Witryna Czasopism.pl

nr 10 (188)
z dnia 20 maja 2007
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

SOCJOLOGICZNIE, ANTROPOLOGICZNIE… JAKOŚ

Dyskusjom podczas grudniowej odsłony 3. edycji Festiwalu Kultura Polskich Czasopism patronowało hasło Sztuka cierpi. Wiele osób krzywiło się na zestawienie słów „sztuka” i „cierpienie”, kojarząc je jednoznacznie z martyrologią, tymczasem organizatorom – wiem coś o tym, bo byłam jednym z nich – chodziło o wydobycie zupełnie innych znaczeń. Chodziło o sztukę pojmowaną jako umiejętność; w przypadku czasopism kulturalnych jest to sztuka mówienia i pisania o różnych dziedzinach artystycznych, czyli sztuka uprawiania krytyki. Sugerowaliśmy, że zmienił się jej język, że sztuka straciła na niezależności, chcieliśmy również usłyszeć, co sądzą o tym zaproszeni goście. Pośród grudniowych paneli zabrakło dyskusji dotyczącej kina i krytyki filmowej. Po części dlatego, że tematyka ta omawiana była podczas 1. edycji festiwalu, w 2004 r., kiedy paneliści wypowiadali się na temat: Skurczenie się przestrzeni wypowiedzi – krytyka filmowa w czasopismach. Jednak o tym, że sztuka uprawiania krytyki filmowej to kwestia niezmiennie żywotna, świadczy najnowszy numer „Kina” (5/2007) i zamieszczony w nim tekst Jakuba Sochy pod wyraźnie filmowym tytułem Obcy vs. Predator. Zapowiedzi artykułu w spisie treści towarzyszy taki jego fragment: „Czy krytyka ma ciągle sens, czy jest komukolwiek potrzebna? Pytanie stare jak kino. Krytyka filmowa zawsze miała problemy. I zawsze jakoś wychodziła z opresji.” Jednym z problemów, o czym Socha nie pisze, ale ja dodam od siebie, jest to, że rzadko kiedy możemy się zetknąć z krytyką sensu stricto. Czytamy bowiem najczęściej recenzje, w skrajnych, i w gruncie rzeczy niedopuszczalnych przypadkach, przedruk press-kitów, zaś na dłuższe teksty o filmie porywają się tylko niektóre dzienniki i miesięczniki. Poza tym rozpoznaniem znajdują się oczywiście „Kwartalnik Filmowy” i „Panoptikum”, nie wspominając o „Images” czy „Studiach Filmoznawczych”. Są to jednak periodyki, pełniące innego rodzaju funkcje: nie komentują na bieżąco tego, co dzieje się w kinie, ale dokonują analiz i podsumowań. Pojawia się zresztą pytanie, czy da się w ogóle uprawiać krytykę na łamach dzienników lub miesięczników. Czytelnik i widz – w tym przypadku w jednej osobie – oczekuje prostych wskazówek: iść lub nie iść na seans. Tych, którzy szukają dopełnienia własnych rozpoznań i interpretacji w dłuższym, analitycznym tekście, jest niewielu. Łamów publikujących obszerniejsze recenzje, nie upominając się nawet o teksty krytyczne, jest więc coraz mniej. I kolejne pytanie: czy krytykiem nie powinno się nazywać autora, który ma na swoim koncie książkę, a więc teksty zebrane w specjalnej publikacji, a nie tego, który uprawia – choćby pogłębione – recenzenctwo? W szkicu Obcy vs. Predator Socha nie przywołuje tekstów publikowanych w działach kulturalnych dzienników ani w miesięcznikach filmowych, nie tworzy panoramy pisarstwa krytycznego, skupia się na dwóch autorach, którzy w ostatnim czasie wydali książki krytycznofilmowe. Wymienieni krytycy są znani, wyraziści, osobni. Skąd tytuł artykułu? Otóż pod określeniem „Predatora” kryje się Krzysztof Kłopotowski, a „Obcy” to Tadeusz Sobolewski. Jak skrajnie różne są ich style, można się przekonać, zaglądając do autorskich książek albo wczytując w tekst Sochy. O Kłopotowskim pisze on, że to trickster, wojownik, który przychodzi po to, by niszczyć i obalać (tytuł książki Kłopotowskiego brzmi Obalanie idoli) i na tym kończy swoje dzieło. Socha zarzuca Kłopotowskiemu, że ten nie stwarza niczego nowego, nie inicjuje dyskusji nad kształtem ponowoczesnego kina; wreszcie podsumowuje: „jego obrazoburstwo w gruncie rzeczy jest bardziej personalne i antyśrodowiskowe niż systemowe”. Zarzutów wobec krytyka jest zresztą więcej; dotyczą one nie tylko tego, o czym pisze, ale też i jak. Sosze nie bardzo odpowiada metoda krytyczna Kłopotowskiego. Tworzy nawet – karkołomny, jak sam przyznaje – termin na jej opis: socjo-oniryzm z elementem biograficznym. Woli krytyka socjologa od krytyka psychoanalityka, ten ostatni bowiem, kiedy zaczyna posługiwać się Jungiem, męczy i nuży. Nie ceni też sobie kategorycznych sądów, wydawanych przez „Predatora”; twierdzi ponadto, że krytyk zbyt łatwo i zbyt często porzuca swoją rolę, by wcielić się w inną: w rolę polityka.

Kiedy Socha charakteryzuje Tadeusza Sobolewskiego jako krytyka, zmienia ton. Wydaje się, że znajduje w „Obcym” krytyka idealnego. Pokazuje, jak bardzo odmienne od Kłopotowskiego jest pisarstwo autora książki Za duży blask: „Sobolewski uprawia (…) krytykę niekonfrontacyjną, diametralnie różną (…). Jego pisanie nie ma ambicji panowania nad czytelnikami, pozbawione obrazoburstwa i szyderczego tonu, skoncentrowane raczej na rozpoznaniu własnych idei niż na narzucaniu ich komukolwiek – jest pochwałą indywidualizmu.” Tak jak Socha wylicza zarzuty wobec Kłopotowskiego, tak wobec Sobolewskiego mnoży pochwały. Nie można mieć wątpliwości, którego z nich obdarza sympatią i ceni jako krytyka. Przyznam, że i mnie bliższe jest pisarstwo autora Za dużego blasku. Z dwóch postaw krytycznych wolę rys antropologiczny niż socjologiczny. Najwyżej cenię nieskażone z góry założoną tezą podejście do filmu jako artefaktu, dzięki któremu – najczęściej niespodziewanie – zdarzają się głęboko nas doświadczające epifanie. Oraz gdy w filmie szuka się człowieka: tego, który stworzył obraz, tego, o którym się w filmie opowiada i tego, dla którego ów obraz jest przeznaczony.

W podsumowaniu swego artykułu Jakub Socha odpowiada na pytanie, czy krytyka ma sens, czy jest komukolwiek potrzebna; formułuje również własne zdanie na temat tego, kim powinien być krytyk. Okazuje się, że „Jest przewodnikiem po dziwnym i fascynującym pejzażu kultury we mgle. (…) Pisze dla widza, nie dla artysty. Złudzeniem jest, że wytykając błędy, skutecznie może udzielać rad reżyserowi.”

Kiedy zastanawiam się – sprowokowana artykułem Jakuba Sochy – nad krytyką filmową i szukam innych głosów osobnych, stylów indywidualnych, wyróżniających się pośród zwykłego recenzenctwa, przychodzi mi na myśl niewiele nazwisk. Na pewno wskazałabym na Anitę Piotrowską z „Tygodnika Powszechnego”. Cenię jej poglądy, zawsze sprawdzam, co ma do powiedzenia na temat obejrzanego przeze mnie filmu, by porównać jej opinie z własnymi. Chciałabym przeczytać książkę, w której wypowie się o kinie najnowszym, ale już z dystansu, a nie – jak to czyni teraz – w recenzjach pisanych na gorąco po premierach. Czekam też na książkę Michała Oleszczyka. Dlaczego? W tymże samym numerze „Kina”, który omawiam, jest jego szkic To ja – Nuri Bilge Ceylan o rumuńskim reżyserze, znanym nie tylko z pokazywanego na festiwalu w Cieszynie Uzaka, ale i z wyświetlanych w tej chwili na dużym ekranie Klimatów. Bardzo to szczególne pisanie. Bliskie metodzie Sobolewskiego, jeśli w ogóle o takiej metodzie można mówić. Ma w sobie ów rys antropologiczny. Jeśli Oleszczyk zachowa świeże podejście do kina i filmów, jeśli konsekwentnie będzie wybierał twórców niepospolitych i zechce ze swojego pisania uczynić jakiś projekt krytyczny, to będziemy mogli mówić o kolejnej osobowości krytycznej.

I jeszcze na koniec podkreślę, żeby wytłumaczyć się z tego „jakoś” zawartego w tytule omówienia: w uprawianiu krytyki chodzi o język, o własny rozpoznawalny styl. Chodzi o to, by pisać jakoś, czyli wyraziście, namiętnie i z pasją.

Agnieszka Kozłowska

Omawiane pisma: „Kino”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
OAZOWCY, JESTEM Z WAMI!
Od rytuału do boiska piłkarskiego
MENTOR MIMO WOLI

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt