Nr 3 (120)
z dnia 22 stycznia 2005
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Polska kultura urbanistyczna, jeśli można to zjawisko tak określić, to temat, który od dawna mnie interesuje, zwłaszcza że mało co w sferze estetyki doskwiera tak boleśnie, jak nieustanna brzydota otoczenia. Staram się jej unikać, nie wybierając na miejsce zamieszkania np. warszawskiego Gocławia, ale i w miłej przedwojennej dzielnicy, gdzie mieszkam, oprócz wstrząsających ingerencji socjalistycznych architektów, jaką jest na przykład przychodnia dziecięca wyglądająca jak zbombardowane koszary, zdarzają się istne cuda tzw. małej architektury. Do moich faworytów należą podnoszące estetykę przydomowego trawnika płotki z zardzewiałego grilla i półek zrecyklowanych z wyrzuconej lodówki (cóż za symbolika).
Z tym większą radością odkryłam pismo „Autoportret”, poświęcone przestrzeni i naszym z nią relacjom. Nazwa pozornie sugeruje zupełnie inną tematykę, ale przecież otoczenie to także wyraz naszej osobowości (naprawdę chciałabym poznać bliżej autora trawnikowej instalacji).
Najnowszy numer (9/2004) poświęcony jest dzieciom w mieście. „Każda przestrzeń widziana przez dziecko jest […] otwarta, nieustannie się staje, nabiera nowych znaczeń. Przestrzeni dziecięcych nie trzeba więc urządzać specjalnie, wystarczy, by były tworzywem. Te z nich, które najłatwiej poddają się wciąż nowym interpretacjom, potrafią długo inspirować. Te zaś, których rola określona jest zbyt jednoznacznie (jak tradycyjne place zabaw), nie wytrzymują próby czasu i – raz odkryte – powszednieją. Czy tworząc każdą przestrzeń, także przestrzeń publiczną, wystarczająco cenimy spojrzenie tych, którzy poznają świat z wysokości metra?” – pyta Joanna Ładomirska w artykule wstępnym Żegluga pod kuchennym stołem.
Jak zauważa Anna Palej w tekście Całe miasto placem zabaw, czyli o nabywaniu umiejętności społecznych, współcześnie dzieci opuściły miejską przestrzeń, w której jeszcze kilkadziesiąt lat temu było ich pełno: podwórka, ulice i skwery. „Czy nie utraciliśmy w ten sposób ważnego miejsca, w którym dzieci mogły się wychowywać?” – zastanawia się Palej. „Jedną z ważnych przyczyn tego stanu rzeczy są zmiany w charakterze większości współczesnych przestrzeni publicznych. Jezdnie, a często także chodniki zaanektowane zostały przez samochody. Przylegające do ulic i placów budynki przeniosły większość funkcji aktywizujących życie społeczne do swego wnętrza. Zniknęły też, z wyjątkiem może ścisłych centrów miast, elementy i zdarzenia pobudzające dziecięcą wyobraźnię, stanowiące wyzwanie, zachęcające do obserwacji, myślenia i działania razem z innymi”. Nie bez znaczenia są tu także różnego rodzaju niebezpieczeństwa, jak ruch samochodowy czy zagrożenie ze strony obcych ludzi. Przestrzeń naturalną, w której można testować swoje społeczne odruchy, zastępuje wirtualna rzeczywistość gier i programów komputerowych, która nawet jeśli jest edukacyjna, sprowadza się jednak do zaprogramowanych wcześniej opcji.
Autorka wspomina o przeprowadzonych na Uniwersytecie Kalifornijskim badaniach, które wykazały, że „takie wartości, jak piękno, konsekwencja, szacunek czy sprawiedliwość, mogą być przekazywane dzieciom poprzez konfigurację placów i ulic, uformowanie i funkcje budynków, ich estetykę oraz wyrażane przez nie treści”. Słowem, nie tylko takie otoczenie, jacy jego twórcy, ale też odwrotnie: jakie otoczenie, tacy jego użytkownicy.
W numerze zamieszczono kilka zagranicznych przykładów wciągania ludzi najmłodszych we współtworzenie obrazu architektonicznego miasta i działań edukacyjnych podejmowanych po to, aby świadomość urbanistyczna przyszłych pokoleń była nieco wyższa niż świadomość pana, który nie wiedział, co począć z elementami zepsutej lodówki. Kilka szkół we Florencji (Anna Lisa Pecoriello: Miasto – dziecko. Doświadczenie projektowania z udziałem dzieci Florencji) w ramach międzynarodowego programu podjęło trud zorganizowania specjalnych warsztatów, których celem jest zachęcenie dzieci – po zdiagnozowaniu problemu – do ingerencji w najbliższe otoczenie. W jednej z nich postanowiono zająć się problemem pokonywania drogi do szkoły – wielu rodziców dowoziło do szkoły swoje dzieci, bo bało się wypuszczać je same do niebezpiecznej przestrzeni miasta. Wykonano kilka prostych ruchów: dzieci mieszkające blisko siebie miały wędrować razem, opracowano trasy marszu, zwracając uwagę na to, by były krótkie i bezpieczne. „Celem ostatecznym było dojście do takiego próbnego dnia, podczas którego dzieci, podzielone na grupy, spotykały się we wcześniej uzgodnionych miejscach blisko domu i próbowały razem wybrać się do szkoły na piechotę, bez pomocy rodziców. Sukces inicjatywy, powtarzanej przez szkołę »Montagnola« przez tydzień, udowodnił, iż wystarczy kilka małych posunięć (kilku dorosłych wolontariuszy na niektórych skrzyżowaniach, poczucie bezpieczeństwa wynikające z poruszania się w grupie, uważny dobór trasy oraz tzw. efekt critical mass, jaki wytwarza duża grupa dzieci na ulicy wobec nieposkromionego natręctwa samochodów), by można było puścić sporą grupę dzieci samych do szkoły. Obyło się bez żadnych kosztownych przekształceń strukturalnych ruchu drogowego dzielnicy”.
Interesujące jest też doświadczenie Pihli Meskanen (Działanie brzemienne w skutki. Edukacja architektoniczna w fińskiej Arkki), współautorki programu edukacyjnego, w ramach którego w Finlandii około tysiąca dzieci rocznie uczy się zasad architektury, poznaje słownictwo z tą dziedziną związane, a następnie wraz ze swoimi rodzinami ma szansę „analizować, rozumieć i oceniać swoje środowisko”, co w przyszłości ma im pozwolić sensownie na nie wpływać. „Wszyscy żyjemy w środowisku fizycznym, dlatego architektura jest dla każdego z nas bardzo ważna – zauważa Pihla Meskanen – ma ogromny wpływ na nasze zachowanie i nastrój, może nasze życie uprzyjemniać lub uprzykrzać. Nie wolno zatem zapominać, że budowanie to działanie brzemienne w skutki i że decyzje dotyczące projektowania i kształtowania naszego środowiska zewnętrznego – podejmowane nie tylko przez architektów, lecz także przez komisje, w których zasiadają politycy – wymagają rozległej i rzetelnej wiedzy”.
Z „Autoportretu” możemy się też dowiedzieć, czemu dzieci dobrze się bawią w Muzeum Inżynierii Miejskiej, mieszczącym się w budynku starej zajezdni tramwajowej na krakowskim Kazimierzu, jak wyczarowuje się idealną książkę dla czytelnika od lat czterech w górę, a także o węgierskim „królestwie”, w którym dzieci prowadzą m. in.… pociąg. Nie wszystko jest jednak w życiu maluchów wesołe – dlatego znalazły się tu też teksty poświęcone losom dzieci z miast nawiedzonych przez wojnę, a także szpitalom dziecięcym. Ten ostatni autorstwa Agnieszki Szeffel (Przestrzenie nawiedzone. O szpitalnym projekcie Dominika Lejmana) pokazuje, że nawet tak z definicji nieprzyjemną przestrzeń jak szpital można uczynić nie tylko przyjazną, ale też fascynującą, terapeutyczną i edukacyjną. Szkoda, że nie mieli o tym pojęcia autorzy upiornego, obskurnego budynku, do którego ze złowrogą miną prowadzają swoje dzieci matki w mojej dzielnicy.
Omawiane pisma: „Autoportret”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt