Witryna Czasopism.pl

Nr 13 (130)
z dnia 2 maja 2005
powrót do wydania bieżącego

zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum

FEMINIZM Z PUNKTU WIDZENIA BABY

W pierwszej chwili miałam inne zamiary, ale w ostatniej zdecydowałam się wziąć na warsztat periodyk sieciowy „Artmix – sztuka, feminizm, kultura wizualna” – ostatnia edycja pojawiła się pod wspólnym hasłem Interpretacje. „Sztuce, jak i całej naszej rzeczywistości – czytamy w artykule wstępnym – potrzebne są interpretacje, gdyż stwarzają ramy do ich odczytywania. Można powiedzieć, że dzisiaj, gdy nie ma możliwości dotarcia do jednej prawdy, pozostają nam tylko interpretacje. Sama sztuka jest formą interpretacji współczesnej kultury”.

Wstęp zachęcający, a że jestem babą starej daty i miewam problemy z feministyczną – by tak rzec – poetyką, tym chętniej wzięłam się do dzieła. Niestety, moje początkowe zaciekawienie prędko dość zaczęło ustępować znudzeniu, a i ziewnięcia zaczęły towarzyszyć lekturze. Wygląda na to, że do niektórych osób – takich jak ja – po prostu nie warto przemawiać z punktu widzenia krytyki feministycznej, bo już tak głęboko zostałam zindoktrynowana przez patriarchalne społeczeństwo i rozpadające się systemy (różne), że niewiele do mnie dociera.

O Dorocie Nieznalskiej na przykład napisano już tyle, że nie potrafię się odnieść w żaden sensowny sposób do tekstu Izy Kowalczyk poświęconego wolności wypowiedzi, w którym twierdzi ona, że wokół artystki panuje zmowa milczenia i nikt się za biedaczką nie ujął [Nam interpretować nie kazano! (refleksje przy okazji Zielonych Dni Wolności Wypowiedzi i procesu Nieznalskiej)], chociaż artykuł porusza też interesujący mnie temat niezależności w sztuce i jej wątpliwej odmiany, tzn. tak zwanej niezależności galerii finansowanych z budżetu państwa itp.

Natomiast wywiadu z Zofią Kulik nie będę streszczać, bo Zofia Kulik wielką artystką jest i radzę wywiad przeczytać w całości, by przekonać się, co ma do powiedzenia. Warto.

Interesująco skądinąd napisany tekst Jolanty Brach-Czainy Radykalna sztuka kobieca w Polsce na przełomie XX/XXI wieku zgodnie z tytułem traktuje o współczesnej sztuce feministycznej: „Sztukę feministyczną w dzisiejszej Polsce można bez obawy popełnienia błędu nadmiernego uogólnienia uznać za sztukę najbardziej »kobiecą«, ponieważ artystki tego nurtu są świadome wymagań narzucanych przez kulturę ich płci i w tym obszarze pracują. Ich krytyczny głos dochodzi z kulturowej niszy, z getta społecznego, w którym umieszcza je tradycyjna, polska kultura. Zasady tej kultury w swej sztuce przyjmują i demonstrują bardzo konsekwentnie. Zarazem ujawniają absurdy i obłudę narodowego systemu wartości przeznaczonych specjalnie dla kobiet. Artystki już dawno pokazały, że potrafią tworzyć jak »artyści«, co dziś jest już zupełnie zbędne. Potrafią też tworzyć jakby nie miały płci, która je naznacza, jak Monika Sosnowska, i to właśnie jest prawdziwym komfortem wolności. Ale pracę u podstaw polskiej kultury, a właściwie harówkę wykonują artystki najbardziej kobiece, najbardziej feministyczne” – stwierdza autorka.

To wszystko fajnie, ale zarówno podczas lektury tego, bardzo długiego artykułu (zazdroszczę osobom, które mają czas pisać takie pokaźne teksty i przysięgam, że jeśli kluczem do zwiększenia zasobów czasu jest intensywne praktykowanie feminizmu, to się nawrócę), jak i innych wypowiedzi zamieszczonych na łamach kwartalnika odniosłam wrażenie, że cała ta sztuka feministyczna jest tak bardzo aintelektualna, że mnie to po prostu nudzi. Nie znaczy to, iż uważam, że sztuka mężczyzn jest wyłącznie intelektualna albo że kobiety nie umieją moim czy czyimkolwiek intelektem szarpnąć… Wręcz przeciwnie, znam kilka świetnych artystek, które mówią znacząco i głęboko o kondycji CZŁOWIEKA – w sposób, który mnie porusza, wzrusza i nie narusza mojego poczucia tego, co słuszne. Tymczasem sztuka feministyczna z całą swoją waginowatością, pępkowatą matkowatością, wybebeszaniem się, „eksplorowaniem granic płci” czy też cielesności (jedno i drugie brzmi równie mądrze), „redefiniowaniem ról społecznych”, a co za tym idzie również swobodnym posługiwaniem się członkiem, bogiem i innymi patriarchalnymi symbolami, tak kompletnie mnie nie kręci, że nawet jeśli wiele treści, które w tej organocentrycznej i symboloburczej masie się kryją, ma sens i społeczne uzasadnienie, to i tak pozostaję wobec tego obojętna niczym głaz.

Podobne odczucia miałam w stosunku do – jakże ideowo słusznej i bardzo nagłośnionej w mediach – minikampanii zrealizowanej przez feministyczny odprysk grupy Twożywo pt. Bo ta suka mnie sprowokowała. Nie wiadomo, do kogo to adresowane: ci, którzy gwałcą, mają to głęboko gdzieś i potrzebują terapii, a nie malunków na tramwaju; ci, do których to trafia estetycznie, rozumieją problem, więc im kampania niepotrzebna; dla tzw. ogółu, który można by poruszyć, jest to zbyt śmiałe i budzi oburzenie, nie współczucie; a dla kobiet, które są ofiarami i którym taka kampania naprawdę mogłaby pomóc, nie ma nic – nawet numeru telefonu, pod który powinny zadzwonić w razie potrzeby. I tak to jest z większością sztuki feministycznej. Nawet jeśli jest (na szczęście to się zdarza!) zabawna, to i tak bawi tylko ten jeden promil ludzkości, który jest hop-siup do przodu i nie stanowi ani dla kobiet, ani dla ich ego, ani ciała, ani życia, ani osobowości, ani wolności, ani możności decydowania o sobie, ani równouprawnienia, ani ich waginy, ani macicy żadnego zagrożenia. A ci, którzy takim zagrożeniem mogliby być lub są, mają mniej lub bardziej apetyczno-cielesne i mniej lub bardziej symboliczno-duchowe produkcje Anny Baumgart, Moniki Zielińskiej czy Katarzyny Górnej w głębokim poważaniu. Dla nich goła baba to goła baba, a fiut to fiut i tyle. A jeśli są ubrane w korony cierniowe, upozowane w dowolnego kształtu krzyże czy nawet otoczone całymi zastępami aniołów i świętych to już mogą być jeno obrazą boską, nawet jeśli Jolanta Brach-Czaina określi je jako „dekonstrukcję patriarchalizmu schowanego za zasłoną transcendencji”.

Tu zacytuję interesujący fragment (bo jak wspomniałam, paradoksalnie tekst wydał mi się ciekawszy niż opisywane w nim zjawiska): „Cokolwiek na ten temat myślą hierarchowie Kościoła, artystki wykonują własną pracę nad ikoną Madonny. Może się nawet zdarzyć, że w przyszłości Kościół będzie za to wdzięczny radykalnym, polskim artystkom, bo radykalne artystki zachodniej Europy w ogóle nie interesują się problematyką religijną. Nie można jednak wykluczyć, że tradycyjna, ściśle męska, hierarchiczna struktura Kościoła katolickiego nie może wprowadzić żadnych zmian w sposobie odnoszenia się do kobiet i wiążącym się z tym, wykształconym historycznie wizerunkiem Madonny. Być może potulna Madonna jest uważana za zwornik w patriarchalnej kopule. Gdy wyjmie się taki kamień, cała kopuła może runąć. W takim przypadku kobiety nie mogłyby liczyć na zmiany. Niektóre artystki zdają się stawiać taką właśnie diagnozę”.

To że sztuka tworzona przez feministki nie przekonuje mnie, nie zmienia faktu, że za wyjątkowy kretynizm uważam cytowane w tekście przykłady mądrości, jakie wygłaszają nauczyciele akademiccy na temat „męskości i kobiecości” różnych zajęć. Pisze Brach-Czaina: „Oto przykłady indoktrynacji, jakiej poddawani są artyści i artystki, przy okazji edukacji malarskiej. »Jeżeli założymy, że istnieje sztuka mężczyzn i sztuka kobiet, okazuje się, że w malarstwie istnieje tylko jedna płeć – męska«. »Kobieta posiada naturalne predyspozycje do smażenia kotletów. Można powiedzieć, że ten kotlet jest w niej zakodowany«. »Na ASP nie ma miejsca dla zakompleksiałych panienek, które płaczą po każdej korekcie«. „Żeby pani spróbowała tak po męsku to narysować«. »Malarki to żony dla malarzy« itd.”.

Sama pamiętam, jak ku mojemu wówczas przerażeniu (gdyż akurat wybierałam się kształcić w tym kierunku) rektor Kluba w latach 80. wygłaszał w telewizji swoją ulubioną tezę, że reżyseria to studia dla mężczyzn i on zniechęca do niej „dziewczęta”. Ale już w latach 90. wypowiadając się w filmie o 50-leciu PWSFTviT, przy którym miałam przyjemność współpracować, powiedział: „To jest szkoła dla mężczyzn. No też i dla kobiet”. Co być może oznacza, ze pełzniemy z wolna we właściwym kierunku. Ale czy sztuka feministyczna znacznie się do tego przyczynia – bardzo wątpię.

Klara Kopcińska

Omawiane pisma: „Artmix”.

zobacz w najnowszym wydaniu Witryny:
KOMEDIA NIE JEST (POLSKĄ) KOBIETĄ
PASOLINI – REAKTYWACJA
PLANETA PRL
felieton__PiSarz i POeta
...O CZASOPISMACH KULTURALNYCH
O CZASOPISMACH OTWARTYCH I ZAMKNIĘTYCH, CZYLI O TYM, DLACZEGO KAPELUSZ MIAŁBY PRZERAŻAĆ
zobacz w poprzednich wydaniach Witryny:
CIĄGLE JEST CZAS NA DOKUMENT
OPEN SOURCE - WIELKA PROMOCJA ROZDAWANIA
PODSUMOWANIE ROKU 2008 Z PUNKTU WIDZENIA KONRADA C. KĘDERA

buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt