Witryna Czasopism.pl

nr 11 (237)
z dnia 5 czerwca 2009
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | teraz o… | autorzy | archiwum

felieton__HORACY I ALKOHOL

Zdaje się, że nasze dzieciaki, gdy dorosną, będą miały niezły kłopot, jeśli przyjdzie im wyłożyć sens i znaczenie może z połowy pieśni autorów klasycznych. Jesteśmy zmuszeni do życia w zakłamaniu. Oto troskliwe państwo opiekuńcze podsuwa nam do spożycia alkohol w specjalnie do tego celu wyznaczonych punktach, najskrupulatniej kontrolowanych pod względem sanitarno-epidemiologicznym, zwanych dla niepoznaki sklepami, ale jednocześnie przestrzega przed zgubnymi skutkami spożycia tegoż. Jest to hipokryzja posunięta do ostateczności. Sklep monopolowy to miejsce, w którym mit o państwie opiekuńczym zaczyna dygotać w posadach.

Nic w tym dziwnego. Zasada opieki po prostu stoi w sprzeczności z zasadą demokracji.

Nie sposób być równocześnie podmiotem i przedmiotem władzy.

Niestrudzony piewca uroków pełnego dzbana, poeta Quintus Horatius Flakkus, zareagowałby zupełną konsternacją. Jego spuścizna literacka w znakomitej części stoi w sprzeczności z ustawą o wychowaniu w trzeźwości. Sam zresztą poeta nigdy nie miał wątpliwości – to Ojczyzna wymaga opieki od swych obywateli, a nie na odwrót.

Największy ojnofil wśród poetów. I największy poeta wśród ojnofilów. Gdy wychwala cnoty ulubionego napitku, czytelnik odnosi nieprzeparte wrażenie, że pijaństwo jest radością najwyższą..., o ile na inną w danej chwili nie możemy sobie pozwolić. W istocie, jest to ćwiczenie dla zniechęconych życiem. Ciągle słuchamy następujących rad: chlapnij sobie miast wspominać przeszłe klęski, nieszczęśliwą miłość najlepiej utopić w trunku, winem odpędzaj troski.

Jeśli faktycznie można tu mówić o uwielbieniu, to jest ono podszyte rezygnacją. Temu zaprzedanemu epikurejczykowi zgryzoty wydają się wrogiem na tyle groźnym, by szukać odsieczy w trunkowych sojusznikach.

Horacy jest political uncorrect. To rzecz pewna. Gorzej, że w procesie narodowego wytrzeźwienia Kochanowskiego przyjdzie zastąpić Kuczokiem. A to już rodzaj hekatomby. Najlepszy z możliwych światów nie byłby wart takiego wyrzeczenia.

Alkohol szkodzi zdrowiu? Ale jakiemu zdrowiu? Czuję się w obowiązku odpowiedzieć na to pytanie. Każdemu. Nadużywany – faktycznie druzgocze nasz organizm od strony fizycznej. Jeśli jednak nie spożywamy nic wcale – możemy się rozstać ze zdrową psychiką.

Pijaństwo – cóż to za haniebny zbytek! Właściwie upijać się jest to najlepsza rada, by strwonić zdrowie, pieniądze i czas.

Ale czyżby? Przeciwnie! To trzeźwość jest marnowaniem czasu – czasu, który został nam dany w stanie czystym i nieużywanym, abyśmy mogli wykonywać upatrzone czynności. Napić się – to wszak czynność. Trzeźwość nie jest nią wcale.

Pierwszą rzeczą godną zastanowienia jest to, że dwie osoby, pijany i trzeźwy, mają rozbieżne poglądy na to, co uznać za rzeczywistość, a co za fantasmagorię.

Mogę wyobrazić sobie każdy dialog multikulturowy, łączenie się proletariuszy wszelkiej maści i najrozmaitszych orientacji seksualnych, najprzedziwniejsze alianse internacjonalistyczne, ale jednego jakoś moja biedna głowa nie może przyjąć za pewnik: debaty trzeźwego z pijanym. Są to światy wartości tak odmiennych, że można je uznać za wzór obcości.

Ktoś dobrze obeznany z obydwoma tymi stanami i ceniący sobie ich trudne do zakwestionowania walory nie znajdzie żadnego powodu, by się upierać, że mamy do czynienia z tą samą osobowością. Ilekroć składam ofiarę Dionizosowi, bogu wesołków takich jak ja, a precyzyjniej rzecz ujmując, ilekroć złożę ją za bardzo, nie potrafię za nic pojąć, jak to się dzieje, że trzeźwa część ludzkości nie odnosi się z bałwochwalczym uwielbieniem do mojego poczucia humoru. Oby sczeźli trzeźwi! Przeklinam ich bełkotliwie do siódmego pokolenia.

Trzeźwi zachowują się z taką wyższością, jakby sobie na swój trzeźwy rozsądek zapracowali, jakby nie był on w gruncie rzeczy wynikiem zaniechania, a nawet pewnego niedbalstwa, jakby właśnie zbyt dużo nie wypili i jakby na koniec ten ich trzeźwy rozsądek sprawiał im jakąś dokuczliwą dolegliwość.

Ci arystokraci wśród pokrzywdzonych obnoszą się ze swoją ułomnością ze snobistyczną ostentacją skończonych kabotynów.

A przecież to właśnie trzeźwość jest brakiem pijaństwa, nie na odwrót.

Jest też kwestia obfitości. Amator wina może wybierać z miliona gatunków i roczników. Degustator trzeźwości ma do dyspozycji tylko jedną.

Czy można być trzeźwym bezkarnie? Ależ nie! Przecież trzeźwość sama jest karą.

Ale pijani też nie są w porządku. Dlaczego ani w ząb nie przemawia do nich mój trzeźwy realizm?

Zupełnie nie rozumiem mentorskiej wyższości trzeźwych. Poza jednym wyjątkiem. Kiedy sam jestem trzeźwy.

Problem w tym, że abstynencja, będąca w istocie rzeczy zaniechaniem, ma nie tylko apologetów, lecz i konkwistadorów. Dopuszczając się jednak nieodpowiedzialnego lansowania stanu trzeźwości, wzywamy do likwidacji najistotniejszego, moim zdaniem, z gatunków literackich.

Liryka, zdaje się, nie popiera soku jabłkowego. Do sławienia uroków wody mineralnej również zabiera się nieskoro.

Problem rzemiosła poetyckiego, aczkolwiek to określenie cuchnie oksymoronem, bo liryka polega, najprościej rzecz ujmując, na profesjonalnym do szpiku kości uprawianiu kompletnej amatorszczyzny, tak tedy problem w tym, że to formuła doskonale sprawdzająca się w promowaniu duchowego nieochędóstwa.

Poezja – czy chcemy tego, czy nie chcemy – jest owocem upojenia. Trzeźwym zostaje proza życia.

Domyślam się, że Rabelais nie miał na myśli soku z marchwi, gdy pisał w przedmowie do ostatniej księgi przygód Pantagruelowych: „niech pociągnę siaki taki łyczek z tej butelki: oto mój prawdziwy i jedyny Helikon, moje końskie źródło, moje jedyne natchnienie. Z niej pociągając, myślę, rozprawiam, rozważam i roztrząsam. [...] Enniusz, popijając, pisał, pisząc popijał. Eschylos (jeśli wierzyć Plutarchowi in Symposiacis) pił, tworząc, pijąc, tworzył. Homer nigdy nie pisał na czczo. Katon nie brał pióra do ręki, póki nie popił”.

Rady Rabelais'go należy potraktować z dużą dozą sceptycyzmu. W tekst sporządzony po pijaku wdaje się typowa dla stanu odurzenia bełkotliwość. Pijaństwo nie płodzi rymów.

Ale czy powoduje je trzeźwość? Zgoła nie. Rodzi je, gwoli ścisłości, trzeźwienie.

Stefan Themerson zadał kiedyś pytanie: „co robią poeci?”. Odpowiedź pisarza brzmiała: „piją wódkę i piszą wiersze”. Otóż sądzę, że to zdanie, skądinąd błyskotliwe, wskazuje nie na hierarchię wymienionych zajęć w biografii statystycznego poety, lecz na związek przyczynowo-skutkowy. Obydwu czynności nie sposób wykonywać równocześnie bez szkody dla ich jakości, to rzecz pewna, z tej też przyczyny myśl Themersona winna być przyobleczona w następującą egzegezę: skoro się człowiek unurza, ubzdryngoli ze szczętem, zezwierzęci na amen w pacierzu, siłą rzeczy zjawia się w jego nadwerężonej duszyczce tęsknota za stanem czystości. A że jedyną czystością osiągalną w tym traumatycznym stanie jest czystość językowa, toteż dziedzina aktywności literackiej narzuca się sama przez się. A jeśli już popadniemy w nałóg literacki i – z mniejszym lub większym trudem – pożądaną czystość językową osiągniemy, wówczas będziemy mieli wątrobę już tak złachaną, że pić już nie będziemy mogli i zostanie nam kryształowo czystą polszczyzną wyrazić tęsknotę za utraconym chlewem.

Gdy więc łatwiej przychodzi nam wiersz, niż przechodzi kac, poznajemy po tym, że jesteśmy starzy.

Nie byłoby od rzeczy przypomnieć, że picie (to wyskokowe, trunkowe) ma jednak swoją kulturę. I nie tylko kulturę, lecz również sztukę. Co do abstynencji natomiast, to na obydwie musi sobie jeszcze zapracować.

I niech mi nie mówią, że w poezji wszystko zostało już powiedziane.

Dlaczego poeci nie sławią dziś zalet wina? Nie chcę powiedzieć, że w proroczym – a przy tym powszechnym – transie przewidzieli rygory ustawy o wychowaniu w trzeźwości. Ta ostatnia jest bowiem nieprzewidywalna i z pełnym powodzeniem można byłoby ją uznać za arcydzieło nowelistyki. Szkopuł w tym, że bezpowrotnie zaniknął obyczaj ubarwiania spotkań towarzyskich lekturą poezji; poezji, którą filologia klasyczna nazywa sympotyczną, czyli, najoględniej rzecz ujmując, krzepiącą ducha zabawy.

Niewątpliwie jest to związane z zupełnym upadkiem ludycznych obyczajów. Nie jesteśmy, jak chciał tego Kawafis, mężni w rozpuście. A przecież to tylko tam wolno i warto być mężnym.

M.K.E. Baczewski

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
POINT-AND-CLICK
KTÓRĘDY DO LITERATURY NOWOMEDIALNEJ?
BERLIN PO MURZE

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt