nr 16 (194)
z dnia 20 sierpnia 2007
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | teraz o… | autorzy | archiwum
Żeby odebrać czekające na mnie – tak się zdarzyło, że w Staromiejskim Domu Kultury – Tekstylia bis, musiałam przejść przez przychodnię. Przysięgam – prowadzące do SDK-u drzwi mieszczą się na końcu korytarza, w którym siedzą sobie państwo czekający na wizytę u „specjalisty”. Pierwszy pacjent, jakiego zobaczyłam, około 80 lat, nie miał jednego oka i jednego przedniego zęba, czekał w kolejce do – jak wspomniałam – lekarza, a jednak śmiał się radośnie i z wdziękiem do zgromadzonych wokół zażywnych paniuś.
Widok ten jeszcze bardziej utwierdził mnie w przekonaniu, że podział ze względu na wiek jest podziałem beznadziejnym. Ba, sęk w tym, że ja w ogóle nie lubię podziałów i wraz z Żukiem Piwkowskim staramy się dawać temu wyraz w wydawanym przez nas piśmie „tytuł roboczy”. Dziś, kiedy tyle się mówi o multimediach itp., itd., wydają mi się nieco przestarzałe nawet takie działy jak „literatura”, „sztuka”, „muzyka”; wielu artystów i innych kaowców, takich, którzy mnie interesują (ze mną włącznie, cha cha), nie umiałabym tego rodzaju kategoriom podporządkować.
Ale dobra, żeby nie było, że jestem jakąś bezkompromisową nonkonformistką – oto moje typy (a raczej drobny procent moich typów) w dziale „sztuka”. Ułożyłam je alfabetycznie, żeby było łatwiej szufladkować:
Paulina Braun
Młoda. Realizuje z wielką konsekwencją hasło ukute przez Jacka Bąkowskiego (za stary, niestety) „przed sztuką nie uciekniesz” – chociaż wcale go nie zna. Jej główny „target” to ludzie żyjący w blokach i kamienicach; przy użyciu rozwiniętej socjotechniki, co miałam okazję obserwować, zmusza ich, żeby zjedli wspólną kolację na podwórzu albo żeby wraz z nią pisali powieść. Z dobrym skutkiem. Chapeau bas.
Miro Csölle
ur. 1964 (nie wiem czy się łapie). Artysta multimedialny rodem z Bratysławy. Najbardziej lubię jego prace z cyklu Witajcie na świecie, w których z publikowanych w „Wyborczej” buziek świeżo narodzonych dzieci montuje kolaże przedstawiające a to papieża, a to jakąś giwerę – różne aspekty tego, co czeka na nieświadome jeszcze niczego jednostki. Ale Miro najlepiej dał się poznać jako twórca Galerii Zaocznej – a raczej całej serii Galerii Zaocznych – które w większości były jednodniowymi atakami ewoluującej grupy artystów na dziwne, opuszczone, zdewastowane obiekty, parkany. Dzisiaj można powiedzieć, że robią to już wszyscy, ale parę lat temu, kiedy Miro zaczynał, był w ewidentnej awangardzie.
Joanna Korecka
Około czterdziestki. Joannę tak naprawdę poznałam i zrozumiałam podczas wystawy Malewicz w Norblinie. Przedstawiła tam prace Czarny kwadrat z profilu i Wnętrze czarnego kwadratu – instalację na piecach w Hali Tłoczni 1000 Ton, złożoną z serii kwadratów wyciętych w białym bristolu i dających wgląd w niekiedy czarną, a niekiedy podświetloną czeluść martwych dziś, a kiedyś buzujących od ognia fabrycznych urządzeń. Nagle ożyły i stare piece, i stary kwadrat – który miał przecież być końcem sztuki, a tu nagle ujawnił i bok, i wnętrze.
Ale Joanna Korecka nie jest tylko artystką konceptualną. Studiowała malarstwo, grafikę, typografię, projektowanie graficzne, zrobiła dyplom w pracowni plakatu i, jakby tego było mało, aneks w pracowni ilustracji książkowej. Zaraz po studiach – co dość typowe dla wczesnych lat 90. – podjęła pracę w małej agencji reklamowej i rozpoczęła swój bliski kontakt z komputerem (jej działalność jako bardzo konsekwentnego projektanta i ilustratora współpracującego m.in. z Galerią ART, to osobny temat). Artysta pracujący w reklamie ma zwykle niezłego kaca moralnego, ale inteligentny artysta pracujący w reklamie umie i tę wymóżdżającą niekiedy okoliczność wykorzystać z pożytkiem dla własnej twórczości. Swoje doświadczenia grafika komputerowego Joanna przeniosła na płótno i papier. W figuralnych kompozycjach pojawiają się znane każdemu użytkownikowi „fotoszopa” symbole, strzałki, lupki – pozwalające manipulować namalowanymi „ludzikami” – zbliżać, obracać. Mój ulubiony obrazek z tej serii przedstawia dwie kobiety przesłonięte charakterystycznym okienkiem „search” z wpisana frazą „nie szukaj mnie”.
Dominika Truszczyńska
Po trzydziestce. Dominika bawi mnie, wzrusza i zadziwia od paru lat. Jej fotografie WAR SAW – Warszawa widziała wojnę nie dają mi spokoju. To bardzo proste zdjęcia budynków z tzw. „martyrologicznymi tablicami”. Tyle, że do tych zdjęć Dominika dopisała coś od siebie, np. „1971 – tu się urodziłam. 1944 – sześćdziesięciu rozstrzelanych” albo „1986 – pierwszy pocałunek. 1944 – stu dziewiętnastu żołnierzy, którzy wyszli z kanału, zostało rozstrzelanych”. Na własne oczy widziałam, jak ludzie płakali, oglądając te zdjęcia i to tacy, których nigdy bym o to nie podejrzewała.
Na zupełnie innym biegunie znajduje się projekt Dominiki Widoczki czyli sekrety – od lat jeździ po Polsce i świecie, i zakopuje właśnie tzw. „sekrety”, a przed zakopaniem robi im zdjęcie. Cały ten rytuał, tworzenie, a potem uwiecznianie bardzo wysublimowanych kompozycji „widoczka”, są jej – jakże przyjemnym – sposobem na życie.
Jeśli miałabym podsumować swoje preferencje, to powiedziałabym, że cenię takich artystów, których prace mają pewien wymiar społeczny, ale są także intelektualną prowokacją, nie agresywną, nie epatującą czy obrazoburczą – ale taką, która każe się uśmiechnąć z satysfakcją albo powiedzieć: „o, to można i tak”. Ogólnie rzecz ujmując, sprawianie, że ktoś pomyśli „o, można i tak”, uważam za podstawowe zadanie sztuki.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt