nr 12 (190)
z dnia 20 czerwca 2007
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Postanowiłam wybrać się na łowy. Zapolować na coś ciekawego. Zapolować w sieci. Skąd ta nagła potrzeba? W jednym z newsletterów przesyłanych przez wortal wirtualnywydawca.pl otrzymałam informację, że „Internet miażdży prasę”. Okazuje się, co nie jest, oczywiście, wielkim odkryciem, że ludzie coraz chętniej i częściej czytają wiadomości w Internecie, a nie w papierowych wydaniach gazet. Podano procentowe wyliczenia, jaki odsetek osób w średnim i młodym wieku nie zagląda do prasy, siedzi bowiem z nosem w sieci. Przewaga na rzecz Internetu jest znacząca, stąd tytuł wiadomości. Kilka dni później, tym razem w medium papierowym, przeczytałam, że nawet plotkowanie coraz chętniej przenosi się do wirtualnej przestrzeni. Kto wie, może wkrótce znikną kolorowe czasopisma, w dużej mierze gromadzące czytelników za sprawą prowadzonej rubryki towarzyskiej. Śmierć brukowców specjalnie by mnie nie obeszła. Nie zmartwiłabym się także, gdyby nagle zniknęły pisma kolorowe z wyższej półki dla kobiet i mężczyzn; według mnie przydatne są tylko u fryzjera albo w poczekalni u dentysty. Może nawet zamiast nich na stolikach rozkładane by były pisma społeczno-kulturalne? Wyobraźmy sobie „Przegląd Polityczny” u dentysty, „Czas Kultury” u fryzjera, „FA-art” w sieciach gastronomicznych..., ach, to by było... nierealne. Wracam więc na ziemię i wyruszam na polowanie. Skoro wiadomości i wiedzy trzeba szukać w sieci, zajrzyjmy do cyfrowych zasobów.
Żeby nie rzucać się bez opamiętania na World Wide Web, postanowiłam skupić się na tym, co mnie interesuje i zawęzić zakres poszukiwań do filmu. Zadałam sobie pytanie, jak wyglądają czasopisma filmowe; czy mają swoje strony www, co się na tych stronach dzieje, na ile różnią się one pod względem publikowanych treści od tego, co oferują ich wersje papierowe. A co słychać w sieciowych pismach filmowych? I tu pojawiło się pierwsze zagadnienie do rozważenia. Jak traktować wortale typu filmweb.pl, stopklatka.pl? Czy także powinnam rozważać je jako pisma? W gruncie rzeczy – tak. Poza tym, że gromadzą dane na temat filmów, rozbudowują bazę tytułów, są także serwisami informacyjnymi. Publikują doniesienia agencyjne, zapowiedzi imprez filmowych, rozmowy z twórcami, recenzje. Wortale te mają swoją redakcję, swojego wydawcę, a więc to, co m.in. konstytuuje byt zwany gazetą. W myśl prawa prasowego każda strona internetowa jest tytułem prasowym, który trzeba rejestrować w odpowiednim sądzie. W zależności od częstotliwości ukazywania się nowych treści, określa się jego periodyczność: tygodnik, dwutygodnik, miesięcznik. A jednak trudno mi myśleć o filmwebie, stopklatce czy innych podobnych wortalach jak o czasopiśmie. Prawdopodobnie odzywa się we mnie silne przyzwyczajenie do kolejnych wydań, sygnowanych odpowiednim numerem. A także i to, że treści publikowane są czymś więcej niż tym, co wymieniłam wcześniej: pogłębioną recenzją, szkicem, felietonem, dyskusją redakcyjną. Niechaj zatem wortale takie, jak stopklatka czy filmweb, będą serwisami informacyjnymi, a mianem pism określajmy inne tytuły.
Zaglądam więc na strony www pism filmowych i ku swemu rozczarowaniu nie znajduję nic ciekawego. „Kwartalnik Filmowy” ma na szczęście swoją stronę www, ale traktuje ją jako miejsce zamieszczenia podstawowych informacji o piśmie. Nawet do spisu treści najnowszego, jak i do archiwalnych numerów, dochodzi się dopiero po dłuższych poszukiwaniach: trzeba dotrzeć do księgarni, a potem jeszcze – po kilku dodatkowych kliknięciach – do konkretnego numeru i jego spisu. Nie ma wszakże przedruków artykułów (na stronie znajdziemy tylko nieliczne ich zajawki), brak też komentarzy do bieżących wydarzeń w kinie. Takie podejście w zasadzie mnie nie dziwi, bo „Kwartalnik” jest po to, żeby z dystansu patrzeć na sprawy filmowe, a nie na gorąco wychwytywać to, co się dzieje w świecie X Muzy. Spodziewałabym się raczej takiego nastawienia po „Kinie” albo „Filmie”, ale obydwa te miesięczniki nie wyzyskują należycie Internetu. „Kino”, obecne w sieci za pośrednictwem portalu Onet.pl, pojawia się tam z opóźnieniem i nie wydaje się, że jest to przemyślane działanie redakcji; najpierw czytelnicy kupują nowy numer, dopiero potem jego treść zamieszczana jest w sieci; nie ma nawet zapowiedzi, choćby w postaci okładki, owego najświeższego numeru. Nie znajdziemy też treści dodatkowych poza tymi, które z wersji papierowej zostały przeniesione do sieci. Ze stroną „Filmu” jest jeszcze gorzej. Nie dość, że na jakiś czas zniknęła z Internetu, to jej ponowne pojawienie się, i to w nowym wcieleniu, wcale nie zachwyca i niewiele przedstawia (nie ma spisu treści, brak archiwum, skromna wersja testowa). A przecież wydawałoby się, że właśnie ten magazyn, tak chętnie na swych papierowych stronach prezentujący plotki o gwiazdach, najświeższe wiadomości ze świata filmowego, powinien z ochotą przenieść się do Internetu, by w nim, na bieżąco, bez oczekiwania, aż prasy drukarskie zrobią swoje, zamieszczać tego typu newsy. A tymczasem jest jakoś smętnie i w gruncie rzeczy nijako. Co prawda w dziale Wstępniak redakcja gorąco zachęca internautów do surfowania (na razie nie ma po czym, same mielizny) i do rozwijania scenariusza dla nowo powstałego serwisu internetowego, mnie jednak wydał się on mało przyjazny i niezachęcający do tego typu działań. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że wkrótce strona ruszy pełną parą i stanie się atrakcyjnym miejscem.
W poszukiwaniu czegoś ciekawego zajrzałam do sieciowej „Esensji”. I znalazłam. „Esensja” to magazyn kultury popularnej, który zajmuje się nie tylko kinem, ale także literaturą, komiksem, grami i wszystkim tym, co ma związek z kulturą popularną. Oprócz prezentacji oryginalnej twórczości (opowiadania, fragmenty powieści), w każdym numerze znajdziemy dużo recenzji książek, filmów, gier i komiksów. Redakcja stara się także patrzeć z dystansu na zjawiska popkultury, poświęcając im albo dyskusję redakcyjną, albo blok tekstów. W najnowszym, majowym (4/2007) numerze przygląda się np. fenomenowi Gwiezdnych wojen, które obchodzą w tym roku swoje 30-lecie. „Esensja” coraz częściej wykracza poza tematy związane z kulturą popularną, interesuje ją krajobraz kulturalny jako taki, stąd zamieszczane relacje z 4. Festiwalu Światowego Filmu Dokumentalnego Planete Doc Review czy z wystaw malarstwa. W majowym numerze natknęłam się także na tekst Kamila Witka zatytułowany „Filmu” kwietniowe przy(w)padki. Autor odnosi się w nim do recenzji filmu 300, zamieszczonej w rzeczonym kwietniowym numerze „Filmu”, stawiając jej m.in. zarzut nierzetelnego potraktowania materii filmowej, jak i komiksu, na podstawie którego wspomniany film nakręcono. 300 to adaptacja komiksu Franka Millera o tym samym tytule. Nie chciałabym się dłużej zatrzymywać na tym, co konkretnie zarzuca Witek recenzentowi „Filmu”, bowiem bez kłopotu można przeczytać to samemu na stronach „Esensji”; wolałabym raczej zwrócić uwagę na kilka skłaniających do refleksji zdań z tego polemicznego tekstu. Po pierwsze, Witek podnosi kwestię pisania o popkulturze przez osoby, które nie dość, że się na niej nie znają, to jeszcze traktują ją jako rzecz drugiej kategorii. Przywołuje w swoim tekście słowa redaktora naczelnego „Esensji”, Konrada Wągrowskiego, który w jednym ze swoich felietonów pisał: „bzdury o kinie popularnym pozostają bzdurami nie mniejszymi niż bzdury o kinie artystycznym i tak samo deprecjonują ich autora”. Święta racja. Minęły już czasy, kiedy z popkultury można się było wyśmiewać albo na nią wybrzydzać czy ją ignorować. Trudno dziś nie zauważać jej wpływu na inne sfery kultury, sam podział na kulturę wysoką i popkulturę jest anachroniczny, a opatrywanie kultury wysokiej wyrażeniem „tak zwana” świadczy o jej chwiejnym statusie. Powstaje coraz więcej prac na tematy związane z kulturą popularną, organizuje się dyskusje, pisze o niej w prasie kulturalno-artystycznej. Jest częścią naszego życia, a my częścią niej. Drugie zdanie, które mnie zainteresowało, odnosi się do faktu, że prawdopodobnie krytyk z „Filmu” nie przeczyta głosu polemicznego Kamila Witka. I to wydało mi się zasmucające. Oczywiście, nie ma obowiązku, by śledzić wszystko to, co ukazuje się w Internecie i pewno nawet recenzenci nie czytają swoich kolegów z innych pism papierowych, niemniej jednak pobrzmiewa w wyznaniu autora „Esensji” rozżalenie. Tak jakby pisma sieciowe były osadzone w jakiejś niszy, skazane na mniejsze zainteresowanie, jakby prócz garstki fanów nikt inny do nich nie zaglądał, a już na pewno nie panowie krytycy z pism wydawanych na papierze. Mam nadzieję, że to się zmieni. Że chętniej i gremialniej będziemy zaglądać do pism sieciowych, że Internet oferować będzie nie tylko newsy jednodniowej użyteczności, ploteczki i recenzje oparte na press kitach dystrybutorów i wydawców, ale również ciekawe i wartościowe teksty. Krótko mówiąc, że podczas polowania w sieci będzie można się obłowić!
Omawiane pisma: „Esensja”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt