nr 7 (185)
z dnia 5 kwietnia 2007
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | wybrane artykuły | autorzy | archiwum
Chyba nigdy zasada „potrzeba matką wynalazku” nie miała większego zastosowania niż dziś. Świat postępu technologicznego dzieli się na dwie grupy. Pierwsza to klasyczni wynalazcy – poukrywani po laboratoriach, pochyleni nad wzorami i mikroskopami, czekający, aż zdarzy się cud i coś odkryją. Ten cud zdarza się względnie często, ale zaraz po nim rodzi się dość dziwna sytuacja – co z tym fantem teraz zrobić. Druga grupa wynalazców to ludzie, którzy przede wszystkim szukają problemów, społecznego zapotrzebowania czy marzenia, a dopiero potem rozwiązania problemu. Pierwsi mogą dostać Nagrodę Nobla, drudzy miliony dolarów zarabiają na patentach oraz gotowych produktach. Pierwsza grupa patrzy głęboko w istotę wszechświata, szukając czegokolwiek, co wpadnie w ręce, podczas gdy druga pracuje na zamówienie świadomych konsumentów.
Wielkie oczekiwanie
Jakieś dwa lata temu pojawiła się w Internecie plotka, że słynna na cały świat z robienia wszystkiego lepiej od innych firma Apple projektuje telefon komórkowy. Plotki związane z Apple zawsze podniecają elektroniczny świat, ponieważ zdecydowana większość produktów tej marki to piękne przedmioty, które mimo że wydają się być odpowiednikami innych produktów na rynku, to właściwie zawsze są produktami rewolucyjnymi – wyznaczającymi kierunek producentom z całego świata; co więcej, firma ta bardzo mocno strzeże swoich tajemnic. Kiedy plotka ruszyła w świat, Apple najprawdopodobniej nie miał jeszcze zespołu projektowego mającego stworzyć to, co świat ochrzcił iPhone'em. Produkt ten jednak zaczął nabierać kształtów w głowach „intrenautów-wróżbitów”. Za fusy czy wnętrzności kury posłużyły: dotychczasowe produkty Apple (przede wszystkim znany wszystkim iPod), niedomagania produktów konkurencji oraz wiedza o nadchodzących możliwościach technicznych, wynikająca z konsekwentnie stosowanej i prostej jak drut maksymy postępu – „taniej i więcej”.
I tak, setki tysięcy internautów zaczęły napędzać internetowe fora swoimi marzeniami. Stopniowo z tej magmy wyłaniał się obraz. Następne miesiące przynosiły kolejne niesamowite plotki, a wymarzony iPhone nabierał coraz wyraźniejszych kształtów. Działo się to jednak nie w biurach projektantów, a wyłącznie w głowach i komputerach potencjalnych nabywców. Na początku 2006 roku po Internecie zaczęły krążyć rożnego rodzaju „fałszywki” – po angielsku fake – czyli wizualizacje przyszłego gadżetu, niektóre nieudolne, inne w formie wideo – urzekająco wiarygodne. W połowie 2006 roku było już właściwie pewne, że Apple wyprodukuje telefon, lecz wciąż nikt go nie widział. Świat komputerowych plotek wrzał. Różnorodne serwisy publikowały prawdziwe i fałszywe informacje dotyczące zazwyczaj biznesowej strony nowego produktu lub jego pojedynczych cech technicznych. I wreszcie Apple ogłosił na specjalnie przygotowanej konferencji, będącej osobistym show prezesa Apple Steve’a Jobsa, kilka nowych, rewolucyjnych produktów – w tym iPhone. Długie oczekiwanie prawie się zakończyło. Prawie, ponieważ pierwszy raz Apple ogłosiło produkt, nie wprowadzając go do sprzedaży, lecz podając zaledwie datę przewidywanego wejścia na rynek telefonii nowego silnego gracza. Tym samym wiele spekulacji zostało przerwanych, lecz na ich miejsce Internet zalała nowa fala dyskusji. Wszyscy choć trochę zainteresowani technologicznymi nowinkami zaczęli komentować przedmiot, który tylko nieliczni widzieli na własne oczy (spośród nich dosłownie kilkanaście osób doznało łaski trzymania owego wcielonego marzenia w ręku).
Czy iPhone spełnił oczekiwania? Tak, z nawiązką. Dla wielu jest to produkt rewolucyjny, lecz jest też spora grupa rozczarowanych. Prawda leży nie pośrodku, lecz pod spodem tych wszystkich plotek i zażartych sporów. Jest to produkt na miarę potrzeb i możliwości. Potrzeby zostały zdefiniowane przez legiony głodnych nowości internautów, możliwości dane przez prężny przemysł. iPhone jest jednym z produktów projektowanych nową metodą, wytworzoną samoistnie.
Obróbka marzeń
W procesie projektowania nowy produkt nie spada z nieba, ale wyrasta z powszechnego zapotrzebowania na nową estetykę, funcjonalność czy tak zwany wow factor. Raz wypuszczona, kontrolowana i darmowa plotka może dostarczyć ogromnej liczby informacji. Jest to samoorganizujące się podłoże do badania socjologiczno-marketingowego. Po wypuszczeniu w świat plotki należy obserwować, co się z nią dzieje. Jeżeli pomysł jest chwytliwy, już na etapie zainteresowania problemem, a niekoniecznie potencjalnym produktem, rozpoczynają się wstępne prace badawcze prowadzone w ścisłej tajemnicy. Uważnie słucha się głosu ludu, który ma przecież wydać swoje ciężko zarobione pieniądze na nowy produkt. Zespół analityków zbiera te informacje i nowo powstałe plotki, które odpowiednio długo unoszą się na powierzchni elektronicznego dyskursu. Wyniki swoich badań przekazuje stopniowo do zespołu projektowego, który, okraszając te propozycje swoimi własnymi ideami, filtrując je przez aktualne i potencjalne możliwości techniczne, lepi produkt pod dyktando konsumentów. W końcu, kiedy nurt domysłów zaczyna zbiegać się z tym, co laboratorium wytwarza, zaczyna się myśleć o faktycznym wprowadzeniu nowości na rynek. Przy sprzyjających warunkach ekonomicznych podejmuje się decyzję o ujawnieniu planów lub ewentualnej premierze nowej „zabaweczki”. Firma Apple dodała ostatnio kolejny etap, który można nazwać publicznym dopracowaniem produktu. Ogłosiła sam produkt na pół roku przed jego wypuszczeniem na rynek, podając do publicznej wiadomości minimalną liczbę danych, dzięki czemu otrzymała obfity odzew oparty na domysłach, a tym samym oczekiwaniach. Na jego podstawie można opracować nowe funkcje i zrezygnować z tych, które mogłyby produkt pogrzebać.
Oddziaływanie wróżb
W trakcie procesu członkowie internetowej społeczności zainteresowani konkretnym tematem stają się wróżbitami, których przepowiednie się sprawdzają. Nie da się ukryć, że większość domysłów wysysają z palca, ale są wśród nich prawdziwi profesjonaliści, których opinia wpływa na kurs akcji wielu firm. Jakkolwiek by na to patrzeć, w ten sposób powstaje produkt tak uśredniony w stosunku do oczekiwań pojedynczych jednostek, że każdy czuje się wygrany. Oczywiście, każdy bardziej świadomy współczesny wróżbita pozostaje również rozczarowany, ponieważ albo nie odczuwa przyjemnego zaskoczenia na zasadzie „a jednak się myliłem”, albo dostrzega wady tego, co powstało, aby zadowolić wszystkich, w tym samego producenta, który nie może zgodzić się na zbyt wiele, by nie utracić kontroli nad produktem, patentami i kierunkiem rozwoju firmy. Jest to rodzaj ślepego opensource (metody publicznego tworzenia oprogramowania), w którym zdecydowana większość pracujących nie wie, nad czym pracuje i że w ogóle pracuje, a w dodatku, że to coś zapewne wyprodukuje.
Brzmi to jak piekielny i wręcz nieludzki sposób zarabiania pieniędzy na wykorzystywaniu nieograniczonych publicznych zasobów. Nie jest tak do końca. Nie jest to darmowa metoda, wymaga dużej cierpliwości i nie sądzę, aby ktokolwiek wykorzystywał ją w czystej formie. Jest czasochłonna i powoduje ogromną liczbę odpadów, w tym odpadów patentów, które, ponieważ są publiczne, odsłaniają kulisy pracy badawczej firmy, naruszając często jej reputację mimo tego, że są patentami wartościowymi. Podczas projektowania nigdy nic nie wiadomo na pewno – zawsze jakiś element może okazać się zabójczy dla powodzenia całego projektu. Może stać się tak z iPhone'em, ponieważ po wczesnym zachłyśnięciu się nim wielu internautów zaczęło mieć wątpliwości, czy naprawdę odkryto Amerykę, prezentując coś, co w sumie wszyscy znają, z zaledwie paroma wodotryskami i bez wielu innych, które konkurencja oferuje już dziś.
Produkt
W ten oto sposób powstanie produkt podobny do ulubionej piosenki inżyniera Mamonia, czyli taki, który wszyscy już kiedyś słyszeli, ale w nowej aranżacji. Wybitna propozycja zgłoszona przez jakiegoś użytkownika ginie w tłumie innych, a ponieważ jest nowa i ekstrawagancka, nie znajduje aż tylu zwolenników, co inne, bardziej konwencjonalne. Tym samym, nie może powstać produkt naprawdę rewolucyjny. Trzeba zaznaczyć, że metoda ta, stosowana już dość powszechnie, ma też wiele spektakularnych sukcesów, szczególnie w połączeniu z tradycyjnymi metodami badawczymi. Za przykład posłużyć może inny telefon. Firma Motorola stworzyła specjalny produkt dla mieszkańców krajów o odmiennej od amerykańskiej czy europejskiej kulturze. Telefon Motophone powstał na podstawie wyników badań przeprowadzonych w Indiach przez duże grono specjalistów. Pytano tysiące osób, jak będzie wyglądał telefon, z którego będą oni zadowoleni. Dociekano wśród tych, którzy nie mają jeszcze telefonu, jak będzie wyglądał aparat, który naprawdę im się przyda. Na drodze niezliczonych rozmów z tubylcami na temat ich potrzeb, poprzez zbieranie informacji od sprzedawców, z sieci i innych dziwnych źródeł, opracowano telefon, który rzeczywiście odpowiada potrzebom potencjalnych użytkowników. Jest to produkt zaskakujący do tego stopnia, że zapewne jedynymi Europejczykami, którzy mogliby się na niego skusić, są ci, których zachwycił sam proces projektowania. Kosztuje 19 dolarów, ma czarno-biały wyświetlacz, który z trudem mieści jedno słowo, pracuje na baterii kilkaset godzin i dzwonek ma tak głośny, że można usłyszeć go na weselu (była to konieczna cecha telefonu przyszłości dla większości biorących udział w badaniach Hindusów). W aparacie zastosowano technologie z najwyższej półki – trudno było je do siebie dopasować, ale udało się stworzyć coś, co przyda się ludziom, dla których został zaprojektowany.
W głębi obu opisanych przykładów tkwi „przyszłość”, którą ktoś najpierw zobaczył. Nie wiedział on ani czy jest ona możliwa do zrealizowania, ani czy będzie potrzebna komukolwiek poza nim samym. W jego rolę wcielamy się my wszyscy, dyskutując na temat rzeczy przyszłych, które wciąż pozostają tajemnicą. Ten, kto pozna te wróżby, odwrotnie niż mityczny Edyp, ku zadowoleniu zainteresowanych może wcielić je w życie. A zatem, przewidywana przyszłość to przyszłość projektowana. Wróżby te, jeżeli są dostatecznie pełne wiary, prędzej czy później stają się prawdą, jeżeli zaś brak im tej wiary, to i tak nikt nie pamięta, że cokolwiek było przepowiadane.
Artykuł pochodzi z czasopisma „(op.cit.,)” nr 1 (34) 2007
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt