Witryna Czasopism.pl

nr 14 (192)
z dnia 20 lipca 2007
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | teraz o… | autorzy | archiwum

OFF CZYLI ON

Przede wszystkim nie wiem, gdzie to się mieści, ten off? Na lewo od środka? Na prawo? Bardziej w środku? O ile offowe życie teatralne lub plastyczne zajmuje pewną realną przestrzeń, w którą można wejść, przekonując się o trafności jej usytuowania, literatura dryfuje po wodach rynku i czytelnictwa, wokół pisarzy i innych ludzi, ale przecież najmniej daje się sprowadzić do formy przestrzennej, chyba że jedynymi wyznacznikami uczynimy instytucje. Wówczas tak, owszem. Jedni pisarze/konwencje/książki dostają się w obiegi zinstytucjonalizowane, inne zaś zachowują niezależność. Pozorną, najczęściej. W pierwszej transzy tej dyskusji zwracano uwagę między innymi na fakt silnego związania literatury offowej z rodzajem sytuacyjnych grup wsparcia czy nawet małych kast, które w istocie działają na zasadzie cenzurujących instytucji. Właśnie, tak się zapewne dzieje, przynajmniej na wstępnym etapie, gdy tworzone są niezależne pisma, serie wydawnicze, blogi, komiksy, kluby slamerów itp. Potem, nieuchronnie, te klubowe (a więc instytucjonalne w gruncie rzeczy – różnica w środkach, którymi rozporządzają) organizacje tracą najcenniejszą krew na rzecz znienawidzonej komercji, niesprawiedliwego rynku, nadętego salonu krytycznego. Przepraszam, tak się dzieje. Opisywane wielokrotnie z łatwym nerwem demaskatorskim popłacalne bycie buntownikiem literatury naprawdę ma miejsce, przykłady zna każdy, ale ja ich nie wymienię, zrażona nieco własnym udziałem w toczącej się na łamach „Dziennika” dyskusji „Przecenieni, niedocenieni”, w której każda pliszka swoje obsesje chwali.

Po pierwsze więc, nie wiem, co jest offem, do jakiego momentu jest offem. Wszystko zależy od tego, jakie przyjmiemy kryteria i jaki przyznamy zasięg istniejącej literaturze „oficjalnej”. I choć mam wiele zastrzeżeń do sposobów promowania literatury i wyraźnie nierównych szans jej adeptów, żywię przekonanie, że w obecnym modelu życia literackiego ma szanse znaleźć się wszystko. Mówienie o alternatywie czy zewnętrzu miałoby sens, gdyby istniało jakieś twarde, nienaruszalne, nie do zdobycia wnętrze. A ono istnieje tylko w kategoriach ekonomicznym, rynkowych, pokrewnych. Tylko jeśli założymy, że główny nurt to wysokie nakłady, zyski, nagrody, rankingi, obecność w mediach i analizach uniwersyteckich – potrzebny będzie system nisz, w których znajdą miejsce inni literatury, szare myszki i prawdziwi artyści. Tak więc OFF istnieje tylko o tyle, o ile uwierzymy, że ON jest tym, czym się wydaje na pierwszy rzut oka, że o ekskluzji i inkluzji decydują czynniki, które nie dają się zastosować tam, gdzie mowa jest o małym nakładzie, nikłym odgłosie, niewielu czytelnikach – jeśli, rzecz jasna, przeniesiemy ostatecznie kryteria zewnętrzne do świata literatury.

Oczywiście, nie znaczy to wcale, że na offie są tylko ci, których nikt nie chciał kupić, a którzy ochoczo pocwałują w kierunku sukcesu, gdy otworzy się taka możliwość. Moja teza jest mniej pesymistyczna. Twierdzę mianowicie, że literatura i życie literackie są z istoty rzeczy wielobarwne, wieloobiegowe, otwarte. Że nisze mieszczą się w nich z powodzeniem, a tylko fetyszyzacja tego, co stoi w centrum, pozwala twierdzić, że istnieje jakiś niezależny nurt, będący czymś z istoty różnym od tego, co można kupić w EMPiKU.

Sądzę, że pojęcie offu potrzebne jest osobom, które mają trudności ze znalezieniem miejsca dla siebie. Jednak przesłanki bywają różne, a otwieranie się literatury wydaje się dziś nie mieć granic, w tym otwieranie na grafomanię. Tego się boję, częściowego zachodzenia na siebie pojęć off i grafomania. Tam, gdzie nie ma kontroli i obowiązują reguły wybrane przez małą grupę, hula żywioł, który i tak ma dość szeroki dostęp do głównego nurtu. Niegdyś nazywało się to Robotnicze Stowarzyszenia Twórców Kultury, dziś ma bardziej fantazyjne oblicza.

Ale nie znaczy to wszystko, co powyżej, że off nie istnieje. Budzi szacunek, gdy skupia pasjonatów z małej miejscowości, grozę, gdy sprzyja utracie kryteriów estetycznych i pielęgnowaniu narcyzmu, megalomanii i innych problemów osobowościowych osób piszących wbrew diagnozom „oficjalnego” rynku. Podziw, gdy oznacza niezależność, lęk, gdy wspomaga pogardę. Z pewnością bycie poza jest jednym z warunków bycia artystą, tak trudnym, że nie udaje się go dziś spełnić. Doświadczenie ponowoczesności jest doświadczeniem przymusów instytucjonalnych i bezustannego zmagania się z poczuciem nieprzyległości do norm, w tym do norm literatury. Jako krytyczka chciałabym, żeby twórcy wychodzili zwycięsko z boju o swoje miejsce, nie zaś rejterowali i zakładali własne quasi-stowarzyszenia. Tym bardziej że powtarzają w nich te same hasła, programy estetyczne, w końcu spory i życiowe scenariusze, które są udziałem wszystkich innych. W końcu może idzie o to, że żadnego off, jak okiem sięgam, prawdziwie pozasystemowego, nie widzę.

Inga Iwasiów

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
PO TRZECIE
DALEKO OD NORMALNOŚCI
AMERYKAŃSKIE PSYCHO

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt