Witryna Czasopism.pl

nr 28 (145)
z dnia 2 października 2005
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | wybrane artykuły | autorzy | archiwum

KOMIKS, HISTORIA, IDEOLOGIA

Coraz częściej komiks w Polsce zaczyna „robić” za popularyzatora trudnego przekazu i medium, dzięki któremu łatwiej dotrzeć do młodzieży. Obrazki mają mówić wyraźniej, dobitniej i podobno łatwiej nimi oczarować czytelnika. Tego typu przekonanie nie jest niczym nowym, a wywodzi się z PRL-u. Różnica polega jednak na tym, że o ile „Relax” czy Żbik siały komunistyczną propagandę, zajmowały się konstrukcją socjalistycznej mitologii i przekłamywały historię, tak dziś wydawcy niektórych komiksów mają zamiar sprawić, żeby młodzi ludzie zainteresowali się historią. Historią oczyszczoną z przemilczeń i kłamstw dawnego systemu. W dodatku ma być ona „fajna” i atrakcyjna. Problem obrazkowych publikacji o wyraźnie popularyzatorskim charakterze polega na tym, że łatwo wpaść w czarno-białą kreację świata nie zmuszającą do myślenia i powtórzyć schematy komiksu prl-owskiego. Nie jest to trudne biorąc pod uwagę, że twórcy młodego pokolenia właśnie na nim się wychowali, a praktycznie przez lata 90. na rynku nie było nowych polskich komiksów.

Roczniki 70. i 80. to właśnie czytelnicy Klossa, Tytusa czy z trudem wygrzebywanego „Relaxu”, odbiorcy tej starej i niezbyt chlubnej tradycji komiksowej.

Wielu z dzisiejszych maniaków i kolekcjonerów komiksu to w czasach swojej młodości osoby podobne do syna Stanisława Barańczaka wspomnianego w zjadliwym i wnikliwym eseju Blurp! z tomiku Książki najgorsze [pierwotnie drukowanym w podziemnym piśmie „Zapis” – przyp. red. „Lampy”]. Późniejszy autor Chirurgicznej precyzji na przykładzie kultowego dla fanów magazynu „Relax” poddał analizie mechanizm propagandy, który wpływa na umysł małego dziecka. Dziś jesteśmy w stanie bez problemu dostrzec tamtą manipulację, ale kiedy czytało się „Relax” oczywistością była przyjaźń polsko-radziecka, brak spawy katyńskiej na łamach komiksu, a nawet nieobecność obozu w Auschwitz, bo pewnie jego obraz byłby miażdżący dla niedojrzałego czytelnika. Jaką więc historię mogliśmy poznać z tamtych komiksów? Barańczak ironicznie rysuje postać socjalistycznego superbohatera, który walczy z wrogimi, często niewidzialnymi siłami. Jest szlachetny, choć dla przeciwników klasowych nie ma litości. Oddany idei, właściwie nie posiada życia prywatnego czy emocjonalnego. Bez reszty poświęca się dla sprawy. W dodatku, co zauważa Barańczak, najwięksi herosi i przywódcy pochodzą ze Związku Radzieckiego. Pisze: Mój syn zapamięta na pewno z jego lektur (tj. „Relaxu”), że być obywatelem ZSRR to znacznie więcej i lepiej, niż być po prostu człowiekiem. Cała sztuka polegała jednak na tym, żeby ideologiczny ładunek zawrzeć w pozornie neutralnej fabule przygodowej, lekkiej i prostej. Skonstruowanie scenariusza na zasadzie mniej lub bardziej skomplikowanej gonitwy wykluczało jakąkolwiek analizę motywacji postaci. Nikt się nie zastanawiał nad sensem działań, każdy wiedział, gdzie leży tzw. prawda. W końcu motto „Relaxu” to „uczyć nie nużąc”. Formułkę tę bez problemu można by rozciągnąć na inne komiksy prl-owskie: Klossa, Żbika, a nawet Pilota śmigłowca. Wbrew pozorom ten ostatni tytuł był świetnym narzędziem propagandy, bo porucznik Karski nie dość, że szlachetny, przystojny, magnetyzujący kobiece serca, to jeszcze lata na takim świetnym sprzęcie. Jego opis zawsze znajdował się na skrzydełkach zeszytu. Oficer polskiej armii to bez wątpienia człowiek absolutnie spełniony i szczęśliwy. Reklama wojska i zakładów w Świdniku w jednym. Aż dziw bierze, że MON nie zlecił podobnej agitki z okazji polskiej inwazji w Iraku. Zdecydowanie jednak najwięcej lekcji z cyklu „uczyć nie nużąc” dostaliśmy od doskonale przygotowanego Klossa, który na każdym kroku spotykał się z ludową partyzantką i o dziwo nie natknął się na AK ani razu. Dołączona do komiksu historia drugiej wojny też nie wspominała o tej formacji. Co ciekawe, zmuszony do podwójnego życia, przywdział mundur Abwehry, jak się potem okazało – tych mniej podłych Niemców. Czy to nie dziwne, że na łamach komiksu największymi świniami na czele z Brunnerem byli tylko gestapowcy i ss-mani? Szuje w Abwehrze zdarzały się niezwykle rzadko, a już na pewno nie takiego formatu jak kumple Brunnera. Kloss nigdy też nie był bezradny i zawsze brylował. W przedostatnim odcinku Grüppenführer Wolf pomaga tym niezbyt rozgarniętym, trzymającym buciory na stole jankesom w udaremnieniu spisku. Sami raczej nie wpadliby na to, że tajemniczy „wilk” to czterech ss-manów. Przyznać trzeba jednak, że na łamach Kapitana Klossa nie dochodziło do tak chamskiej propagandy jak w jednym z najbardziej perfidnych komiksów prl-owskich pt. Było to na Podhalu. W tej kilkustronicowej historyjce, która wyszła (niestety) spod piórka Wróblewskiego, a scenariusz napisał niejaki Ankudowicz widzimy jak „leśna banda” zabija małe dziecko, córkę chłopa, który właśnie otrzymał ziemię od władzy ludowej. Partyzanci zostają utożsamieni z mordercami działającymi bez wyraźnej motywacji. A w przeciwieństwie do gładko ogolonych milicjantów, wyglądają niczym najgorsze zakapiory.

Nic więc dziwnego, że tak śliski temat, jakim w tradycji komiksu polskiego była wojna i historia, nie został na dobrą sprawę poważnie poruszony do czasu ukazania się antologii Wrzesień. Wyjątek stanowi opublikowany na łamach „AQQ” Achtung Zelig!, który przeszedł wtedy bez echa. To trochę przykre, że na naszym rynku zdążyło się pojawić tłumaczenie Spiegelmana, zanim ktokolwiek z naszych twórców komiksowych pokazał tragedię obozów koncentracyjnych czy tragedię Żydów. Wrzesień jest w zasadzie albumem pod wielu względami przełomowym. W większości przypadków przedstawione w nim opowieści zrywają z fabularnym schematem „zabawy w wojnę” i albo traktują temat groteskowo, albo niezwykle dramatycznie i emocjonalnie. Tuż za Wrześniem przyszedł nieudolnie opowiedziany i narysowany album Westerplatte. Formę można jednak autorom wybaczyć, bo chcieli dokładnie i ze szczegółami przedstawić losy legendarnej placówki, a przy tym zerwać w końcu z mitem Sucharskiego, który tak naprawdę nie był zainteresowany walką, a rzeczywistym bohaterem Westerplatte okazał się Franciszek Dąbrowski.

Wygląda na to, że historia na dobre powróciła do polskiego komiksu, ale znowu obrazki mają spełniać funkcję niemal usługową, a komiksy historyczne wracają do formuły „uczyć nie nużąc”. Trudno oprzeć się temu wrażeniu, czytając najnowsze albumy: Epizody Powstania Warszawskiego i Solidarność – 25 lat. Nadzieja zwykłych ludzi. Jak wypadają te „komiksowe lekcje”? Przede wszystkim są na zupełnie różnym poziomie.

Lekcja o Powstaniu Warszawskim wygląda bardzo zgrzebnie i odbywa się w warunkach polowych. Jej autorzy i redaktorzy nie poznali chyba podstawowych zasad komiksowej reformy, która w skrócie mówi o tym, że nie wystarczy narysować byle jak, na kolanie i wszystko będzie w porządku, bo to przecież tylko komiks. Muzeum Powstania Warszawskiego ogłosiło konkurs na przedstawienie powstańczych historii i chyba nie spodziewało się tak kiepskich efektów. Prawdę mówiąc, poziom prac dokładnie odpowiada poziomowi edytorskiemu antologii. Jest gorzej niż biednie. Ten komiks miał uczcić pamięć powstańców, a tak ważne wydarzenie zasługuje chyba na coś więcej niż skromny, klejony zeszycik, blady, brązowy druk i nieporadne rysunkowo komiksy. Jedyny pożytek z tej antologii to możliwość przekonania się, że młodzi twórcy traktują powstanie z szacunkiem, a jednocześnie widzą wojnę w bardzo uproszczony sposób. Tak, jakby nie było Różewicza, Białoszewskiego czy poezji Baczyńskiego. Przeważająca większość scenariuszy to relacje z działań poszczególnych oddziałów i choć powstały na podstawie opowiadań powstańców, brak w nich pogłębionych portretów. Niestety, autorzy wracają do schematu strzelaniny z wrogiem i siłą rzeczy powielają wzory z PRL-u. Nie ma tu miejsca na strach bohaterów, na panikę i przeczucie zagłady. Nie wiemy, za kim tęsknią, kogo opuścili, decydując się na walkę. Nie zaglądamy do wnętrza postaci, nie widzimy ich rozbicia wewnętrznego i braku nadziei. Widzimy tylko strzały i zlecane zadania. Nie uświadczymy również żadnego szerszego kontekstu wydarzeń z ’44 roku. Żeby to wszystko osiągnąć, autorzy musieliby umieć posługiwać się językiem komiksu, czego w ogóle nie potrafią. Brakuje u nas kogoś takiego jak Joe Sacco, autor komiksowych reportaży wojennych, znany z doskonałego Palestine. Epizody Powstania Warszawskiego nie pokazują niczego nowego. Nie są nawet w stanie popularyzować patriotycznej legendy, bo wizualnie odpychają każdego fana komiksu, o przeciwnikach już nie wspominając. Antologia jest ekstremalnie amatorska, poza zwycięzcami pierwszej nagrody – Karolem Konwerskim i Rafałem Szłapą, reszta prac sprawia wrażenie jakby zostały nagrodzone, bo nie było z czego wybierać. Tylko współczuć Tomkowi Leśniakowi, Rafałowi Skarżyckiemu, którzy znaleźli się w jury.

Mam nadzieję, że czytelnikami tego komiksu będą głównie ludzie młodzi, którzy mieli to szczęście, że urodzili się w wolnej Polsce – pisze Lech Wałęsa we wstępie do komiksu Solidarność. Nadzieja zwykłych ludzi. I od razu wiemy już, kto jest „targetem” tego album, który także ma formę antologii. W przeciwieństwie jednak do Epizodów ten komiks narysowali profesjonaliści, między innymi Michalski, Janicki, Ordon, a scenariusz poszczególnych nowelek napisał Maciej Jasiński. Redaktorzy albumu skorzystali również ze sprawdzonej zdobyczy komiksu PRL-owskiego i między historie obrazkowe wrzucili teksty. Znajdziemy tu krótki artykuł profesora Roszkowskiego, wypowiedź Jana Rulewskiego czy sylwetkę księdza Popiełuszki, co ma rozszerzać wiedzę czytelników komiksu. Same historie składają się na obrazkową legendę Solidarności, ale unikają patosu. Czasem pojawiają się krótkie wykłady jak z podręcznika szkolnego, jednak autorzy skupiają się na konflikcie między społeczeństwem a władzą. Trzeba przyznać, że poszczególne komiksy wzajemnie się uzupełniają i pokazują sierpniowe wydarzenia z różnych perspektyw. W historii rysowanej przez Michalskiego ujrzymy zniekształcone twarze Jaruzelskiego i komunistycznych przywódców, którzy mając już mokro, językiem nowomowy debatują nad tym, co zrobić z protestującymi. Kreska Michalskiego i jego kadrowanie świetnie budują nastrój na ulicy i w gabinecie komunistów. Ciekawie wypadł również portret Popiełuszki. Wprawdzie jest on tutaj człowiekiem o bardzo zdecydowanych poglądach i prawdziwym autorytetem dla wiernych, to jednak widzimy go zmęczonego, chorego z dziwnym wyrazem lęku na twarzy. Jasiński, zgodnie z tytułem przedstawił też losy ludzi prostych: kobiety z mięsnego, dzieci czy młodego męża, który początkowo nie chce przyłączyć się do strajku w obawie przed stratą pracy i rozłąką z rodziną.

Solidarność... spełnia swoją rolę o niebo lepiej niż Epizody, tylko czy musi wbijać się w tę „edukacyjną” gębę? Mamy tu bowiem pewien paradoks. Zarówno Lech Wałęsa, jak i wydawcy Epizodów... liczą na młodych czytelników. A o dawna wiadomo, że komiks jest zgodnie z „klątwą Marciniaka” jedynym gatunkiem masowym, który nie przyjął się w Polsce. Młodzież nie czyta zbyt często komiksów. Ostatnio „Gazeta” opublikowała badania, które tylko to potwierdzają. Sztuka obrazkowa ma dość wąskie grono miłośników, które nie powiększy się przez takie gnioty jak Epizody. Komiks nie powinien nawet próbować uczyć historii, ale jest gatunkiem, który świetnie ją komentuje, zmienia w autorskie czy osobiste relacje. Wystarczy wspomnieć „Maus”. W przypadku takich komiksów jak Solidarność... dobrze zrealizowanych, ale opublikowanych wyraźnie pod presją okoliczności czy rocznicy razi jednogłosowość. W Solidarności... brakuje dyskusji nad dziedzictwem ideałów Sierpnia, która toczy się od wielu lat. Wystarczy przypomnieć sobie książkę Spór o PRL, gdzie Jan Nowak-Jeziorański (i nie tylko on) pomstował nad historyczną amnezją, rozmowami w Magdalence i brakiem dekomunizacji. Najlepszym przykładem tego, jak nie przyjęły się w naszym kraju ideały tamtych czasów, jest los Anny Walentynowicz. Jej historii nie ma w komiksie, nie pisze o niej we wstępie Wałęsa.

Polski komiks biorąc na warsztat historię nie powinien „uczyć nie nużąc”, tylko prowokować i dyskutować, w przeciwnym razie nadal będzie traktowany jak gatunek prosty i prymitywny.

Sebastian Frąckiewicz

Artykuł pochodzi z miesięcznika „Lampa” nr 9 (18) 2005

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
WYBIJA PÓŁNOC?
WCZORAJ I DZIŚ PATRIOTYZMU
GDZIE TO DZIECKO?

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt