nr 16 (242)
z dnia 20 sierpnia 2009
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Co mogła zrobić reaktywowana „Res Publica Nowa”, której stery dzierżą dziś roczniki 80., by udowodnić, że oddanie pisma w ich ręce było uzasadnione? Najlepiej pokazać, że istnieje pokolenie dzisiejszych trzydziestolatków i zrobić wszystko, by stać się głosem tej generacji. Być może również dlatego w swoim letnim numerze redaktorzy pisma zajmują się problematyką pokoleniowości [Pokolenie bez buntu?, „Res Publica Nowa”, nr 6 (2009)].
Dyskusja o generacjach systematycznie odgrzewana jest na łamach czasopism i dzienników – już dawno przestała wzbudzać emocje. Po tym, jak (wymienię tylko kilka przykładów) Kuba Wandachowicz ogłosił „Generację Nic”, Jakub Żulczyk „Pokolenie 1200 brutto”, a Magdalena Miecznicka „Generację korporacji Szarych Szeregów”, trudno czytelników przyprawić o drżenie serca. Dlatego też nie lada wyzwanie stało przed Marią Rogaczewską, Pawłem Śpiewakiem, Joanną Kusiak, Wojciechem Przybylskim i Piotrem Nowakiem dyskutującymi o książce Wojna pokoleń, zredagowanej przez Piotra Nowaka.
Nowak przekonuje, że wszelkie różnice w społeczeństwie (polityczne czy ekonomiczne) mają pokoleniowe podłoże i wynikają z generacyjnych doświadczeń. Tak było w przypadku pokolenia, które wchodziło w dorosłość w roku 1968, czy też pokolenia, do którego należy urodzony w 1966 roku Piotr Nowak (on sam nazywa je pokoleniem „przewlekle pełzającego stanu wojennego i postwojennego”). Autor omawianej książki Wojna pokoleń dowodzi, że nie istnieje żadne doświadczenie generacyjne dzisiejszych trzydziestolatków, nie sposób więc mówić w tym przypadku o pokoleniu. Także dlatego, że brak im języka, w którym potrafiliby opowiedzieć swoje doświadczenia.
Tymczasem Maria Rogaczewska (doktorantka w Zakładzie Psychologii Społecznej IS UW) twierdzi, że pokolenie trzydziestolatków istnieje. Jest pokoleniem wyżu demograficznego, ale też ostatnim, które choć trochę pamięta komunizm. Roczniki późniejsze nie uczyły się już przecież słów tego wiersza:
Fakt, że na oczach dzisiejszych trzydziestolatków upadł komunizm, a ich młodsze rodzeństwo nie musiało trwonić czasu na naukę tego raczej nudnego wiersza, uświadomił, że – jak przekonuje psycholożka – ustalony kształt rzeczywistości może się rozsypać w każdej chwili. To, co – według Rogaczewskiej – jest cechą konstytuującą wspomniane pokolenie, to „napięcie między idealizmem a praktycznym życiem”. „Stąd duża popularność takich praktyk, jak joga czy medytacja, które dają poczucie panowania nad stresem, nad emocjami” – czytamy.
Jak dowodzi Paweł Śpiewak, trudno wyobrazić sobie myślenie o polityce bez kategorii pokolenia. Pokolenie trzydziestolatków nie jest w pełni ukształtowane. Nie doświadczyło komunizmu, dlatego jest otwarte na świat. Śpiewak nazywa je „Pokoleniem Unii Europejskiej” i „Pokoleniem Schengen”, ponieważ pokolenie to wiele podróżuje i ma doświadczenie migracyjne. Ponoć jest także pokoleniem, które nie buntuje się, zamiast tego buduje własne instytucje. Śpiewakowi wtóruje Joanna Kusiak, która dodaje: „trzy pokolenia burzyły pewien porządek, a my pierwsi coś budujemy”. Ale Piotr Nowak trochę złośliwie (i słusznie) zauważa: „to, że młodzi mają wspólne interesy, nie tworzy z nich jeszcze pokolenia”.
Niestety, w „Res Publice Nowej” nie znajdziemy informacji, gdzie i kiedy omawiana rozmowa miała miejsce, ale nie trudno odgadnąć, że zapewne odbyła się w Warszawie. Śpiewak mówi o naszej „gwarancji materialnej równości z innymi mieszkańcami Europy”, Rogaczewska twierdzi: „nasi przyjaciele na stałe mieszkają za granicą i możemy ich w dowolnym momencie odwiedzić”. Jeśli rzeczywiście świat z perspektywy Warszawy tak wygląda, to z miłą chęcią porzucę Kraków na rzecz stolicy. Piszę te słowa podczas kilkudniowego pobytu w Szwajcarii i jakoś nie czuję „materialnej równości z mieszkańcami Europy”, kiedy sporą część młodych Szwajcarów stać po szkole średniej na gap year śladami Che Guevary w Ameryce Południowej. Może warto warszawskim intelektualistom uzmysłowić, że cała Polska nie wygląda tak, jak widać to z perspektywy ulicy Gałczyńskiego, gdzie mieści się redakcja „Res Publiki Nowej”.
Andrzej Stasiuk akcję swojej ostatniej książki Czekając na Turka umieścił na Przełęczy Dujawa w łańcuchu Beskidu Niskiego, na granicy polsko-słowackiej. Dzieje się ona już po tym, jak lokalni dygnitarze w świetle lokalnych fotoreporterów uroczyście zniszczyli szlaban graniczny tuż po wejściu Polski i Słowacji do strefy Schengen. Stasiuk portretuje lokalnych mieszkańców wsi: „Jesteśmy sierotami szengeńskimi. Jesteśmy martwi. Słychać nasze głosy, ale nie wykonujemy żadnych uczynków, ponieważ nie ma już granic. Jesteśmy martwi i słychać tylko nasz śpiew, nasz szengeński lament, nasz sierocy chór. W tym bezgranicznym świecie nasze życie niewarte jest nic i znaczy tyle, co towar, na który nie ma cła. Tyle co towar, na który nie ma cła”. Patryk pyta: „Pani Mariko, Londyn jest jak... film, który leci bez przerwy. Czy była pani w jakimś wielkim mieście?”. Marika odpowiada: „Byłam w Bratysławie”. „No nie wiem...” – Patryk wątpi, czy Bratysławę można nazwać wielkim miastem. Gdzie indziej Marika woła: „Jezu, Patryczku, weź mu coś powiedz! Powiedz mu! Przecież byłeś w świecie i widziałeś nie tylko Turków. Widziałeś wszechświatowy Babilon i wróciłeś cały. Powiedz mu, bo przecież staremu capowi nic nie przemówi, staremu, co najdalej był w Krakowie i myślał, że żywy nie wróci na swoją Dujawę, tak go tam nieczystości, brud i nierząd krakowski opadły, że przestał się żegnać dopiero za Wieliczką!”. Może zatem warto, by warszawscy rozmówcy przed dyskusją o pokoleniu dzisiejszych trzydziestolatków pojechali gdzieś dalej niż do Wilanowa?
Piotr Nowak jest także autorem książki Ontologia sukcesu: Esej przy filozofii Alexandre’a Kojève’a, która ukazała się nakładem Wydawnictwa słowo/obraz terytoria w roku 2006. Ta informacja zamieszczona w notce biograficznej pod opisywaną dyskusją przypomniała mi pewną anegdotę. Znany rosyjski filozof heglista Alexandre Kojève zmuszony był wyemigrować do Francji, gdzie prowadził zajęcia, które cieszyły się ogromną popularnością wśród studentów, zwłaszcza tych o poglądach lewicowych. Gdy dotarły tam wydarzenia rewolty studenckiej roku 1968, studenci poszli do Kojève’a z nadzieją, że pomoże im zorganizować protesty. – Co mamy robić, panie profesorze? – zapytali. – Czytajcie klasyków i uczcie się greki – miał ponoć odpowiedzieć filozof. Myślę, że w przypadku wakacyjnego numeru „Res Publiki Nowej” warto tę radę wziąć sobie do serca. Można zastosować się do niej i sięgnąć po tekst Jana Patočki Troska o duszę we wspólnocie: „Państwo” w tłumaczeniu Sławomira Szczepaniaka.
W 1976 roku władza komunistycznej Czechosłowacji aresztowała członków zespołu Plastic People of the Universe i osoby związane z muzycznym i literackim undergroundem. To właśnie w ich obronie zjednoczyli się czescy opozycjoniści, powołując Kartę 77, której pierwszymi sygnatariuszami obok Václava Havla i Miloša Hájka został siedemdziesięcioletni filozof Jan Patočka. Na co dzień stronił od muzyki rockowej, czytał Arystotelesa i po przejściu na przymusową emeryturę prowadził w domu naukowe seminarium, które cieszyło się ogromnym zainteresowaniem. Jako jedna z najważniejszych postaci środowiska Karty 77 został wkrótce zatrzymany. Po brutalnym przesłuchaniu umarł w praskim szpitalu.
Jan Patočka studiował na Uniwersytecie Karola w Pradze. Jego prawdziwą pasją stała się filozofia. Na przełomie lat 20. i 30. ubiegłego wieku wyjechał na stypendium do Paryża, gdzie poznał Edmunda Husserla i stał się jednym z najwybitniejszych uczniów twórcy fenomenologii. W niemieckim Freiburgu słuchał wykładów Martina Heideggera. Po powrocie do Czechosłowacji angażował się w działalność Praskiego Koła Filozoficznego. Jeszcze przed wojną, w 1937 roku, uzyskał habilitację. Po roku 1945 wrócił na Uniwersytet Karola w Pradze i od tego czasu spotykały go ciągłe szykany ze strony władz, przerwane na krótko w czasie Praskiej Wiosny.
Patočka być może jest najbardziej znany – także w Polsce – jako autor eseju Kim są Czesi?, który przypomina repetytorium z historii Czech. To w nim przekonuje, że Czesi jako pierwszy z narodów słowiańskich przystąpili do kultury europejskiej. Autor dokonuje podziału historii Czech na okres „wielki” – wymienia między innymi ruch husycki, kiedy to historia Czech jest częścią historii europejskiej. Czechy mają też swój „mały” czas – kiedy czeska kultura zajmuje się samą sobą i nie wnosi żadnej wartości w obręb kultury europejskiej, a taka sytuacja ma miejsce w XIX wieku podczas odrodzenia narodowego. Czeski filozof przypomina postać Huberta Gordona Schauera, który pod koniec XIX wieku miał rzucić obrazoburcze dla Czechów pytanie: czym ten kraj zasłużył sobie na własne istnienie? Schauer przekonywał, że prawo do istnienia mają tylko te narody, które tworzą kulturę europejską.
Czesi ze względu na swoją przynależność do komunistycznej części Europy nie mają wielkich filozofów, mają za to wielu znakomitych powieściopisarzy – dowodził czeski eseista Josef Kroutvor w znanym tekście Europa Środkowa: anegdota i historia. Gdyby nie Jan Patočka, można by się z tą tezą całkowicie zgodzić. Najprościej samemu wyrobić sobie zdanie podczas lektury wakacyjnego numeru „Res Publiki Nowej”.
Omawiane pisma: „ResPublica Nowa”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt