość, że sztuka przenosi człowieka do doskonalszego świata i nie można mieszać jej z trywialnymi sprawami! Według niego obcowanie z dziełem to modlitwa.
(I jak można popijać wino, wymieniać plotki w obecności Dzieł? Nie godzi się. Chyba, że nie są to Dzieła przez duże, hm, D)
Tylko spokój i skupienie winny nam towarzyszyć podczas oglądania wystaw. Wackenroder, zdaniem Kubickiego, genialnie wyczuwa „metafizyczną naturę człowieka”, bo nastrój, w jakim korzystamy z dóbr sztuki, powinien mieć coś z boskich doznań. Koniecznie. „Sztuka lepszego boga” to zatem sztuka godna kontemplowania, należycie zauważona i przeżyta. Kubicki kończy jednak swoją opowieść o sztuce pewną Nietzscheańską myślą, która ze względu na kontekst, w jakim się pojawia, jest raczej nieprzekładalna na język omówienia. Ale jest dla tekstu kluczowa.
Tak czy inaczej, gdy arcyksiążę nabywa kolejny obraz, powinniśmy uczyć się języków. Bo o tłumaczy dziś trudno i najlepiej gdy nie są potrzebni wcale: „mamy być sami w świątyni sztuki”, przypomina Kubicki (a tłum uważnie patrzących w obrazy, medytując, odchodzi w siną dal). Kurtyna.
Omawiane pisma: „ARTeon”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt