nr 36 (153)
z dnia 22 grudnia 2005
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Nie kocham polityki, ale kocham „Krytykę Polityczną”. Numer tego pisma z chęcią przyjąłbym jako prezent mikołajkowy tudzież bożonarodzeniowy. Tak się złożyło, że świeża „Krytyka” (9-10/2005) dotarła w moje strony już po 6 grudnia, a jeszcze przed 24, toteż na Mikołaja nikt mi jej nie podarował, a pod choinkę już nie chcę, bo już zdążyłem sobie sam kupić. Tych, których może to zainteresować, uspokajam, że wciąż mają szansę się wykazać: na mojej półce bije po oczach brak trzeciego zeszytu „Krytyki”. Jeżeli ktoś faktycznie zechce uczynić mi z niego (nie)spodziankę, to udam zaskoczenie, a wzruszę się szczerze.
Na trzon omawianego wydania „Krytyki” składają się teksty natchnione uczuciem, jak wyznałem na wstępie, mi obcym, tj. miłością do polityki. Ach, miłość i polityka. Lubię myśleć, że to sprawy osobne. Maciej Gdula w zorientowanym historycznie artykule Miłość i emancypacja próbuje mnie obudzić, argumentując, że miłość z polityką bardzo się przenikają. Ja na to, że wiem i że nie ma to dla mnie dużego znaczenia. Niech usprawiedliwi mnie przykład. Pod naszą naskórkową ziemią, we wnętrzu Ziemi bulgoce sobie pozbawiona sentymentu do ludzi materia. Z czystym sumieniem puszczam ją w niepamięć (w nieświadomość?). Liczenie się z faktami bywa nie do zniesienia. Gdula wszelako pozwala na moment odetchnąć: pisząc o moim ukochanym filmie Zakochany bez pamięci, przyznaje, że „nie jest tak, że miłość to dziś sfera poddana wyłącznie regułom kontraktu i racjonalizacji”. Omawiany film pokazuje, jak to jest coś zapomnieć (wyprzeć), a potem to coś sobie przypomnieć (Gdula wyjawia tu haczyk fabularny, co rozumiem, lecz czego nie chcę powtarzać). Przypomnienie wygląda w Zakochanym... niczym wypływ wspomnianej rozgrzanej materii na powierzchnię. Dochodzimy tym samym do najpiękniejszego passusu w artykule Gduli: „Wybieramy to, co niemożliwe [rzucając się w lawę, by rzec metaforycznie – M.S.], bo właśnie tym charakteryzuje się relacja miłosna”. Miłość i lawa to chyba oswojone porównanie.
Tekst o ładnym tytule Love. ka, którego (tytułu) nie rozumiem i który napisała Kazimiera Szczuka – pomieszczony w tym samym dziale, co artykuł Gduli, czyli wiodącym Stanie krytycznym – rozkosznie podszczypuje Agatę Bielik-Robson i nie tylko. W części tekstu nazwanej Raz na ludowo Szczuka przedstawia taki oto obraz relacji męsko-damskiej (naturalnie w tej kolejności): „Jak dziewczyna się szanuje, to nic ją złego nie spotka. Chłopa w domu utrzymać trzeba, choćby tylko kapelusz wisiał na wieszaku. A jak by suka nie dała, to by pies nie brał”. Czyli ona robi, co powinna, on zaś, co chce. To feministycznie tak mówić, dlatego podkreślam, że niecała to prawda, ale kłamstwo też nie. Bo rzeczywiście wygląda na to, że facetom żyje się lżej.
Od Szczuki już krok do Kingi Dunin, co układający omawiany numer „Krytyki” próbują zatrzeć, oddzielając teksty obu pań dwustoma piętnastoma stronami innych tekstów. Dunin razem z Adamem Wiedemannem publikuje opowiadanie pt. Weź ręce od mojego przyjaciela!. Nie mnie oceniać literaturę piękną, toteż skromnie skupię się na przypisie do niej, w którym czytam o „człowieku w ciąży łapiącym się na tym, że już za późno na aborcję”. Podoba mi się to, że w ciąży jest tu po prostu człowiek, a nie po prostu kobieta. Nie obraziłbym się, gdyby „złapać się na tym, że już za późno na aborcję” zastąpiło „obudzić się z ręką w nocniku”. Oba zwroty podsuwają wyobraźni wizje podobnie niewyjściowe, na korzyść tego pierwszego przemawia kryterium świeżości. Literatura robi tu za krynicę nieutartych jeszcze powiedzonek. Czy coś ze mną nie tak, że porusza mnie tak przecież ostry zwrot? Niewykluczone. Kto wie, może doszło do skrytego porozumienia dusz między mną a rodzicami tego pomysłu językowego? A to już wykluczone, gdyż teza, że miłośnicy i współpracownicy „Krytyki Politycznej” jednak mają dusze, nie przejdzie.
Cokolwiek by o „Krytyce” powiedzieć, nie da się odmówić jej pożyteczności. Za 15 złotych oferuje ponad czterysta pięćdziesiąt stron, a na każdej same dobroci. „Krytyka” również przekładami stoi, które z kolei stoją na wysokim poziomie – zróżnicowania i przydatności. Sceptyków pewnie nie przekona wyliczenie paru tłumaczonych nazwisk, więc niech znajdzie się tu dla już przekonanych: Albert Einstein, Anthony Giddens, Jurgen Habermas, Mario Vargas Llosa, Slavoj Žižek (a to wybór z samego ostatniego zeszytu). Wykładowcy akademiccy, jeśli chcą prosić studentów o lekturę tych prac – i zapewne kiedyś zechcą – powinni zatroszczyć się o archiwum „Krytyki” w czytelniach, gdyż przynajmniej w krakowskich nigdy o niej nie słyszano.
„Krytyka Polityczna” dba o swoją niczego sobie odnogę sieciową (pod adresem www.krytykapolityczna.pl), w której zadurzyłem się na poważnie. Schludna, to jest ładna, żywa, czyli często odświeżana, i rzeczowa, innymi słowy z pomysłem. Specjalnie upodobałem sobie zamieszczany tam co tydzień przegląd prasy o nazwie Dyskurs w pigułce, który jest niemożliwie dowcipny i zjadliwy, palce lizać. Sprawdza się w roli skarbczyka bon motów, ponieważ każdy punkt programu traktuje się tam lakonicznie i z gracją (bywa, że okrutną). W obcowaniu z Dyskursem w pigułce raczej nie ma co liczyć na miłość odwzajemnioną, czyli ślepą, albowiem dział z wszystkimi poczyna sobie równo, mianowicie trzeźwo i krytycznie. W najlepszym razie pominie milczeniem wpadki nasze. Ale nie szkodzi, nie wszyscy przecież są od kochania.
Teraz akcent okolicznościowy. Życzę wszystkim szczęścia na święta Bożego Narodzenia i w nowym roku. Przyda się.
Omawiane pisma: „Krytyka Polityczna”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt