Witryna Czasopism.pl

nr 18 (100)
z dnia 2 lipca 2004
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

WINIEN I MA

Żmudnym ustalaniem stanu świadomości rodzimej kultury zajął się ostatnio miesięcznik „Odra”. Przeważająca część czerwcowego numeru pisma ujmuje teraźniejszość z perspektywy minionych 15 lat – okresu przełomowego, ale, jak się okazuje, również ułomnego. Szacunkom przedstawianym w kolejnych odsłonach publicystycznej rachunkowości towarzyszą raczej pesymistyczne konstatacje. Spojrzenie na Polskę przez pryzmat właśnie obchodzącej swe urodziny 15-latki niesie bowiem ze sobą poczucie pogrzebanych nadziei na lepsze jutro i zarazem świadomość grzebania w gorszym wczoraj. Gdzie zyski, tam prawie zawsze straty, gdzie straty, tam nigdy zyski – przekuć ten fatalizm w konstruktywne wnioski na nowe tysiąclecie nie jest łatwo.


MEDIA – MOGŁO BYĆ GORZEJ

Blok artykułów, które czerwcowa „Odra” opatruje tytułem 15 lat po, zawiera przede wszystkim teksty skupione na zewnętrznych warunkach determinujących rozwój (choć należałoby powiedzieć raczej: zwój) kultury w Polsce, a często równoznacznych z zepchniętą do narodowej podświadomości opresją minionego systemu. „Siedem grzechów głównych”, które w tak zatytułowanym tekście wypomina światu mediów Piotr Gajdziński, w istocie dotyczy jednego problemu – niezabliźnionej rany PRL-u. Niezdezynfekowana zawczasu, ropieje, co w mediach ma, jak skrupulatnie wylicza Gajdziński, skutkować „partyjniactwem”, „uwikłaniami biznesowymi i towarzyskimi”, „skorumpowanymi i dziwnymi układami”, „kiepską znajomością materii”, „pychą”, „uleganiem gustom gawiedzi” oraz „podatnością na prowokacje służb specjalnych”. Przygnębiający to wizerunek środków masowego przekazu, Gajdziński jednakże pociesza czytelnika, że mogło być jeszcze gorzej i wskazując na rosyjski, a właściwie Putinowski model, ostatecznie przydziela czołowym polskim mediom prywatnym ważną rolę w obronie kraju przed totalną oligarchizacją.


SZTUKA – GORZEJ BYĆ MOŻE

Wyważyć proporcję między złem ujawnionym a dobrem objawionym stara się również Waldemar Baraniewski w poświęconym polskiej sztuce tekście pt. Dekada bez właściwości. Obok upiorów PRL-u, widocznych głównie w odradzającej się cenzurze prewencyjnej i represyjnej oraz w urzędowym, a nie eksperckim zawiadywaniem kulturą, w tekście Baraniewskiego pojawiają się i elementy krzepiące serca. Krzepiące jest objawienie się nowej generacji twórców, odrzucających dotychczasowy sposób funkcjonowania artysty w instytucjonalno-salonowej zapadni i poprzez prowokację, otwartość oraz interaktywność przekraczających barierę hermetyzmu sztuki muzealnej. Baraniewski ma na myśli Świetlicę Sztuki Raster, artystów działających w, nieistniejącej już, grupie Ładnie, a także licznych głośnych i skandalizujących młodych debiutantów z lat 90., m.in. Katarzynę Kozyrę, Jadwigę Sawicką czy nagradzanego ostatnio Pawła Althamera. Pokoleniowa zmiana warty zarazem jakby współgra z tendencjami rewizyjnymi, które po 1989 roku pojawiły się w licznych, przypomnianych w artykule Baraniewskiego, retrospektywach sztuki współczesnej, które odświeżają obraz skostniałej tradycji.


TEATR – LEPIEJ JUŻ BYŁO

Zarówno rewizjonizm, jak i wymiana generacyjna, powtarzają się jako tematy w odnoszącym się do rodzimego teatru tekście Tomasza Mościckiego Dwa piętnastolecia. Autor dokonał tu nieco prowokacyjnego zabiegu: porównał obecną 15-latkę z tą powojenną. W 1959 roku, wnioskując z przytoczeń Mościckiego, w polskim teatrze nastąpiła prawdziwa erupcja nowatorstwa i rewolucyjnych technik inscenizacyjnych, trwał w nim godny pozazdroszczenia „ruch w interesie”. Wówczas teatr porzucał „stalinowski gorset” i budził się do aktywnego życia twórczego. Jak zaś wyglądało przebudzenie po roku 1989 roku? Zdaniem Mościckiego rodzimy teatr wcześniej przespał artystycznie okres stanu wojennego, a po wyborach czerwcowych ospale i z trudem dostosowywał się do warunków wolnorynkowej rzeczywistości. Pamiątką po tych trudnych początkach są dla Mościckiego dwie wystawne inscenizacje z pierwszej połowy lat 90.: bizantyjska Tamara w reż. Macieja Wojtyszki oraz musical Metro Józefowicza i Stokłosy. Nie tyle jednak sposób przyswojenia przez twórców teatralnych nowej sytuacji kulturowo-społecznej, co sposób oswojenia w owej sytuacji chlubnej tradycji wielkich mistrzów jest tu, zdaniem Mościckiego, znaczący. Pod tym względem mijająca 15-latka zostaje oceniona zdecydowanie negatywnie. Na początku lat 90. zaczyna się powolna anihilacja spuścizny Konrada Swinarskiego, krakowski Teatr Stary z powodu administracyjno-instytucjonalnych konfliktów traci swą artystyczną renomę, a równocześnie sceny szturmem zdobywa pokolenie, lekceważące dorobek swoich wybitnych poprzedników. Ta generacja, używając określenia Piotra Gruszczyńskiego, „młodszych zdolniejszych” (Jarzyna, Warlikowski, Augustynowicz) według Mościckiego nie przynosi znaczącego przełomu, poza przesunięciem granic scenicznego tabu (a właściwie jego zniesieniem). W odniesieniu do inscenizacji „młodszych zdolniejszych” autor artykułu pisze o „obniżeniu poziomu zawodowości”, „zanikaniu umiejętności grania realistycznego repertuaru” oraz „zdradzeniu posłannictwa”, kończąc swój tekst apelem o kulturową odrębność i świadomość własnego dziedzictwa. Nader gorzko brzmi konkluzja Mościckiego. Czy rzeczywiście teatr po roku 1959 był bardziej twórczy niż ten obecny?


MUZYKA – LEPIEJ NIŻ ŹLE

Tak jak Mościcki w szkicowaniu krajobrazu współczesnego teatru używa palety ciemnych barw, tak Jan Topolski w artykule, zatytułowanym wymownie Stadion piętnastolecia, rysuje czarną teraźniejszość kultury muzycznej III RP. Bez wątpienia muzyka poważna to ten sektor życia artystycznego w Polsce, który szczególnie boleśnie musiał odczuć zmianę systemu państwowości. Jeśli, co przypomina Topolski, za czasów PRL-u środowiska muzyczne były rozpieszczane funduszami i utrzymywane w przekonaniu o swojej wysokiej randze, to po roku 1989 nagle okazało się, że muzyka wysoka musi na siebie zarobić bądź też sama szukać sobie sponsorów. Fakt znalezienia się w okresie przejściowym, kiedy wszystko formuje się na nowo, skutkuje swoistym impasem, nie powstał ani stabilny i przejrzysty system dotacji państwowych, ani też prężny rynek prywatnego mecenatu. Jednak prócz czynników ekonomicznych są i stricte artystyczne powody patowej sytuacji. Inaczej niż Mościcki, Topolski dostrzega negatywny wpływ wielkich osobistości, mistrzów, których nie wypada krytykować, a którzy swoim gigantyzmem mają starczyć za obraz całej polskiej muzyki współczesnej. Trzeba przyznać, iż Topolskiemu nie brak cywilnej odwagi, gdy w gronie „bohaterów negatywnych” w pierwszej kolejności wymienia małżeństwo Krzysztofa i Elżbiety Pendereckich, przy czym zarzuty są proste i zrozumiałe, a mianowicie: szerzenie elitaryzmu oraz trwonienie środków z budżetu publicznego na wykonania oczywistego i zachowawczego repertuaru. To zresztą, zdaniem Topolskiego, ogólna tendencja w instytucjach, które powołane do popularyzacji kultury, zamykają ją w snobistycznych przedsięwzięciach. Nie dziwi, że Topolski jako przeciwwagę dla „bohaterów negatywnych” wymienia „grupki zapaleńców, którzy na wariackich papierach urządzają arcyciekawe imprezy, na które chodzą grupki innych (lub tych samych) zapaleńców”. Poza lokalnymi inicjatywami znalazło się tu miejsce dla prawdziwej lokomotywy rodzimej awangardy, czyli festiwalu Warszawska Jesień. Co ciekawe, Topolski pisząc o ożywczej sile „niszowości”, nie zapomina o alternatywie jak najmniej „poważnej”, bo związanej z jazzem, rockiem oraz muzyką elektroniczną. Autor chwali zatem i młodych eksperymentatorów (m.in. scena jassowa) i media promujące off (Radio Jazz, pisma: „Alternatywa Krzyku”, „Canor”, „Opcje” i… „Ha!art”). Reasumując, negatywy i pozytywy rozgrywają się w refleksji Topolskiego pomiędzy dwoma zamknięciami: elitarną, centralistyczną powagą a niszową, lokalną alternatywą. Wyjściem ze ślepej uliczki może być program naprawczy, który autor artykułu formułuje mniej więcej tak: zreformowanie nauczania muzyki, stworzenie muzycznych warsztatów i sieci stypendiów, wreszcie prezentowanie muzyki jako rzeczy medialnej, ogólnie dostępnej i nośnej odbiorczo. Topolski nie odkrywa tu Ameryki, w zamian proponuje to, co najlepsze – jeśli chodzi o działalność kulturotwórczą – w Europie. Tylko jak dotrzeć z tym posłaniem do decydentów państwowej kultury, którzy na tego typu projekty odpowiadają zazwyczaj wyuczoną mantrą: skąd wziąć na to pieniądze?


LITERATURA – ŹLE?

Kto jest winien, a kto ma największe zasługi – takie proste rozgraniczenia sprawdzające się w przypadku dziedzin opartych na dominancie organizacyjnej, zespołowej, są raczej nietrafione na polu literatury. Z tego powodu refleksje na temat słowa pisanego, w bloku 15 lat po muszą mieć nieco odmienny charakter. Wśród tekstów, które czerwcowa „Odra” poświęca polskiej literaturze po 1989 roku, wyróżnia się dotyczący poezji artykuł Tadeusza Dąbrowskiego pt. Zrób ze mną, co chcesz, prawdopodobnie dlatego, iż jest to wypowiedź autora czynnie zaangażowanego w temat, a zarazem wypowiedź osoby, która właśnie po roku 1989 wkroczyła w dorosłość, i pisarsko, i metrykalnie. Jak Dąbrowski postrzega własną i zarazem nie swoją 15-latkę? Przede wszystkim z pewnym rozgoryczeniem, nawet jeśli markowanym na potrzeby efektownego dyskursu, to wiarygodnym argumentacyjnie. Dąbrowski pisze o zmęczeniu dotychczasowymi kategoriami ujmowania młodej twórczości literackiej, jej uwięzieniu w paradygmatach zbiorowości – albo pokolenia, albo formacji. Poezja ostatnich lat jest wedle autora świadectwem „fetyszyzacji języka”. Język poetycki zastępuje postawy osobowe; niegdyś poetów różnił stosunek do świata, teraz różni ich głównie stylistyka. To język stanowi poetycką wykładnię świata i nią steruje. Wracając do, symulowanego lub nie, rozgoryczenia, Dąbrowskiego rozczarowuje postawa krytyki literackiej, „bez twarzy”, „nieokreślonej”, a nade wszystko „bezideowej”. Rozczarowuje autora także młoda poezja, a rozczarowuje ni mniej ni więcej tylko z powodu „niezrozumialstwa”. „Tylko wiersz jasny może być prawdziwy” – stwierdza autor szkicu. Przy czym „jasność” bynajmniej nie wyklucza „wieloznaczności”. Dąbrowski stara się rozgraniczyć to, co niewyrażalne (będące poza poezją), od tego, co wyrażalne (będące poezją), czyli cel liryki od narzędzi jemu służących. Tu powinna zachodzić symbioza, tak, by czytelnik potrafił za pomocą odpowiednio dobranych słów, znaleźć się równocześnie w samej materii tekstu, jak i daleko poza nią. Tymczasem, jak zauważa Dąbrowski, we współczesnej liryce wiersze po prostu nie mają, czy raczej nie posiadają sensu, szukają go dopiero u odbiorcy, jakby to on miał być instancją formującą przekaz utworu. „Zrób ze mną, co chcesz” – taki komunikat według Dąbrowskiego przesyła zagubiona i osłabiona młoda poezja. Niepokojące jest to, iż podobne sygnały śle obecnie nie tylko literatura.

Dowolność w posługiwaniu się wytworami artyzmu oraz względność ich pojmowania, którą myli się z pluralizmem interpretacji, sprawiają, iż kultura w swych wszelkich odmianach staje się rozwiązła, nie szuka stałego partnera, nastawia się na przygody. Sądząc po lekturze podsumowań z czerwcowej „Odry”, odczucia po tych przygodach są takie sobie. Dokładnie takie, jakie mogą być odczucia dojrzewającej 15-latki.

Łukasz Badula

Omawiane pisma: „Odra”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
POWRÓCIŁO MALARSTWO?
ROZDWOJONE CIAŁO RITY BAUM
KARNAWAŁ BEZ KOŃCA, CZYLI O KŁOPOTACH Z WOLNOŚCIĄ

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt