nr 22 (248)
z dnia 20 listopada 2009
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Listopad jest miesiącem szczególnie trudnym dla redakcji czasopism. W naturalny sposób narzuca bowiem tematy związane z przemijaniem, śmiercią, pamięcią, a więc z tym, co trudno jest zamknąć w medium języka, ale i o czym trudno powiedzieć coś nowego. Szczęśliwie problemów tych uniknęła listopadowa „Odra” (nr 11/2009). Stało się tak zapewne dlatego, że poddano w niej dekonstrukcji podstawową ideę wiązaną z przemijaniem – ideę cezury, przełomu. Autorzy numeru dość zgodnie pokazują, że nic nigdy nie kończy się definitywnie, bez względu na to, jak efektownie cezury wyglądają w podręcznikach historii.
Stwierdzenie to jest zresztą tylko nieznaczną trawestacją poglądu wyrażonego przez Tomasza Mościckiego w szkicu Pan Cogito nie odchodzi – czyli we wspomnieniu o Zbigniewie Zapasiewiczu. Pisze o jego rolach, starzeniu się, poczuciu misji towarzyszącemu pracy dydaktycznej. Podkreśla również przywiązanie Zapasiewicza do teatralnego etosu, które nie pozwoliło mu wejść w świat „fleszów i reflektorów, (…) pogoni za nową chałturą, kasą tłuczoną w reklamach”, w świat ekshibicjonistycznego wywlekania „swojej prywatności przed obiektywy i na strony brukowców”. Mościcki nie boi się stwierdzić, że Zapasiewicz pozostał niedoceniony. Nie boi się mówić o tym, że jego pokoleniu wydawało się, iż tacy ludzie nigdy nie umierają. Podkreśla również, że aktorów takich jak Zapasiewicz i Holoubek dzisiaj po prostu już nie ma. Mimo to tekst Mościckiego ani razu nie przeradza się w zapatrzoną w przeszłość gorzką jeremiadę. Wręcz przeciwnie, bije z niego niewzruszone przekonanie, że Zapasiewicz wciąż jest z nami i będzie jeszcze bardzo długo. A to dzięki jego rolom (które się nie zestarzały) i przekazanym w tych rolach prawdom. To wystarcza, stwierdza dobitnie autor szkicu, by Zapasiewicz umniejszył „tryumf śmierci, która przyszła także po niego”.
O tym, że wielkość pozostawionych po sobie idei pozwala przełamać nieuchronność przemijania, pisze również Adam Chmielewski, odnosząc się do Karola Darwina i zainicjowanego przezeń ewolucjonizmu. W tekście Piękno i obowiązek. Etyka ewolucyjna a estetyka darwinowska Chmielewski stara się pokazać, że program Darwina wciąż pozostaje postępowy i inspirujący. Ukazuje wpływ ewolucjonizmu na antropologię, epistemologię i filozofię nauki (Popper). Opisuje też sprzeciw, z jakim spotkał się i nadal spotyka darwinizm ze strony chrześcijaństwa. Nie to jednak jest głównym celem Chmielewskiego. Przede wszystkim chce on pokazać, że fundamentem darwinowskiej koncepcji moralności jest estetyka. Na gruncie ewolucjonizmu to piękno, twierdzi Chmielewski, odgrywa kluczową rolę „w naszej orientacji w przestrzeni fizycznej”. Piękno stanowi również instrument regulujący i organizujący przestrzeń społeczną; służąc zaś reprodukcji i przetrwaniu, „jest najbardziej rudymentarną postacią biofilii”. Właśnie ugruntowanie zachowań moralnych w estetyce pozwala zobaczyć w ewolucjonizmie program inspirujący, płodny i nowoczesny. Wyprzedza on bowiem współczesne nam tendencje do czynienia estetyki podstawową dyscypliną humanistyczną. Dostarcza również dogodnych narzędzi do opisu procesów „estetyzacji” świata. W opinii Chmielewskiego odsłania nadto wielkość człowieka, jako istoty ukształtowanej w „pięknie i moralności przez same tylko siły natury”, której niepotrzebne są żadne pozaziemskie protezy.
Na szczególną sztuczność cezur wskazuje dwugłos Michała Klubińskiego i Marcina Krajewskiego (Trwałość w chwiejności) poświęcony Pasji wg św. Marka Pawła Mykietyna. Rozmówcy określają utwór Mykietyna jako „postmodernistyczny”, ukazują go więc jako ekspresję świadomości człowieka ponowoczesnego: „racjonalisty, sceptyka, konsumenta” popkultury i kultury wysokiej, jednostki otwartej na nowy typ religijności, być może bliskiej tradycji „Kościoła bez Boga”. W Pasji Mykietyna – tak jak w kulturze ponowoczesnej – nie ma miejsca na rzeczy oddzielone grubą kreską, jednoznacznie zamknięte w zasklepionej przeszłości. Miast cezur mamy raczej do czynienia ze współistnieniem nieprzystających do siebie języków, tekstów, tradycji czy światów. Nawet jeśli efektem ich jednoczesnego ścierania się i dialogu jest kultura „kanciasta i krzykliwa”, nie można ich lekceważyć. Bez poważnego potraktowania sprzeczności oraz napięć tkwiących w świadomości ponowoczesnego człowieka (i w otaczającym go świecie) nie da się bowiem postawić pytań ważnych egzystencjalni. A co za tym idzie – nie sposób szukać odpowiedzi na problemy, które nurtują współczesny świat.
Zaufania do przełomów nie ma także Jacek Gutorow. W przeprowadzonym z nim przez Joannę Orską wywiadzie (Brakuje nam kogoś takiego jak Brzozowski) stwierdza on, że przywiązanie do idei przełomu ma dwa źródła. Po pierwsze, jest wynikiem „nostalgii za końcówkami i zagadkami”. Nostalgia z kolei jest efektem ujmowania rzeczywistości jako „zagadki, którą trzeba rozwiązać, której trzeba nadać znaczenie i która miałaby nas odsyłać gdzie indziej”. Zakłada się tu tym samym zdwojoną wizję rzeczywistości, co prowadzi (zdaniem Gutorowa) „do nieuświadamianego gnostycyzmu i daje coś w rodzaju schizofrenii”. Po drugie, mówienie o przełomie jest afirmowaniem tego, co nowe: indywidualność i oryginalność ujmowana jest jako gest przełamania „norm estetycznych czy społecznych”. Odnosząc się do literatury, Gutorow wykazuje, że dystans i negacja tradycji są zawsze cząstkowe. W kulturze wyrastają raczej nowe rejestry języka literackiego, a nie zupełnie nowe estetyki. Rozpoznanie to służy za kontekst dla wyłożenia poglądów na krytykę literacką i jej zadania. Gutorow chce połączyć w krytyce literackiej dwie, na pierwszy rzut oka wykluczające się, tendencje. Z jednej strony, chodzi mu o krytykę rozumianą „po kantowsku, jako intelektualny rozbiór kategorii, za pomocą których postrzegamy i opisujemy literaturę”. Z drugiej zaś, promuje „pojedynczy akt lektury”, odejście od ujęć syntetycznych oraz od kreślenia „map krytycznoliterackich”. Nie miejsce tu na poruszanie wszystkich wątków obecnych w rozmowie z Gutorowem. Zainteresowani dowiedzą się z niej m.in., jak postrzega on związki literatury i polityki, dlaczego twierdzi, że Igor Stokfiszewski jest niedobrym krytykiem, a także dlaczego „dehnelizacja” życia literackiego jest zjawiskiem niewłaściwym.
Myślę, że nie trzeba dłużej zachęcać do lektury nowego numeru „Odry”. Nie warto go bowiem przegadać. W końcu mowa jest srebrem, a milczenie złotem. Zachęcam więc Państwa do niespiesznej, spokojnej lektury. Warto!
Omawiane pisma: „Odra”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt