nr 22 (200)
z dnia 20 listopada 2007
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | teraz o… | autorzy | archiwum
Drogi Panie Ministrze,
Gratuluję nominacji na tak zaszczytne stanowisko. Chciałbym, aby za Pana rządów w Ministerstwie Kultury przekonał się Pan szybko, że i tutaj, na tym polu walki, będzie czego bronić, i tutaj będzie o co powalczyć. I że stanowisko Ministra Obrony może się przy wyzwaniach czekających Ministra Kultury schować. Odwołując się do sentencji mojego przyjaciela, powiem tak: kierowanie Ministerstwem Kultury, (jeśli, w co nie wątpię, potraktuje je Pan poważnie), będzie dla Pana sportem ekstremalnym, tak jak sportem ekstremalnym jest pisanie książek czy redagowanie pism literackich w Polsce.
Chciałbym wierzyć, że środowiska polityczne wyrosłe na tworzeniu i redagowaniu czasopism (myślę tu konkretnie o dwóch: „Czasie Kultury” oraz „Przeglądzie Politycznym”) przychylniejszym okiem spojrzą na problemy redakcji pism literackich oraz kulturalno-społecznych.
Nie chciałbym być brany za koniunkturalistę. Wiele rozwiązań wprowadzonych za rządów poprzednich Ministrów Kultury (szczególnie ostatniego) sprawdziło się i jest godnych mądrej kontynuacji. Samo stworzenie Zespołu Sterującego ds. Czasopism przy Bibliotece Narodowej oraz komisji nadzorującej przyznawanie, rozdzielanie dotacji dla poszczególnych redakcji czasopism, uważam za dobre. Takie rozwiązanie minimalizuje ryzyko politycznych rozdań przy podziale środków publicznych (jak to bywało drzewiej przy absurdalnie olbrzymiej dotacji dla „Wiadomości Kulturalnych” ukazujących się w latach 1994-1997). Sprawą ważną było stworzenie możliwości ubiegania się o półroczne oraz roczne stypendia dla pisarzy. Czyli jest całkiem dobrze, jest fantastycznie, jest, a i owszem, wspaniale! Tylko ten żal cichy, żal niewysłowiony, że mogło by być lepiej.
Ryszard Kapuściński w niedawno opublikowanym Lapidarium VI pisał: „Rynek niszczy kulturę między innymi przez to, że najlepsze jej duchy opiekuńcze, zamiast zajmować się rozwojem jej najwyższych wartości, oddają swój czas i energię kwestii, jak zdobywać pieniądze na jej utrzymanie, na wydawnictwa, na wystawy, na koncerty, na stypendia itd. Pomyślałem o tym po ostatniej rozmowie z Frankiem Berberichem – naczelnym świetnego miesięcznika „Lettre International”.
– Ryszard – powiedział mi Frank – sprawy treści pisma zajmują mi dziesięć procent mojego czasu. Reszta – to jak zdobyć pieniądze na dalsze istnienie!”
Innymi słowy, Panie Ministrze: czy procent budżetu przeznaczany rokrocznie na kulturę musi być tak śladowo niski? Czy naprawdę przyszłoroczny budżet Ministerstwa Kultury w okresie wzrostu gospodarczego nie mógłby być wyższy? Nie o setne procenta, a o kilka procent? O tyle, aby przestał być kojarzony z błędem statystycznym?
Czy naprawdę nie można powalczyć bardziej stanowczo i zdecydowanie na forum międzynarodowym o utrzymanie 0% stawki VAT na czasopisma specjalistyczne?
Czy nie można stworzyć kilku dodatkowych otwartych konkursów na granty, pozwalające np. bibliotekom (nieobjętym listą uprawnioną do otrzymywania egzemplarzy obowiązkowych, gratisów), dokonywać prenumeraty ciągłej nie dwóch, trzech pism, a dajmy na to piętnastu, dwudziestu? Z pożytkiem dla bibliotek, czytelników oraz redakcji tych pism.
Czy podobne otwarte dla wszystkich chętnych konkursy i programy nie mogą dotyczyć unowocześnienia bazy komputerowej, wymiany sprzętu, zakupu programów do składania i redagowania pism?
Czy nie warto rozważyć możliwości rozpisania konkursu umożliwiającego mediom (rozgłośniom radiowym, stacjom telewizyjnym) stworzenie programów mających za cel w sposób szczególny propagowanie czytelnictwa prasy kulturalnej (literackiej)? Nawet jeśli to miałyby być programy piętnastominutowe?
Czy urzędnicy Ministerstwa oraz pracownicy Biblioteki Narodowej czy też Instytutu Książki nie mają nic ciekawszego do robienia niż przeglądanie rokrocznie absurdalnie biurokratycznie długich wniosków? Podam przykład: aby otrzymać roczną dotację ministerialną na redagowanie czasopisma, wniosek powinien liczyć ok. 17 stron i zawierać kilka dodatkowych załączników (np. odpis NIP-u, REGONU, bilans, rachunek zysków i strat, sprawozdanie finansowe za ubiegły rok, plan finansowy i merytoryczny na rok następny itp., itd.). Zainteresowanych odsyłam do stron internetowych zawierających formularze wniosków.
Nie muszę chyba dodawać, że brak jakiegokolwiek z wymaganych załączników dyskwalifikuje otrzymanie dotacji.
Redakcje pism przy takim systemie zamiast skupić się na zamawianiu i redagowaniu dobrych tekstów zamieniają się w zastępy domorosłych księgowych, które najpierw wypełniają te wnioski, dobijają się o skompletowanie załączników, by później, gdy pieniądze otrzymają, wypełnić podobnie długie rozliczenia finansowo-merytoryczne po wykonaniu zadania. I tak rok w rok. Nie da się inaczej? Oczywiście, że przy odrobinie dobrej woli można wziąć przykład ze Skandynawów.
Formularz wniosku o przyznanie dotacji np. w Instytucie Szwedzkim liczy 1 stronę (!). System wniosków o granty na kulturę z funduszy europejskich jest zorganizowany tak, że występuje się z wnioskiem raz, a pieniądze otrzymuje się na kilka lat. W trzech lub czterech rocznych transzach (urzędnicy otrzymują rokrocznie produkt finalny (np. kolejne numery czasopisma) i decydują, czy wnioskodawca się wywiązuje z zadania, co wiąże się z przelewem całości drugiej czy trzeciej transzy funduszy albo z niewielkim ich pomniejszeniem.) Czy taki system oparty na zaufaniu do redakcji czasopism od kilkunastu lat istniejących na rynku nie byłby lepszy niż rokroczne dobijanie się o dotacje? Gdzie tu jakieś udogodnienie i gdzie tu jakaś stabilizacja?
Panie Ministrze, szkoda lasów na tak długie formularze! Szkoda czasu redakcji, urzędników, osób kontrolujących, szkoda miejsca w szafach!
Ja rozumiem – wolny rynek, kapitalizm, konkurencja. Tylko co zrobić z tak zaporowymi opłatami za wprowadzenie tytułu do ogólnopolskiej dystrybucji? Kwota 1500 zł dla wysokonakładowej „Vivy” czy „Przekroju” to nie jest kwota wielka. Inaczej ma się sprawa z niskonakładowym czasopismem literackim. Opłaty nie uiścisz, to czasopisma w sieci kiosków czy saloników nie znajdziesz. Demokracja dla silniejszych, prawda?
W sferze marzeń pozostaje stworzenie przy udziale różnych ośrodków finansowych sieci polskich Domów Literatury w kilku większych miastach (wzorowanych na fantastycznie funkcjonujących Domach Literatury w Szwajcarii, Austrii, Niemczech). Ich finansowe podstawy utrzymania w wymienionych krajach oraz celowość istnienia opisał w raporcie o kulturze w Unii Europejskiej Florian Höllerer. Może warto pokusić się o stworzenie podstaw, tak prawnych, jak i finansowych, dla podobnych inicjatyw w Polsce? Pytanie, czy włodarze miast, polscy wydawcy oraz Ministerstwo byłoby skłonne z pożytkiem dla wszystkich pasjonatów literatury zainicjować powstawanie takich ośrodków propagujących czytelnictwo.
Grzegorz Nurek
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt