nr 23 (225)
z dnia 5 grudnia 2008
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Omawiając październikowy numer „Dialogu”, pozwoliłam sobie na ton pochwalny. Nie zamierzam bynajmniej wycofywać się z wygłoszonych wówczas sądów. Redakcja miesięcznika bowiem, nie poddając się powszechnej w świecie mediów tendencji równania w dół, dzielnie walczy o utrzymanie najwyższego poziomu publikacji. Na pochwały więc, jak mniemam, zasługuje. Nie ma jednak ludzi – a wśród nich i redaktorów – nieomylnych. Także i pismom o ustalonej renomie zdarzają się zatem numery słabsze. I do nich właśnie zmuszona jestem zaliczyć listopadowe wydanie jedynego w Polsce (i wyjątkowego w skali świata) pisma poświęconego dramaturgii współczesnej.
Jedenasty w tym roku „Dialog” (11/2008) częściowo zainspirowany został Ogólnopolskim Konkursem Dramatopisarskim „Komediopisanie”, organizowanym corocznie przez łódzki Teatr Powszechny. W walce na pióra (i klawiatury) zwyciężył tym razem Dominik W. Rettinger, autor Psychoterapolityki, której wystawienia podjął się niekwestionowany specjalista w dziedzinie farsy – Marcin Sławiński. Publikując dramat, „Dialog” daje zatem świadectwo kolejnej akcji mającej na celu ożywienie polskiej dramaturgii. Niektóre z tych inicjatyw przyniosły nader pozytywne rezultaty. Konkurs autorstwa Ewy Pilawskiej umieścić trzeba w rzędzie tych mniej obiecujących, choć sama jego idea warta jest uznania.
Zagadnienia komizmu nie stanowią jednak clue bieżącego wydania periodyku. Jak sygnalizowałam dwa tygodnie temu, jest nim dramaturgia chorwacka, potraktowana jako przyczynek do rozważań o istocie europejskiej tożsamości. Umieszczone na okładce hasło „eurogeneracja” intryguje i zachęca do lektury. Zestaw dramatów nieco jednak rozczarowuje. O ile wybór Ostrożnie! Szkło! Teny Štivičić tłumaczy się zarówno aktualnością problematyki utworu, jak i zainteresowaniem, jakie wzbudził on niedawno na Wyspach Brytyjskich, o tyle decyzja o zamieszczeniu w wydaniu Mleka Tomislava Zajeca może dziwić. No, chyba że potraktować ją jako wyraz redakcyjnej uczciwości w temacie chorwackiego teatru. Ale wróćmy do początku...
Pierwsze strony „Dialogu” zagospodarował esej Mirosława Kocura zatytułowany Performanse ciała i głosu w teatrze elżbietańskim. Stanowi on interesujące wprowadzenie do numeru. Wprowadzenie, dodajmy, o charakterze neutralnym, niewpisujące się bowiem w żadną z podejmowanych na łamach wydania dyskusji. Autor z właściwą sobie lekkością i błyskotliwością prowadzi wywód na temat okoliczności powstawania tekstu teatralnego w czasach Szekspira, podkreślając udział aktora w procesie kreacji dzieła, a szczególnie wpływ jego fizyczności i osobowości na kształt postaci dramatycznej.
Drugim „punktem programu” jest blok pt. Tłumaczenie dowcipów z Psychoterapolityką Rettingera w roli głównej. Farsa laureata konkursu „Komediopisanie” spełnia wymagania swojego gatunku. Tekst jest lekki, łatwy i przyjemny, akcja toczy się wartko ku raczej nieprzewidywalnemu rozwiązaniu, a jej zaskakujące zwroty utrzymują napięcie, stymulując tym samym zainteresowanie odbiorcy. Co prawda, w pół godziny po lekturze utworu niewiele się już z niego pamięta, jednak umiejętnie nakreślone charakterystyczne postaci, prawidłowo skonstruowana intryga polityczna w swojskim wydaniu oraz erotyczne komplikacje – wszystko to może zyskać aprobatę widza, który w teatrze poszukuje czystej rozrywki. Tym też tłumaczy się fakt, iż inscenizacji sztuki podjął się Marcin Sławiński, twórca Szalonych nożyczek – kasowego hitu ostatnich lat. Tekst Rettingera hitem raczej nie będzie, ale, odpowiednio potraktowany, ma szansę przyciągnąć rzesze publiczności.
W następującej bezpośrednio po dramacie rozmowie z Jackiem Sieradzkim (Frajda czy obciach) reżyser wyraża swój osobisty stosunek do farsy, podkreślając konieczność myślenia o tym gatunku według odpowiadających mu kryteriów. Jest to bowiem forma bezpretensjonalna i jako taka powinna być oceniana. Właściwą rangę może przywrócić jej zatem tylko rzetelna i profesjonalna postawa autorów oraz reżyserów nią się zajmujących. Bo przecież „dobra farsa to nie jest wygłup. To są przygody logiczne skonstruowanych osób, którym przydarza się taki jeden dzień w życiu, kiedy wypadki układają się w zwariowany wir. Prawdziwi ludzie w ekstremalnej sytuacji. Przygotowanie roli w farsie to jest najpierw normalna analiza psychologiczna, konstruowanie cech osobowościowych postaci. A potem granie jej w coraz szybszym tempie, z koniecznością pamiętania – obok prawdy sytuacyjnej – o mnóstwie szczegółów technicznych: drzwi muszą się w odpowiednim momencie zamknąć, a w odpowiednim otworzyć. A jeszcze widzom ma się wydawać, że aktor po prostu świetnie się bawi. I wtedy oni bawią się razem z nim. To jest dla aktora, dla reżysera oczywiście też, prawdziwa frajda”. Tymczasem okazuje się, że młodsi twórcy cierpią na chroniczny brak poczucia humoru. Brzydzą się farsą w swym pragnieniu bycia postrzeganymi jako „poważni artyści”. Wśród masowej publiczności widać natomiast upodobanie do prostackiego żartu lansowanego przez telewizję i komercyjne imprezy. Pytanie, czy w tych warunkach farsa się obroni, pozostaje bez odpowiedzi. Jej jedyną szansą są jednak twórcy, którzy traktują swój fach z należną mu powagą, rzeczywistość zaś i samych siebie – z przymrużeniem oka.
W kontekst rozważań o komedii świetnie wpisuje się artykuł Justyny Jaworskiej Salon Niezależnych w epoce zależnej, będący w istocie recenzją wydanej niedawno monografii słynnej krakowskiej formacji. Jak zauważa autorka, Tadeusz Nyczek zdaje się kierować swą książkę przede wszystkim do czytelników młodych, znających fenomen Salonu tylko z opowiadań. Nieco hagiograficzny ton wspomnień, w jaki uderza przyjaciel trójcy Weiss-Tarkowski-Kleyff, wynagradzać ma misterna konstrukcja narracji, w której anegdoty przeplatają się z historią i sugestywnym opisem atmosfery „tamtych czasów”. Jaworska prezentuje książkę jako dokument epoki absurdu. Absurd stał się bowiem w latach siedemdziesiątych podstawowym środkiem artystycznego wyrazu i pozostał nim do momentu powstania „Solidarności”, kiedy to pojawiło się zapotrzebowanie na bardziej patetyczne tony. I już, niestety, nie powrócił. W rzeczywistości niezależnej stracił bowiem rację bytu. Cóż, czasy pokoju i wolności nie sprzyjają poczuciu humoru – taka oto płynie konkluzja z rozważań „Dialogu” o komizmie. W naszej epoce dowcipy należy zatem tłumaczyć – jak to robi Tadeusz Nyczek. Jego opowieść ma nas wyczulić na komiczny potencjał rzeczywistości. Jeśli nawet nie nauczymy się śmiać z samych siebie, dzięki niej zyskamy przynajmniej świadomość, że taka możliwość istnieje. Lepsze to niż nic...
Czas na Chorwację. Wprowadzeniem do wyboru tekstów dramatycznych jest artykuł Sanji Nikčević W poszukiwaniu własnego głosu. Zobaczmy, w jaki sposób zachęca ona czytelnika do dalszej lektury. Przypis informuje, że „w zamierzeniach autorki [szkic] stanowi wstęp do gruntownych badań nad dramatem chorwackim”. Należy dodać, że analiza dotyczy czasów powojennych. Cel świetny, ale w jakim kierunku owe badania miałyby zmierzać? Zaprezentowany tekst zbyt wiele bowiem w tej kwestii nie wyjaśnia.
Stosując chronologiczne ujęcie przedmiotu, autorka oferuje odbiorcy długie i dość monotonne wyliczenie nazwisk i tytułów, które poza granicami Chorwacji zapewne mówią coś jedynie specjalistom w dziedzinie sztuki bałkańskiej. Przegląd ten służy zarysowaniu głównych nurtów w chorwackiej literaturze dramatycznej ostatnich dekad i skontekstualizowaniu zamieszczonych w numerze utworów. Jako że polityka okazuje się w ojczystym teatrze Nikčević wątkiem dominującym, sporo miejsca poświęca ona wypracowanym przez Chorwatów sposobom omijania cenzury. Techniki wyprowadzania Wielkiego Brata w pole we wszystkich krajach totalitarnych okazują się jednak mniej więcej takie same. Z tej części rozważań nie dowiadujemy się zatem w zasadzie niczego nowego. Po prezentacji tekstów „zaangażowanych” następuje jednak opis kolejnych okresów ewolucji w chorwackiej dramaturgii. Odtąd autorka stosować będzie wobec opisywanych tekstów podział na „polityczne”, „emocjonalne” i „intertekstualne”. O ile wobec utworów historycznych tego typu klasyfikacja może być uprawniona, o tyle w odniesieniu do dramatu najnowszego ujęcie to wydaje się już nieco sztuczne. Z punktu widzenia polskiego czytelnika ciekawsze od takiej „systematyki” byłoby rzetelne omówienie kilku reprezentatywnych dla sztuki chorwackiej tekstów pod kątem rozwiązań warsztatowych, najważniejszych idei etc. W swej oryginalnej formie artykuł przynosi odbiorcy uczucie zawodu. Nie tylko cechuje się nadmierną ogólnością i powierzchownością, ale niekiedy razi również oczywistością wniosków.
Od rozważań teoretycznych przechodzimy do praktyki. Także i tutaj nie obędzie się bez gorzkich słów. Po lekturze wstępu Nikčević trudno mieć wielkie nadzieje co do jakości chorwackiego dramatu. Czasem jednak rzeczywistość może okazać się gorsza od najśmielszych wyobrażeń na jej temat. Jako centralny punkt programu „Dialog” przedstawia Mleko Tomislava Zajeca. Utwór niemiłosiernie pretensjonalny, wtórny i ziejący nudą. Czyżby modelowy przykład chorwackiego „intertekstualizmu”? Autor, zapewne pragnąc wykazać się twórczą inwencją, naszpikował utwór odniesieniami do Strindberga i symbolistów oraz aluzjami do aktualnej sytuacji politycznej w kraju rodzinnym, a następnie przyprawił to wszystko szczyptą Becketta. Rezultat jest, powiedzmy to sobie szczerze, nieco ciężkostrawny. Nie warto zatrzymywać się tutaj dłużej nad mroczną tajemnicą z przeszłości i koszmarem relacji rodzinnych rodem z Upiorów Ibsena. Zalety tekstu, wynikające ze sprawności warsztatowej twórcy, nie są w stanie zrekompensować szkód, jakie wyrządza jego manieryczny styl. Po wyczerpującej lekturze pozostaje tylko niesmak i dręczące pytanie o sens całego przedsięwzięcia.
Drugi z kolei dramat chorwacki prezentuje się już znacznie lepiej. Ostrożnie! Szkło! Teny Štivičić to całkiem ciekawy, chociaż tradycyjny w formie dramat społeczny. Młoda autorka sprawnie splata historie londyńskich emigrantów, unikając rozwlekłości i rozmycia rysunku postaci. Jakkolwiek opowieść uderza niekiedy w ckliwe tony, Štivičić zasadniczo udaje się zachować wobec swych bohaterów pożądany dystans. Smutek wynikający z niewiary w cudowne rozwiązania podszyty jest w dramacie sporą dozą autoironii i ciepłego humoru. Wyraźnie widać, że utwór jest rezultatem autorefleksji, do której skłoniły trzydziestoletnią dramatopisarkę własne doświadczenia emigracyjne. To dramat o dużym ładunku emocjonalnym, a jednak wyważony i dojrzały. W 2006 roku wystawiono go w londyńskim teatrze Arcola; po publikacji w „Dialogu” z pewnością zainteresuje i polskie sceny.
Rozważania na tematy bałkańskie dopełnia przedrukowany z „Gazety Wyborczej” wywiad na temat tożsamości pokoleniowej emigrantów, przeprowadzony z socjolożką Anną Wyką. Jak sam tytuł wskazuje (O tożsamości decyduje kultura – nie granice) rozmówczyni Marty Strzeleckiej ma dość sceptyczny stosunek do ukutego niedawno pojęcia „eurogeneracji”. Okazuje się bowiem, że emigracja nie jest dla młodego pokolenia doświadczeniem jednoczącym na miarę wielkich momentów historycznych. Polacy coraz częściej patrzą na świat z wielokulturowej, ale jednak ściśle indywidualnej perspektywy. Ojczyzną staje się dla nich nie kraj urodzenia, lecz najbliższe otoczenie. Pragmatyczny stosunek do rzeczywistości każe im się identyfikować z miejscem, które uważają za lepsze do życia dla siebie i swoich dzieci. I jest to w sumie zjawisko pozytywne, świadczy bowiem o elastyczności i zdolnościach adaptacyjnych, a także wskazuje na wzrost tolerancji wobec wszelkich odmienności. W epoce kosmopolityzmu ważne dla zdrowia psychicznego wydaje się jednak poczucie kulturowego zakorzenienia. Narodowość odgrywa tu mniej ważną rolę. To język, literatura, teatr i muzyka pełnią w świecie funkcję naszego dowodu osobistego. I to ich świadomość pozwala nam zachować tożsamość w czasach dominacji internetu, który zagraża odcięciem od korzeni o wiele bardziej niż podróże – konkluduje Wyka.
Sekcję chorwacką zamyka tekst Anny Napiątkówny Polak, Chorwat, skirtotymicy niepoprawni. Dziewiętnastowieczne wyobrażenia i stereotypy. Szkic (fragment pracy doktorskiej przygotowywanej w IH PAN) stanowi wgląd w „bagaż imigracyjny” obu narodów, tzn. w cechy osobowościowe, które warunkują decyzję o emigracji i określają szansę adaptacji w obcym środowisku. Opierając się na zróżnicowanych źródłach, autorka ukazuje Polaków i Chorwatów takich, jakimi widzieli ich w XIX wieku przedstawiciele innych nacji. Do celów analizy przywołuje wzorzec charakterologiczny zwany skirtotymicznym (z gr. skirtao – skaczę, tańczę i thymos – duch, temperament). „Typ ten objawia się gwałtownością, zmiennością, wielokierunkowością i krótkoterminowością, a także gestem i fantazją, którym towarzyszą próżność, lekkomyślność, indywidualizm, a nieraz i samowola. (...) »Skirtotymicy mają dużo dobrych chęci i zamiarów, ale myślą kategoriami nierealnymi i przedstawiają fantastyczne pomysły, są przy tym mało wytrwali i przez to nieproduktywni. Najlepiej sprawdzają się tam, gdzie potrzebna jest szybka orientacja, bogata wyobraźnia i improwizacja«”. Niezwykle ciekawy to opis słowiańskich cech narodowych. I bardzo na miejscu, zwłaszcza w kontekście dramatu Tiny Štivičić.
Poza przedstawionymi tu liniami rozważań listopadowe wydanie „Dialogu” przynosi felietony stałych współpracowników oraz relacje z dwóch festiwali – w Tampere i w Edynburgu. Na pierwszy rzut oka prezentuje się zatem dość różnorodnie i zdaje się oferować bogate doświadczenia czytelnicze. Hasło „eurogeneracja” na okładce dodatkowo zachęca do lektury. Pierwsze wrażenie okazuje się jednak łudzące. Poddając się sile sugestii, spodziewamy się przeglądu nowej literatury teatralnej o tematyce europejskiej, ogarnia nas ciekawość, jak widzą swój kontynent młodzi europejscy dramaturdzy, otrzymujemy zaś zaledwie jeden tekst dramatyczny i dwa komentarze poświęcone problemowi emigracji. Numer odbiega zatem trochę pod względem atrakcyjności od poprzednich. Budzi apetyt, ale zaspokaja go tylko częściowo. Łatwo wyczuć w nim także pewną przypadkowość. „Dialog” przyzwyczaił nas do formuły tematycznej. Znakomicie zresztą – w większości edycji – realizowanej. Tym razem idea ta nie do końca się sprawdziła. Jak rzadko, pismu brakuje nieco spójności, a poziom tekstów okazuje się nierówny. Pozostaje mieć nadzieję, że to tylko przejściowe niedomaganie, skutek oddziaływania jesiennej aury. Poczekajmy na numer grudniowy, świąteczny, wierząc, że z nawiązką wynagrodzi on listopadowe niedociągnięcia.
Omawiane pisma: „Dialog”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt