nr 3 (253)
z dnia 5 lutego 2010
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | teraz o... | autorzy | archiwum
Pytanie jest oczywiście zasadne, choć zdaje się dotyczyć czasopism opartych na bieżącej krytyce teatralnej. Czym innym są czasopisma naukowe, takie jak „Pamiętnik Teatralny”. Różnica merytoryczna i metodologiczna jest tu zasadnicza, pomijając już fakt, że w pismach naukowych zamieszczane teksty są wcześniej recenzowane przez kompetentne osoby spoza redakcji. Szukanie źródeł finansowania czasopism jest zagadnieniem wykraczającym poza moje kompetencje, więc na temat wypowiem się zdawkowo na koniec. Równie dobrze można by bowiem zapytać, czy potrzebna nam jest krytyka teatralna albo nauka o teatrze? Tym bardziej że z moich lektur wyłania się obraz dość spolaryzowany, jeśli idzie o poziom pisania o teatrze. Z jednej strony mamy do czynienia z „tradycyjnym”, skrajnie subiektywnym stylem pisania o teatrze, z drugiej zaś z ideologicznym zacietrzewieniem, też subiektywnym, a co więcej – ulegającym modzie (widać to wyraźnie po zmieniających się pod jej wpływem kryteriach oceniających, choćby dotyczących aktorstwa). Kto dziś pamięta o nowych brutalistach? Wyparowali, a dla wielu byli objawieniem. Jakże chwilowym. Zachwyt nad teatrem postdramatycznym i bezkrytyczne powielanie tego, co na ten temat napisano w innych krajach, przechodzi nagle w deklarację czołowego krytyka, że „teatr postdramatyczny się nie sprawdził”. No i co mają począć młodzi reżyserzy, których przekonywano dotąd, że koherencja jest wyrazem estetycznego zacofania, albo aktorzy, którym wmawiano, że nie mają grać, tylko być sobą? Największe brednie ideologiczne, estetyczne czy metodologiczne przykłada się mechanicznie i bezkrytycznie do teatru w naszym kraju. Nagminnie odkrywa się Amerykę albo przywołuje dawno przebrzmiałe kryteria. Przypomina to żywo deklaracje Biura Politycznego i niekiedy można odnieść wrażenie, że takie biuro w naszym kraju rzeczywiście istnieje i to ono ustala, kto jest wielki, kto zawiódł, a kogo można zupełnie pominąć i wreszcie – komu należy dołożyć (a tu ofiar jest sporo, z Jerzym Grzegorzewskim na czele). To ono ustala, jaki nurt w teatrze jest na topie, a jaki jest przejawem estetyki burżuazyjnej. Młodzi trzymają rękę na pulsie, czytają i mają wytyczne, co może zaskarbić im łaskawe przyjęcie wpływowych krytyków. Można też zauważyć, że kryteria oceny stosuje się wybiórczo; np. kryterium wieku, często stosowane, choć absurdalne samo w sobie, nigdy nie jest przykładane do wybrańców, choćby do Krystiana Lupy, nagość aktora w jednym przedstawieniu jest cudownym „edypalnym napięciem”, w drugim „burżuazyjnym naśladownictwem”. W sposób widoczny stosuje się też kryteria zupełnie niemerytoryczne (np. jeden z krytyków zajadle zaatakował decyzję naszego sądu konkursowego – a chodzi o Festiwal Szekspirowski – udowadniając, że nagroda należała się przedstawieniu, w którym Ofelię gościnnie grała jego żona: ten ostatni fakt, oczywiście, pominął). Ten typ uprawiania krytyki jest społecznie szkodliwy, a często nieetyczny (ze zdumieniem czytam teksty o wydarzeniach artystycznych, pisane przez osoby, które ich nie widziały). Pomiędzy wspomnianymi biegunami istnieje grupa mądrych i wrażliwych krytyków, często młodych naukowców, którzy zgodnie z własnymi przekonaniami piszą o teatrze różnorodnie, w wielu wypadkach ciekawie i wnikliwie. Można się z nimi zgadzać bądź nie, ale przynajmniej jest o co się spierać. I ten gatunek wymaga dostępu do druku i przestrzeni czytelniczej. Kto to ma finansować i czy akurat miasto, to już zupełnie inne zagadnienie. Wydaje się, że większa tu rola do odegrania przez Ministerstwo Kultury, które już finansuje wiele czasopism, w tym i teatralnych, jak „Dialog” czy „Teatr”. Co stoi na przeszkodzie, by finansowało „Notatnik Teatralny” albo „Didaskalia”?
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt