Witryna Czasopism.pl

nr 14 (167)
z dnia 5 lipca 2006
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

CZARNO NA BIAŁYM: „PISMO O NOWEJ LITERATURZE”

Wyznaję szczerze: jestem skłonny uznać krakowskie „Studium” za „najważniejsze pismo młodoliterackie w Polsce”. Ale otwieram każdy numer z niepokojem… sprawdzając, czy ten osąd nie był pochopny lub przesadzony. Mimo że dwumiesięcznik zaskarbił sobie przychylność wielu, nie słabnie mój pociąg do krytycznego przyglądania się jego za/wartości merytorycznej i estetycznej. Szukam też zwyczajnej przyjemności w tekstach publikowanych w „Piśmie o nowej literaturze”. I nie muszę przesadnie koloryzować, wypowiadając się o wiosenno-letnim wydaniu, chociaż redaktorzy kazali mi narysować „własną wersję okładki”. Po prostu zarysuję kształt znaczącego na polskim rynku czasopiśmienniczym tytułu.


Studium literatury najnowszej


Każde wydanie magazynu wygląda na opasły tom, liczy sobie bowiem ponad 200 stron formatu A5. Krakowski dwumiesięcznik tym usilniej przypomina książkę, że nadal – bo w 2005 roku lekko zmodernizowano mu szaty – wygląda dość archaicznie w swym kształcie typograficznym. Ozdobniki w postaci kiepskiej jakości zdjęć, skromne ilościowo prace artystyczne (grafiki, rysunki), zawsze taka sama makieta do składu – to zniechęca estetów. Co zatem stanowi o wyjątkowości „Studium”? Wnętrze!

Znaczące treści każdego numeru budują: wywiady (cykl Osoby i maski), mocna dawka poezji i prozy zarówno debiutantów, jak i u/znanych autorów, rozbudowany dział recenzji. Ten ostatni zawiera rzeczowe omówienie nowości z literatury polskiej oraz noty o książkach autorów obcych.

Z łamów pisma zasadniczo zniknęły polemiki (ostatni raz toczono boje o Tekstylia – sic!) i kontrowersyjne wypowiedzi. Stałe rubryki w „Piśmie o nowej literaturze” mają z kolei: Błażej Dzikowski (Wabienie rekinów), Joanna Wajs, Jakub Winiarski (Dziennik sfingowany), Radosław Wiśniewski i Maciej Woźniak (Oddźwięki). Niektórym z nich oberwie się później… Czas przyjrzeć się drugiemu numerowi, jaki wycięli nam krakowianie w tym roku.


Ogłaszam ZAwartą treść…


Rozmowy! One wysuwają się na pierwszy plan ostatniego numeru „Studium” (2/2006). Za sprawą zgromadzonych gości i ich wypowiedzi czytelnik zastanowi się pewnie nad zasadami czytania i sprawą pisania w ogólności.

Intrygującym i ciągle władającym ostrym językiem zarządcą w składzie literatury współczesnej okazuje się Henryk Bereza. Wywiad ze znanym eseistą i krytykiem inicjuje szereg ważnych stawianych w piśmie kwestii. Były redaktor stwierdza:

„Nie wiem właściwie, czy istnieje zjawisko krytyki w takim głębszym sensie. Istnieją ci, którzy interesują się danym pisarzem i zmierzają do napisania pracy doktorskiej czy monograficznej – ci mają […] ambicje, a to, co funkcjonuje jako krytyka literacka, to usługowe dziennikarstwo. To, co ukazuje się w pismach jako recenzje, jest tak naprawdę czysto komercyjną informacją i prawie nie ma nic z tego, co się nazywa krytyką literacką”.

O których – czytanych przez się – tytułach myśli były redaktor „Twórczości”? Wymieniam obdarzonych sądem… „Ha!art” uznaje Bereza za „pisanie efekciarskie, tłumaczące się ambicjami młodych, początkujących literatów: zabłysnąć, zwrócić uwagę, napisać coś oryginalnego, ostrego w ocenach i sądach – ale to stała taktyka publicystyki kulturalnej czy literackiej: jak ktoś jest nowy, musi napisać coś takiego, żeby wszyscy w jego mniemaniu padli na kolana z podziwu […]”.

Kolejną zgrozą dla krytyki okazuje się szkoła śląska.

„W «FA-arcie» […] jest przewaga ambicji naukowych – Uniłowski jest fachowcem, wykładowcą; Nowacki – nie zdecydował się, czy chce być uczonym, czy Janem Kottem dzisiejszej literatury i stąd te jego ostrości, efektowność… U Jana Kotta podziwiałem jego talent pisarski, ale nie intelektualną solidność, chociaż on bardzo rzadko robił takie wygibasy przy czymś, co było niczym”.

Autor Oniriady „nieładnie szkaluje”… Ba, kala nawet – nie tak dawno – własne gniazdo; „bo w ostatnim czasie «Twórczość» drukuje szalenie dużo esejów, które nie są niczym innym, jak referatami studentów czy doktorantów. Jako ćwiczenie […] – w porządku, ale to nie są teksty pisane. W «Twórczości» niegdyś istniała prawdziwa eseistyka filozoficzna i literacka, były eseje o twórczości – nie studenckie ani doktoranckie referaty […] zrobione z elementarną zdolnością pisania”.

O innych czynnościach bez/twórczych wspominają na łamach „Studium” prozaicy. Maciej Dajnowski na przykład zdradza tajniki swojego warsztatu i pomysł na literaturę:

„Ja mam problemy nawet z napisaniem porządnego dialogu i się bardzo męczę, żeby brzmiał po ludzku. […] Prozaikiem być, wobec tego, czym jest? Do najprostszych czynności teraz powracamy… Snuć historie, bajać […]. Człowieka i świat opowiadać w zdarzeniach […]”.

Tyle od autora Promieniowania reliktowego, któremu „obrazy się tłoczą, pchają, a dyskurs traci oddech, zostaje w tyle…”. Inne źródła słów odkrył dla siebie Mariusz Sieniewicz. Autor Czwartego nieba zna dwa pomysły na tworzenie: „jedno – borgesowskie, tworzące literaturę z literatury, drugie – egzystencjalne, pozaliterackie, dla którego kołem zamachowym jest udział i doświadczanie życia spoza «biblioteki»”. Woli jednak „to drugie źródło, […] kontakt z tzw. życiem”. Bo nie wierzy, że „można usiąść i «wymyślić» książkę. Książka rodzi się wtedy, gdy przestajesz myśleć książkowo, gdy nasłuchujesz innych ludzi, gdy jesteś blisko egzystencjalnego krwiobiegu. […] nie można uciec od literackości, tego stygmatu «zwierzęcia kultury», lecz w konfrontacji biblioteki z życiem okazuje się zazwyczaj, że to drugie wygrywa”.

Na tym zakończę wypis autotematycznych wynurzeń, traktatów o sztuce (własnego) pisania, jakie poczynili rozmówcy „Studium”.


Ostatki


Czy warto poznać resztę okołoliterackiego asortymentu proponowanego przez dwumiesięcznik z Zielonej Sowy? Niekoniecznie. Z przykrością stwierdzam, że nie działają na mój zmysł lekturowy prozaiczne „próby” i wywody Jakuba Winiarskiego z Dziennika sfingowanego, nieprędko zwabi mnie lektura zapisków Błażeja Dzikowskiego… Estetyzujące – ale bez wyrazu – małe formy Joanny Wajs wciąż trawię opornie na polu „Studium”. Kwestia p/referencji sextekstowych (tribute to Marta Tomczyk)?!

Miłą niespodziankę spośród współpracowników krakowskiego pisma sprawił mi tym razem tylko Radosław Wiśniewski. Szef Stowarzyszenia Żywych Poetów przedstawił w Niepodległości gestu „«bluesową» wizję literatury”:

„Wierzę, że składają się na nią nie tylko teksty, ale i konteksty, procesy wtórne, podskórne, poboczne; te, którym odmawia się racji bytu, które są obce w stosunku do «rdzenia».

[…] literatura «bluesowa» z ducha wchłania to, co pozornie do niej nie przynależy, niech przetwarza i obraca w swoich trzewiach postawy, biografie, sympatie, antypatie, promieniowanie reliktowe idei. I niech się literatura grzebie – niezależnie od tego, czy oficjalnie to potwierdza, czy też temu zaprzecza – w sprawach tożsamości zbiorowej (im mniej świadomie to robi, tym teoretycznie gorsza to literatura) bowiem tego świadomego, czyli nieodruchowego, a-stereotypowego grzebania się w sprawach wspólnych brakuje”.

Stawiane tezy najlepiej wyjaśniłby na przykładzie faktycznych projektów autor podczas osobistego spotkania. Odrzuca bowiem nieporadne modele literatury: „prawicowo-konfesyjny” („służba w sprawach wiary i jedynych wartości”) oraz „lewacko-alterglobalistyczny” (opisuje rzeczywistość, testuje rozwiązania, kształtuje społeczeństwo „ku świetlanej specjalnej przyszłości”). Postuluje zaś tworzenie „literatury obywatelskiej”, będącej „kreatorem struktury, nośnikiem procesu”, wolną przestrzenią dla „niepodległych, indywidualnych projektów”. Ja mogę jeszcze wspomnieć o wierze Wiśniewskiego, że „literatura nieskrajna, zarazem zakotwiczona w jakimś fragmencie przestrzeni wspólnej, być może potrafiłaby rekreować kod”, wizję artystyczno-historyczną, zamiast oddawać się ideologii.


Poezja spotkań nie/poetyckich


Czas literackich odkryć. Do radości z obcowania ze „Studium” przyczynią się pomieszczone w numerze wiersze. Moją uwagę zwróciły utwory „niestateczne”, sięgające po doznania krańcowe – jak wyczerpanie się (z) życia, próby utrwalenia zetknięcia z nietrwałą materią świata…

Obiecująco brzmią przede wszystkim wiersze Marcina Siwka, zapowiadające zbiór Nekyja. Grzmią one lub tylko dźwięczą tonami tanatologicznymi, stanowią próbę zamknięcia w minimalnej ilości znaków słownych przepychanek ze światłem (nadziei?) oraz przepytywania (ze) śmiercionośności w komponowanej sonacie („kulawa melodia / obracania ciała // monotonia dźwięków / z pozytywki ciszy”).

Dział poezji w „Studium” wypełniają też pozytywne tony, lżejsze tematycznie utwory… Ponętnie brzmią poetyckie starcia z seksualnością w wykonaniu Adama Pluszki. Zapowiadają one tomik o sugestywnym tytule French Love. W opublikowanych utworach zwraca uwagę po/mieszanie dyskursów, szukanie w nich miejsca dla zmagań podmiotu. Autor Łapu-capu przysposabia rekwizyty, zachowania – elementy poetyckiej kreacji – inspirowane m.in. Historią seksualności Foucaulta.


The End


Chce się czytać kolejne materializacje i wcielenia w wiersz przedstawionych autorów. Inaczej – bo podejrzliwie – patrzę na pozostałości treściowe do odnalezienia na końcu „najważniejszego pisma młodoliterackiego w Polsce”, czyli krytykę literacką. Dział recenzji jest tam jak zwykle obszerny i pobudzający do dyskusji. Współtworzą go u/znani i ponoć kompetentni autorzy (np. z doktoratem), którym jednak zdarzają się wpadki… Jakie? Zapraszam do 2. tegorocznego numeru dwumiesięcznika.

Wolę zostawić potencjalnych czytelników (i polemistów) w niepewności co do szczegółów, chwilowo milcząc… Ponieważ odkrywanie smaczków i niesmaku „recenzenctwa” prezentowanego – chociażby okazjonalnie – w „Studium” to nie/przyjemność indywidualna. Może dla innych tropienie wyrazów niemocy krytyków-naukowców w starciu z tekstami mniej lub bardziej literackimi okaże się również intrygującym wyzwaniem lekturowym. Polecam przyjaciołom pisma i konkurencji!

Tomasz Charnas

Omawiane pisma: „Studium”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
3 X L – LIBERATURA, LESBIJKI, LITERNET ALBO LOS, LARUM, LITOŚĆ
(a do tego: pracy precz!)
TEATR SWÓJ WIDZĘ POTWORNY…
PO PROSTU „NAJMŁODSI”

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt