Nr 27 (144)
z dnia 22 września 2005
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | wybrane artykuły | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Robert Ostaszewski
Jak więc sprawa się ma z Jeanem Baudrillardem? Czy bardziej intryguje czy irytuje? Czy to wielki myśliciel, nieomal guru, czy raczej hochsztapler, mamiący czytelników błyskotkami stylu? Powrócę do pytania Iwasiów: „Czy Jean Baudrillard może być pożyteczny?”. Sądzę, że pożytek z tekstów autora Ducha terroryzmu (podobnie jak wielu innych myślicieli, socjologów czy filozofów kojarzonych z postmodernizmem) jest paradoksalny (ale czyż mistrzem paradoksu nie jest sam Baudrillard!?). W gruncie rzeczy opinie Francuza na temat świata, w którym żyjemy, mają drugorzędne znaczenie; można się z nimi zgadzać, albo nie; można nawet uważać je za zupełnie absurdalne i niewarte uwagi.
Igor Kędzierski
Zawsze dziwiło mnie, jak bardzo popularną sztuką jest w USA fotografia. Co powoduje, że tylko tam traktowana jest z taką powagą i tylko tam ma tak ogromne społeczne znaczenie? Moim zdaniem fotografia zaspokaja elementarną potrzebę Amerykanów – potrzebę rzeczywistości. Brzmi to nonsensownie, bo przecież większość z nas wyobraża sobie Amerykę jako kraj zamieszkiwany przez prostodusznych, trzeźwo myślących, pragmatycznych ludzi, którym czego jak czego, ale poczucia rzeczywistości na pewno nie brakuje, tymczasem – nic bardziej mylnego. Taki obraz Ameryki to myślenie życzeniowe, tak chciałaby ona wyglądać we własnych oczach, a większość z nas wyobrażenie Stanów zbudowało sobie z telewizyjnych i literackich mitów. Na co dzień sprawy mają się nieco gorzej.
Agnieszka Kozłowska
To może być ważny zeszyt dla wielu czytelników: dla mieszkańców tego miasta, dla miłośników tego miasta, dla tych, co go jeszcze nie znają, a mają w swoich planach podróży, a także dla wszystkich, którzy chcą się uczyć, jak świadomie żyć w otaczającej ich przestrzeni. Trzy słowa widniejące na okładce każdego numeru „Scriptores”: pamięć, miejsce i obecność, to jednocześnie credo redaktorów pisma. Patrzą oni na swoje miasto świadomi, jaka stoi za nim historia, pragną ocalić od zapomnienia także jego żydowskie dziedzictwo, podejmują wysiłki na rzecz edukacji społecznej. Udaje im się jednocześnie porzucić wymiar lokalny i zaproponować szerszy punkt widzenia; ostatni numer pisma jest tego doskonałym potwierdzeniem.
Łukasz Badula
Jeszcze nie tak dawno „brulion” był, dla ludzi mających ambicję wiedzieć, co w kulturze piszczy, punktem odniesienia – jako obiekt kultu albo przedmiot krytyk. Gdy więc pismo praktycznie zakończyło działalność, pojawiły się, niemal od razu, próby przejęcia schedy po Robercie Tekielim. W tym kierunku szły na przykład (i idą) wysiłki redaktorów krakowskiego „Ha!artu”. Tyle że „Ha!artowi” przyświecają ideały „brulionu” z początków lat 90., „brulionu” w wersji kontrkulturowej, odrzucone w ostatnich numerach przez Tekielego, jeśli więc szukać reinkarnacji ducha „brulionu” takiego, jakim się ów duch w końcu stał, to należy szukać gdzie indziej. Jest nią raczej ukazujący się w miarę regularnie magazyn „Fronda".
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt