Witryna Czasopism.pl

nr 2 (228)
z dnia 20 stycznia 2009
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

ŚRODKOWOEUROPEJSKA ARS MORIENDI

O tym, w jaki sposób śmierć jest oswajana w kulturze, można rozmawiać na bardzo wiele sposobów, począwszy od śmiania się z kostuchy, która kiedyś po nas wszystkich przyjdzie, a skończywszy na pełnym patosu języku religijnym. Jest jeszcze możliwość potencjalnie najbardziej zgubna: opcja z użyciem języka antropologii, za pomocą którego chcielibyśmy od razu wydobyć prawidła oswajania śmierci rządzące wszystkimi kulturami. Pójście śladem antropologii w stylu Claude’a Levi-Straussa być może pozwoliłoby nam powiedzieć całkiem sporo o człowieku jako takim i o sposobach, dzięki którym radzi on sobie z ostateczną perspektywą, chociaż podejrzewam, że w ramach (pozornie) rygorystycznego dyskursu naukowego zaginęłoby to, co najważniejsze: lokalny klimat, regionalna mentalność; to, co unikalne i jednostkowe.


Mając świadomość tego zagrożenia, redakcja „Autoportretu” ograniczyła zakres tematu obecności śmierci w kulturze do obszaru Europy Środkowej. Mimo wszystko wypłynęła jednak na wody nadzwyczaj szerokie, narażając się tym samym na różne zarzuty, z głównym dotyczącym braku precyzyjnego określenia, co redaktorzy oraz autorzy tekstów z numeru 3 (24) 2008 (nad jego zawartością czuwał Emiliano Ranocchi) rozumieją pod hasłem „Europa Środkowa”. Zarzut ten zostaje szczęśliwie dla koncepcji całości oddalony już w editorialu pióra Ranocchiego: Europa Środkowa jest etykietą, słowną wydmuszką, której treść czytelnik ma skonkretyzować sobie sam i w oparciu o własne intuicje zakreślić roboczą mapę tego obszaru tyleż geograficznego, co przede wszystkim chyba kulturowego. Redakcja staje zresztą okoniem wobec najbardziej oczywistych skojarzeń związanych z tworem kulturowym zwanym Mitteleuropą, wykracza bowiem poza standardowe cezury, które każą myśleć o Europie Środkowej jako projekcie kulturowym związanym z narodzinami Austro-Węgier. Rezultatem tego są niezwykle ciekawe wycieczki w późne średniowiecze i wczesną nowożytność.


Redaktorzy krakowskiego kwartalnika przyjęli strategię opisywania śmierci z rozmaitych perspektyw, powiązanych z różnymi regionami Europy Środkowej. Prezentacja taka jest obliczona na uzyskanie kalejdoskopowego obrazu, niekoniecznie tworzącego na pierwszy rzut oka spójną całość – właśnie ze względu na etniczne zróżnicowanie tego regionu wydaje się to praktycznie niemożliwe. W związku z tym nie ma chyba większego sensu tworzenie modelowego obrazu mieszkańca Środkowej Europy i określonego wzorca jego stosunku do śmierci; można jedynie zaznaczać wybrane subtelne różnice i ograniczyć się do porównań, które być może przy okazji zaowocują jakimś lokalnym syntetycznym uogólnieniem. Ciężko wszak z tych pięknie podanych okruchów stworzyć sobie jednorodny obraz środkowoeuropejskiej śmierci: chodzi nie tylko o pewne pojęcie i pewien obszar, ale również o bardzo konkretne i niepowtarzalne punkty zetknięcia ich ze sobą. Przyjrzyjmy się zatem, czy faktycznie wyłoni się spośród nich coś wybitnie środkowoeuropejskiego.


Śmierć oswajana jest na różne sposoby w zależności od tego, czy robią to mieszkańcy miast, czy wsi − stwierdzenie to ma posmak banału, aczkolwiek w „Autoportrecie” ożywa i jest ilustrowane za pomocą niezwykłej panoramy funeralnych rytuałów, w których uczestniczą zarówno mieszkańcy prowincji, jak i mieszkańcy metropolii mającej ambicje, by dyktować trendy kulturowe w regionie.

Wittigo Keller dał obraz wiedeńskich zwyczajów pogrzebowych, zbierając je w cykl miniaturowych hasełek-esejów pt. Wiedeń − światowe miasto śmierci. Przedstawił tam drobne kurioza, których nagromadzenie na przestrzeni wieków w jednym mieście spowodowało ostatecznie, że powstało tam Muzeum Pochówku (Keller jest jego kuratorem). Warto przy tym zauważyć, że owe pozornie rozproszone symptomy, gdyby potraktować je z domorosłą psychoanalityczną zaciętością, mogą świadczyć o tym, że pod ich powłoką dzieją się rzeczy tyleż niepokojące, co zarazem ciekawe. Autor szkicuje portret wiedeńczyków-mieszczan rozmiłowanych w funeralnej pompie (wielką kodą tej epoki był ostatni CK pogrzeb – ceremonia pogrzebowa cesarzowej Zyty z 1989 r.), przywołuje fakty takie jak ten, że w XIX wieku pojawił się zwyczaj robienia fotografii zmarłym w pozycji siedzącej, z podretuszowanymi później w atelier oczami. Wymienia datowaną na XVIII w. próbę wprowadzenia trumny wielokrotnego użytku, odnotowuje masowy lęk wiedeńczyków przed pochowaniem żywcem i związaną z tym praktykę przebijania serca (zażyczył sobie tego m.in. Alfred Schnitzler) lub używania alarmowego budzika łączącego trumnę z zakładem pogrzebowym. Wszystkie te posiadające urodę zbędnego detalu wzmianki składają się na przedziwny obraz miasta, w którym śmierć jest w dużej mierze zredukowana do spektaklu dla tych, co jeszcze zostają: odejście zmarłego powinno być na długo zapamiętane, a sam zmarły chce być dobrze wyprawiony na drugą stronę, w szczególności zaś − chce mieć pewność, że już umarł.


Czy jednak wiedeńczycy aż tak bardzo różnią się od mieszkańców innych miast Mitteleuropy w swoim myśleniu o śmierci? Wszak obchodzenie pogrzebu z pompą nie jest żadnym wymysłem ani XIX-wiecznej CK arystokracji, ani tym bardziej − CK burżuazji. Pogrzeb cesarzowej Zyty, opisany przez Kellera z przymrużeniem oka głównie z uwagi na anachronizm uroczystości i nieprzystawalność towarzyszących mu dekoracji do realiów panujących siedem dekad po upadku monarchii habsburskiej, jest ostatnim, na swój sposób fantazyjnym akordem minionej już właściwie epoki, ale z drugiej strony − jego mutacje i przetworzenia obserwować możemy nadal w postaci paradnych pogrzebów państwowych; obecność takich tradycji dostrzegać też można w czasach wcześniejszych, i to nie tylko na obszarze niemieckojęzycznym. Czym innym bowiem, jeśli nie wczesnonowożytną antycypacją idei pompe funebre, były ulotne konstrukcje pogrzebowe − castra doloris? W tym kierunku m.in. podąża w swoim tekście Piotr Krasny (Wizerunki zmarłych w sztuce nowożytnej Europy zaalpejskiej. Archetyp żałosnego rozwodu, który śmierć nieużyta sprawiła), eksplorując również obszar wizerunku nagrobnego. I znów tutaj trafiamy na zbieżność pomiędzy nowożytnością a zachłystującą się nowinkami technologicznymi nowoczesnością: sarmacka kultura wytworzyła niespotykany nigdzie indziej typ malarstwa portretowego, w Wiedniu zaś powstał pierwszy warsztat fotograficzny, do którego rodzina przyjeżdżała z nieboszczykiem, by go po raz ostatni sfotografować jako żywego − w obu przypadkach mamy do czynienia z próbą uwiecznienia umarłego w kondycji, która zdawałaby się przeczyć możliwości jego odejścia z tego świata: tak dobrze wyglądał, tak dziarsko i zdrowo, a jednak − proszę − umarł...


O związku śmierci i fotografii świadczą nie tylko pośmiertne zdjęcia nieboszczyka czy owalne portrety nagrobne (można jeszcze na cmentarzach takie zdjęcia nadrukowane na porcelanie spotkać, ale stają się coraz większą rzadkością − na cmentarzach też obowiązują mody i trendy...), ale również obyczaj fotografowania zmarłego leżącego w trumnie wystawionej w mieszkaniu na publiczny widok. Kilka takich zdjęć pojawia się jako uzupełnienie wywiadu z Małgorzatą Szumowską, sam też pamiętam, że w rodzinnym archiwum mamy w podobny sposób udokumentowano kilka pogrzebów nawet z lat 70. i 80. − na tej w każdym razie cezurze urywa się archiwum funeralne mojej rodziny... O ile wciąż za całkiem normalne uważa się robienie zdjęć konduktowi żałobnemu, o tyle nikt już chyba nie fotografuje zmarłego w trumnie, tak samo jak do rzadkości należy wystawianie samej trumny w mieszkaniu. Szumowska zaznacza w rozmowie z Magdaleną Petryną (Żeby nie wystraszyć duszy), tak jak zaznaczała już zresztą wielokrotnie, że kultura miejska wymazała z obszaru podlegającego artykulacji doświadczenie obcowania ze zwłokami bliskiego zmarłego, oddelegowała je do domów pogrzebowych i kostnic, redukując do minimum czuwanie przy zmarłym, a przez to − czyniąc jeszcze bardziej nagłym wrażenie jego odejścia. W kulturze ludowej (wiejskie obrzędy pogrzebowe na Mazurach udokumentowała reżyserka w filmie A czego tu się bać?) odchodzenie zmarłego odbywa się etapami, w miastach zaś mamy do czynienia z coraz szybszym znikaniem ludzi, na zasadzie: „umarł i go nie ma”. Na wsi, jak długo nieboszczyk nie zostanie pochowany, traktuje się go jako przynależącego do naszej części rzeczywistości. Podobnie podchodzi się do zmarłych w judaizmie i w całej wyprowadzonej z Tory obrzędowości funeralnej, o której dla „Autoportretu” napisał Przemysław Piekarski (Żydowskie umieranie). W tym przypadku również mamy do czynienia z traktowaniem zmarłego jako wciąż obecnej wśród nas osoby, względem której należny jest szczególny szacunek, a żałobę przeżywa się według szczegółowo opisanych zasad: fizyczna nieobecność nie oznacza zupełnego wykluczenia ze wspólnoty żywych, zbieramy się wszak po to, aby się wzajemnie wesprzeć.


Śmierć swoją obecność na terytorium Europy Środkowej zaznacza nie tylko poprzez obrzędowość, ale także poprzez nekropolie. Wieloetniczne terytorium między Bałkanami a Morzem Bałtyckim (granic południkowych nie podejmę się określić) naznaczone jest cmentarzami różnych religii i wyznań, poświadczającymi swoją obecnością, jak wieloaspektową kulturową hybrydą jest ten zakątek Europy. Sąsiadują tu ze sobą żydowskie macewy, chrześcijańskie cmentarze różnych obrządków, cmentarze wojenne, mauzolea i panteony narodowe. Wymieniłem te najważniejsze, ale zdarzają się również cmentarze, których symbolika jest już może mniej oczywista i czytelna − nawiązuje bowiem do czasów, kiedy to Hunowie zasiedlali obszar dzisiejszych Węgier i Siedmiogrodu. Nóra Kovács w tekście Bohaterowie i kopjafa podczas zmiany ustroju na Węgrzech pokazuje, w jaki sposób odwołanie się do tradycyjnej formy nagrobnej (nawiązującej do oręża wbitego w ziemię), stanowiącej miejsce pochówku wojownika, pozwoliło skonstruować pewien mit antyzachodniej, niezależnej węgierskości, łączącej się z tragiczną ofiarą śmierci dla sprawy. Wzorzec tego nagrobka znalazł swoje realizacje w XX wieku: nagrobnymi palami upamiętniono w Budapeszcie ofiary rewolucji węgierskiej 1956 roku.


Ludowość Mitteleuropy przejawia się również na inne sposoby: melancholię, ale jednocześnie pogodną zgodę na bieg życia odnajdziemy w nekropolii w rumuńskiej wiosce Şăpânţa (położonej w rumuńskim Maramureszu), w której znajduje się tak zwany Wesoły Cmentarz. Dzieło to zainicjował miejscowy cieśla, Ioana Stana Pătraşa – zaczął on ozdabiać tradycyjne drewniane nagrobkowe krzyże kolorowo pomalowanymi płaskorzeźbami, na których przedstawiał albo okoliczności śmierci spoczywającej w danym miejscu osoby, albo koleje życia lub coś najbardziej charakterystycznego w jej ziemskim trudzie. Cmentarz ten, jak podkreśla Łukasz Galusek w tytule swojego tekstu, „nie taki znów wesoły”, bo melancholią podszyty, jest podręcznikowym przykładem na to, jak śmierć jako stały element przejawia się w kulturze ludowej.


Mniej oczywistym elementem na mapie, choć też niezwykle cennym, są rozsypane w naszej części Karpat, głównie w Beskidzie Niskim, cmentarze wojenne, na których spoczywają żołnierze z frontu wschodniego I wojny światowej. Są to konstrukcje dalekie od standardowego wyobrażenia o cmentarzu wojskowym: nie ma betonowych nagrobków stojących w karnych szeregach, nie ma nawet brzozowych krzyży; są za to mniej lub bardziej nadgryzione przez ząb czasu, zagubione w górach nekropolie-grodziska, z krzyżami wzorowanymi na ludowych krzyżach mieszkańców Karpat, z pokrytymi gontem kaplicami i wieżami zwieńczonymi karpackimi krzyżami. Wszystko to jest dziełem jednego architekta, Dušana Jurkoviča, który swoje projekty opracowywał w Krakowie na zlecenie władz austro-węgierskich, działając w dużej mierze wbrew nim. Nie mieściło się bowiem w standardach używanie nietrwałego materiału, jakim jest drewno, do uwieczniania pomników upamiętniających ofiarę złożoną przez żołnierzy; odwołanie się do motywów ludowych też wymagało osobnego ideologicznego uzasadnienia. Rezultat okazał się niesamowity: wkomponowane w krajobraz nekropolie Jurkoviča organicznie wiążą się z lasem i wzgórzami, na których leżą i wywołują wśród odwiedzających je wrażenie, jakby były o wiele starsze aniżeli I wojna światowa. Jest w tych założeniach cmentarnych element heroicznej pierwotności, bliski jakoś szeklerskim kopjafom.


Europa Środkowa jako pojęcie nie wyczerpie się nam zatem w momencie, gdy będziemy wypełniać ją jedynie skojarzeniami z pewnym projektem politycznym − bo to nie tylko sojusze, braterstwo sąsiedzkie i nostalgia za mitem Cekanii, ale także pewna wspólnota doświadczenia. Może nie wszyscy podzielamy depresyjność Węgrów i ich samobójcze skłonności (vide wywiad z Krzysztofem Vargą), może nie wszyscy jesteśmy tak melancholijnie pogodni jak mieszkańcy Maramureszu, ale z drugiej strony − nowy „Autoportret” w piękny sposób udowadnia, iż śmierć w Europie Środkowej to fenomen eschatologiczno-kulturowy, który nie ma chyba nigdzie swojego odpowiednika, a my wszyscy jesteśmy jego uczestnikami, bynajmniej nie tylko przez naszą śmiertelność.

Michał Choptiany

Omawiane pisma: „Autoportret”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
CHWYTANIE BYKA ZA ROGI
Rokendrol w państwie pop
Z MATKI NA CÓRKĘ?

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt