Nr 3 (120)
z dnia 22 stycznia 2005
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Wydarzenie miało miejsce w Warszawie. Mogło się to jednak zdarzyć wszędzie indziej. Tym razem lokalizacja nie jest istotna, ważniejsze są mechanizmy, które w związku z nim zostały uruchomione.
Piątkowe popołudnie. Całotygodniowe napięcie powoli opada. Ustępuje miejsca podnieceniu związanemu z nadejściem weekendu. Radość z nachodzących dwóch wolnych dni nie udzieliła się jednak wszystkim. Pewien mężczyzna, w poczuciu bezsilności, postanawia wkroczyć do biura maklerskiego banku, które jego zdaniem dopuściło się oszustwa. Nie mogąc dojść sprawiedliwości w inny sposób, decyduje się na desperacki krok – obwiązuje się kablami i ze sportową torbą zasiada w biurze. Jego gest jest aż nadto wymowny: za chwilę może dojść do tragedii, wszystko wskazuje na to, że mężczyzna jest zaopatrzony w ładunek wybuchowy. Do akcji wkracza policja i – oczywiście – telewizja. Bez spektaklu nie może się obejść. Tym razem o telewizję zabiegał sam desperat (waham się przed użyciem określenia „przestępca”, nie pozwala mi na to moja wrażliwość społeczna, a z kolei „organizator akcji” za bardzo według mnie pachnie cynizmem) – to na jego życzenie miał się pojawić konkretny reporter z konkretnej stacji telewizyjnej. Sytuacja jednak nieco się skomplikowała: policja nie dopuściła reportera do desperata, ten poruszony apelem mężczyzny, postanowił natychmiast przemówić do zbolałego serca poszkodowanego za pośrednictwem telewizji. Żadna bowiem inna stacja telewizyjna, inne medium czy instytucja nie chciały ująć się za mężczyzną i dochodzić z nim sprawiedliwości i dlatego musiał on poważyć się na taki desperacki krok. Chyba jednak nie potrafię ustrzec się cynizmu. Spróbuję zatem zawiesić kwestie personalne i związane z nią autentyczne dramaty, a skupić się na analizie zjawiska jako takiego. To, co mnie zainteresowało najbardziej, to swoiste zapętlenie między jednostką ludzką, kimś do pewnego momentu anonimowym a mediami, które sprawiły, że stał się on bohaterem dnia, programu, wreszcie ich samych. Co prawda jako osoba, która telewizji nie ogląda (a owej wybranej stacji tym bardziej), nie wzięłam udziału w spektaklu in statu nascendi, ale tego feralnego dnia słyszałam o niej przez radio i rzuciłam okiem do sieci, żeby dowiedzieć się, dlaczego w piątkowy wieczór obok znanego (przynajmniej warszawiakom) ronda stały wozy policyjne, strażackie i karetka i kłębił się tłum gapiów, w poniedziałek zaś, przerzucając bezpłatne czasopismo „Metro”, poznałam kulisy wydarzenia. Dziennik donosił na pierwszej stronie: „Desperat na żywo” i dalej zajawiał: „TVN uczynił bohaterem mężczyznę, który groził wysadzeniem biurowca w Warszawie. Bezwzględna pogoń za oglądalnością czy pomoc ofierze?” Lubię tematykę związaną ze współczesnymi mediami i mechanizmami, jakimi się posługują. Na hasło „pogoń za oglądalnością” wyostrzyłam więc zmysły i szybko przeskoczyłam na stronę pełnej relacji. A tam przeczytałam, że to ów mężczyzna dochodzący sprawiedliwości zażądał rozmowy z konkretnym dziennikarzem. Przy okazji wydarzenia jedna z komentujących je osób podkreślała, że taki wybór jest dowodem najwyższego uznania dla żurnalisty. Z kolei wyróżniony dziennikarz skarżył się, że został oszukany przez, tym razem, policję, nie dopuściła go ona bowiem do desperata, jego natychmiastowy apel na antenie także nie dotarł do mężczyzny – w banku nie było telewizora, a policja nawet nie powiedziała mężczyźnie, że na jego prośbę dziennikarz stawił się natychmiast. Dodatkowo sugerowano, że desperacka postawa mężczyzny została przez stację wykorzystana w celach nieetycznych. Mężczyzna, który w końcu trafił do programu, stał się bohaterem, a przecież dopuścił się przestępstwa. Jego obecność na antenie telewizji była aktem nobilitującym i nadała jego osobie nadmierne znaczenie. Przyznam, że zaczęło się w mojej głowie mieszać, kto z kim przeciw komu i dlaczego.
Nie wiem, czy dobrym lekarstwem na tę nagłą utratę zdolności rozumienia mogą być teksty ze styczniowego numeru „Odry” (1/2005), w każdym razie na pewno starają się wziąć pod lupę media i zgłębić ich mechanizmy. Michał Mońko na przykład w artykule Media i władza, czyli bitwy o telewizyjne wieże przypomina, że „media postrzegane są jako władza informacyjna, władza nad umysłami, środek dystrybucji wiedzy i kontroli, substytut siły”. Autor powraca do niedawnych wydarzeń na Ukrainie, żeby podkreślić, iż pomarańczowa rewolucja mogła się dokonać dzięki temu, że wzięły w niej udział stacje telewizyjne – cały świat uczestniczył w pokazywanych na antenie wydarzeniach, przekaz sprawił, że w żaden sposób nie dało się ich ukryć. Przy okazji Mońko stawia następującą tezę: „Gdy dziennikarze telewizji zachodnich potraktowali ukraińską rewolucję jako spektakl, swego rodzaju reality show, to dziennikarze telewizji polskiej, szczególnie dziennikarze TVN, poprzez zaangażowanie się po stronie prawdy i wolności, przez rzetelne przedstawianie obrazu rewolucji ukraińskiej, dokonali tego, czego przez dziesięciolecia nie potrafili dokonać przywódcy sąsiedzkich narodów: zintegrowali los Ukraińców z losem Polaków”. Mońko zastanawia się także, na ile media w Polsce służą społecznemu komunikowaniu się, na ile wspierają procesy demokratyczne, a na ile są raczej środkiem wykorzystywanym przez siły polityczne i biznesowe do celów dalekich od obywatelskich powinności. Podobny ton pobrzmiewa w rozmowie Moralność mediów. W Salonie Profesora Dudka. Interlokutorzy częściej wyrażają swoje obawy związane z funkcjonowaniem mediów w nowej rzeczywistości, niż podkreślają ich dokonania. Między innymi zastanawiają się nad tym, czy dziennikarz powinien jedynie bezstronnie informować o wydarzeniach, czy także je komentować, zawsze oddzielając moment przekazywania wiadomości od momentu wyrażania swoich opinii. „[Dziennikarz] ma prawo i ma obowiązek komentowania, tylko trzeba te rzeczy wyraźnie oddzielić […] i powiedzieć: »Ja uważam, że to jest dobre, za tym się opowiadam i namawiam uczciwych ludzi, żeby też się za tym opowiadali, a tamto jest złe i trzeba protestować«. Misją dziennikarzy jest pomoc w pojmowaniu świata” – stwierdziła Magdalena Bajer, przewodnicząca Rady Etyki Mediów. Inną opinię na ten temat miał Karol Fjałkowski, który dowodził, że komentarze dziennikarzy bardziej zaciemniają obraz świata, niż służą odbiorcom. Kiedy rozważano kwestię uczciwości ludzi mediów, pojawiły się obawy związane z odpowiedzialnością za innych. Ziemowit Kubicz, szef wydawnictwa, zwrócił uwagę na to, że np. pisanie krytycznych artykułów o lokalnym gangsterze nie tylko może narazić na kłopoty autora, ale jednocześnie samą gazetę i innych jej pracowników. W trakcie rozmowy została też przywołana kwestia wartości. Zdzisław Ilski stwierdził, że media nie są nośnikiem wartości: „Media są miejscem reklam, zatem nie dążenie do prawdy, piękna i dobra, ale oglądalność, słuchalność czy nakład są dla nich głównymi kryteriami”. O tym aspekcie medialnego świata, a mianowicie reklamie, ciekawie pisze w „Odrze” Krzysztof Uściński. Autor tekstu Reklama – upiór z wolna oswajany stara się dowieść, że potęgę reklamy nazbyt wyolbrzymiamy. W gruncie rzeczy – przekonuje Uściński – nie chodzi o nią samą, a o nasz stosunek do niej: „Zdrowy organizm […] poznajemy dziś po tym, że odrzuca coś o wiele groźniejszego niż ta demonizowana reklama – odrzuca […] serwowaną via media martwą kulturę standaryzowanych wzruszeń”.
W medialnym bloku „Odry” znalazł się również tekst Leszka Pułki, poświęcony problematyce tworzenia spektaklu w mediach (Kłopotliwe spektakle kultury mediów). Autor przedstawia wpływ nowych technologii na sposób prowadzenia narracji w prasie, telewizji, radiu i kinie. Zmiany doprowadziły do narodzin nowego typu spektaklu: „[…] spektakle popkultury oglądamy dzięki bogatej palecie technologii, gatunków i języków. Jeśli konsument mediów ma z powodzi tekstów wyłonić własną egzystencję, musi realizować spektakle intymne, rytualne monodramy, w których »przegląda się« jego kultura, miasto i język”. Zdaniem Pułki, prowadzi to do rozmywania się granicy między przestrzenią publiczną a cyberprzestrzenią – każdy może wyreżyserować swój intymny spektakl, nie potrzeba do tego specjalnych nakładów finansowych, wystarczy mieć pomysł i można zaistnieć w sieci jako artysta. Pułka kończy tekst opinią: „I to właśnie wśród tych intymnych spektakli będziemy szukać odpowiedzi na pytanie o przyszłość polskiej kultury”. Zdanie to rymuje się z ostatnią wypowiedzią omawianej wyżej dyskusji. Stanisław Rybarczyk bowiem podsumowywał: „Chciałbym państwa pogodzić: stoimy u progu nowej, internetowej rzeczywistości”. I chociaż miał na myśli dziennikarstwo, to jak można wnioskować z wcześniejszych wypowiedzi, innego rodzaju aktywności: kulturalne, publicystyczne i rozrywkowe również coraz częściej przenoszą się do Internetu. Kto wie, do czego w przyszłości posłuży ludziom cyberprzestrzeń?
Omawiane pisma: „Odra”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt