Witryna Czasopism.pl

nr 22 (104)
z dnia 12 sierpnia 2004
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

BEZ ZNIECZULENIA

Lipcowo-sierpniowy numer „Znaku” nie jest wcale lekki, łatwy i przyjemny. Czy zresztą „Znak” kiedykolwiek taki był? Tyle tylko, że ten numer akurat straszy. Straszy globalnym terroryzmem. Bez znieczulenia. Ale w fascynujący sposób. Mądrze i przenikliwie. I to piórem jakich znakomitości!

Nowy Jork, Bali, Madryt… Międzynarodowy terroryzm od połowy lat 90. jest coraz bardziej „pobożny” i islamski. Kieruje on, co prawda, ostrze swej barbarzyńskiej przemocy wciąż głównie przeciw muzułmanom – na co zwraca uwagę Piotr Kłodkowski (Globalny strach Europy) – niemniej – jak stwierdza dalej autor artykułu – Europa i Stany Zjednoczone niestety już „weszły w środek sporu, który toczy się wewnątrz cywilizacji islamu”. Bo Bliski Wschód cały czas jakoś nie może się odnaleźć we współczesności. Liczby mówią same za siebie. Według danych Banku Światowego średni roczny dochód krajów muzułmańskich stanowi jedynie połowę średniej światowej. Porównanie średniego dochodu na głowę jednego mieszkańca wypada jeszcze gorzej. Łączny PKB wszystkich krajów arabskich wynosi mniej niż PKB samej tylko Hiszpanii. W Hiszpanii rocznie tłumaczy się przeciętnie tyle książek, ile wynosi łączna liczba przekładów dokonanych w świecie arabskim od abbasydzkiego kalifa Mamuna (IX w.). Bliski Wschód odbija sobie za to te słabe wyniki w demografii. Pod tym względem bije na głowę Europę, płacąc za to jednak dużą cenę. Rzesze młodych ludzi opuszczają rokrocznie rodzinne wsie, porzucają bezpieczną skorupę wielowiekowej tradycji i zostawiając swych nierzadko niepiśmiennych rodziców i krewnych, w pogoni za wykształceniem i lepszym życiem wyruszają w niebezpieczną wędrówkę do miast. Ale tam czekają ich niemal wyłącznie rozczarowania. Nie tak miało być. Powierzchowna modernizacja służy tylko skorumpowanym reżimom, rządzącym klanom, rodom lub plemionom, którym udało się w odpowiedniej chwili zrobić skok na stolicę. Demokracja? A co to takiego? Fasadowy parlament to tylko listek figowy dla autorytaryzmu, przepustka na międzynarodowe salony, certyfikat niezbędny do uzyskiwania zagranicznych pożyczek. I tak na wszystkim kładzie łapę rządząca oligarchia. Czasem może coś skapnąć big manom z innych wiosek, rodów czy klanów, żeby siedzieli cicho i nie wychylali się, ale nie maluczkim. Cóż im pozostaje? Migracja do dawnej metropolii? Tam spotkają ich nieraz jeszcze większe rozczarowania, które przekażą w spadku swoim dzieciom. Powrót do „źródeł”, do „prawdziwego” islamu? Nieważne, co to słowo oznacza, tak można przynajmniej wykrzyczeć niezadowolenie. Ulica stanie się jedynym forum debaty publicznej, fundamentalizm – heroldem opozycyji, rzecznikiem społecznego sprzeciwu i miłosiernym Samarytaninem otaczającym troską najuboższych. Islam zaś nową ideologią rewolucyjną Trzeciego Świata – nowym marksizmem, antykolonializmem i nową teologią wyzwolenia? A dlaczegóżby nie? Ostatnio przyciąga przecież pod swój sztandar coraz więcej Latynosów, czarnych i Azjatów. Ten ruch protestu jeszcze bardziej się zradykalizuje po afgańskim dżihadzie. Kiedy Afganistan opuszczą pokonani i zdemoralizowani żołnierze sowieccy, opromienieni chwałą i zaprawieni w bojach z niewiernymi weterani przemienią się w błędnych rycerzy globalnego dżihadu, którzy po powrocie z wojenki będą szukać coraz to nowych wiatraków. W Bośni, Kaszmirze, Czeczenii, na Filipinach. Z czasem wymkną się oni spod kontroli swych dawnych mocodawców, niekiedy nawet zwracając się przeciw nim, jak choćby Osama bin Laden.

W efekcie to, co kiedyś mogło uchodzić za folklor, regionalną specyfikę, dziś staje się złowrogim pomrukiem. Jeszcze kilka lat temu Wojciech Jagielski wysłuchiwał, ziewając, nudnych banałów bin Ladena i napawał się intelektualną przygodą w rozmowie z Szamilem Basajewem, a skandujący wrogie Ameryce hasła tłum w Peszawarze rozstępował się z szacunkiem przed polskim dziennikarzem. „Nigdy nie potrafiłem się przekonać do teorii nieuniknionego konfliktu cywilizacji – pisze Jagielski – Zalatywało mi to tanią publicystyką, nastawioną bardziej na komercyjny efekt grozy niż próbę poważnego wyjaśnienia istoty rzeczy. Im dłużej jednak trwa globalna, tak zwana wojna z terroryzmem, ogarniają mnie wątpliwości. Już nie jestem taki pewny, że z konfrontacji z demonstrującymi uczniami medresy wyszedłbym bez uszczerbku” (Śmierć dialogu). Bo pakistańskie medresy już od lat są kuźnią ekstremizmu islamskiego. Władze, rozpaczliwie szukając legitymizacji, długie lata szły na rękę religijnym oszołomom i krzykaczom. Kolejne przewroty wynosiły do władzy wojskowych albo cywilów-nieudaczników, usiłujących uwiarygodnić swoje rządy odgórną islamizacją kraju. Jak grzyby po deszczu saudyjskich petrodolarów w kraju wyrastały kolejne szkoły religijne. W ten sposób ruszyła pełną parą produkcja absolwentów z wiedzą mało przydatną do czegokolwiek, za to sfrustrowanych i potrafiących się godzinami mądrzyć, co jest „prawdziwym islamem”, a co – nie. Pakistan to prawdziwa beczka prochu. Nie tylko zresztą Pakistan.

To nie islamu należy się jednak bać – przekonuje Wojciech Giełżyński (Strach źle rozpoznany). Islam wciąż mieni się tysiącem barw, odcieni i lokalnych odmian, a w jego łonie jest zbyt wiele szkół i sekt, by mógł on stanowić jedność, cywilizacyjny monolit zdolny stawić czoło innym „cywilizacjom”. „Za parę dekad okrutny festyn zamachów terrorystycznych – na Manhattanie, na Bali, pod Madrytem – będzie postrzegany jako pryszcz epoki przełomu stuleci (…) ja byłem świadkiem terroru odgórnego – masakry na placu Tiananmen. Dlatego w przeciwieństwie do legionu cmokierów, którzy napawają się chińskim cudem gospodarczym, skłonny jestem raczej krakać. I ostrzegać”. Ostrzega więc Giełżyński przed Chinami. Chiny mają czas. Dużo czasu. „Chiński Smok urasta w tempie nieosiągalnym dla innych państw i krok po kroku zmierza do władztwa nad Dalekim Wschodem, czyli połową ludzkości”. Iiii, to daleko – powie ktoś. Niech się wszakże tak nie upaja tym złudnym spokojem. Jest jeszcze Rosja. Blisko. Sfrustrowana, ale wciąż śniąca o swych imperialnych ambicjach. I – mimo pełnej wzajemnych napięć historii – Rosja dogada się z Chinami –wieszczy Giełżyński. Mało tego. Ten gigantyczny tandem – zdaniem znanego dziennikarza – weźmie pod swoje skrzydła pomniejsze mocarstewka azjatyckie: Iran, Pakistan, a nawet Indie (oczywiście nie pod to samo skrzydło, co Pakistan). Razem ta egzotyczna koalicja będzie próbowała odebrać Ameryce prymat Supermocarstwa. Drżyj zatem Wielki Szatanie!

Tak czy inaczej hegemonia Ameryki kiedyś się skończy – przepowiada Zbigniew Brzeziński (Przywództwo czy dominacja). Potajemnie kochanej, a jeszcze bardziej znienawidzonej, nienawiścią odrzuconego uczucia. Militarnie silnej jak nigdy, ale za to jakże mało wiarygodnej dziś politycznie. Ameryki, która chce za wszelką cenę wprowadzać demokrację w krajach muzułmańskich. Ale ten fanatyczny zapał może się obrócić przeciwko samej Ameryce. Powojenne Niemcy i Japonia to – zdaniem Brzezińskiego – niezbyt fortunne porównania do Iraku. Zresztą, co tam Irak. W końcu Amerykanie postanowili – jak to ujmuje Timothy Garton Ash (Terror przeciw nadziei) – zmienić codzienną rzeczywistość prawie dwóch miliardów ludzi, o których zresztą tak naprawdę niewiele wiedzą.

Bo pewnych rzeczy – jak się wydaje – nie chcą po prostu wiedzieć. „Nie wiem, jak w Polsce, ale w USA rzadko mówi się o historii terroryzmu państwa Izrael” – zwraca np. uwagę Norman Davies (Z żołnierzami przeciwko ideom). A przecież pierwszym premierem Izraela był terrorysta. Terroryzm palestyński pojawia się dopiero w latach 70. Ale w USA – snuje dalej rozważania brytyjski historyk – obecnie polityce ton nadają neokonserwatyści, nieco sekciarskie ugrupowanie wywodzące się ze społeczności żydowskiej, które nie bardzo odróżnia interesy amerykańskie od interesów państwa Izrael. Przyklaskują im protestanccy fundamentaliści z „Bible Belt”, traktujący istnienie Izraela w dość chiliastycznych kategoriach. I ten właśnie „sojusz Starego Testamentu” kształtuje dziś w dużej mierze oblicze bliskowschodniej polityki USA. Choć o posiadaniu broni atomowej przez Irak amerykańskich decydentów zdołali przekonać… imigranci z Iranu. I bądź tu człowieku mądry!

Kogo więc w końcu się bać? Ameryki? Być może jej nieporadności i zaślepienia. Świata islamu, Izraela, Chin, Rosji? A może wszystkich naraz? Może. Tylko że „wszystkich”, to tak naprawdę znaczy nikogo. Uff…, a zatem można spokojnie jechać na urlop. Miłego wypoczynku! Tylko odradzamy Państwu takie kraje, jak…

Jerzy Rohoziński

Omawiane pisma: „Znak”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
NIEPOKOJE WYCHOWANKA KOMIKSU
felieton__CZY MÓGŁBYM NIE WIERZYĆ W BOGA?
NIECH ŻYJĄ GRAFOMANI!

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt