nr 22 (104)
z dnia 12 sierpnia 2004
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Być może dlatego, że mam akurat imieniny, wzrok mój pada wyłącznie na artykuły poruszające temat alkoholowej libacji. Może zresztą teksty wcale nie są o tym, a tylko mnie się kojarzy. Mniejsza o szczegóły, dość, że miałam omówić zupełnie co innego, ale jak już tak nasyciłam oczy (bo niestety nic ponadto) oparami absyntu i nacieszyłam umysł wesołym bełkotem, który się wokół tych oparów wyprodukował, to nie byłam w stanie zająć się ani poezją wzruszającą, ani analizą społeczeństwa postindustrialnego, ani też prawami mniejszości. Uznałam zatem, że jest w tym palec boży, że tak po prostu jest zapisane w niebie i ten przegląd ma być o zaglądaniu do kieliszka, a czytelnicy wybaczą mi, że sięgam do numerów nieco już zleżałych na półce, a nie do lśniących, prosto z piekarni-drukarni, bo przecież lekka „wczorajszość” znacznie lepiej wpisuje się w istotę zagadnienia.
I tak w poświęconym rytuałom „Czasie Kultury” [nr 2-3/2004] Jarosław Trybuś i Grzegorz Piątek przyglądają się, jak to z winem było – od najdawniejszych czasów po dzisiejsze artystyczne ekspresje tematu (Rytuały alkoholowe). „Przy ludzkiej skłonności do rytualizacji licznych działań alkohol – wszechobecny i niezbędny – podlega jej tym bardziej. Wydaje się, że rytualizacja picia wynika w dużej mierze z wiary w jego zdolność do polepszania kontaktu tak z otoczeniem, jak i – szczególnie ostatnio – z własną jaźnią” – zauważają autorzy. Tak więc od transu, ofiary, uświęcenia z biegiem lat i wieków dochodzimy – jak we wszystkim – do desakralizacji, zagubienia i konsumpcji, a co za tym idzie, do prób przypisania temu stanowi rzeczy wyższych, artystycznych znaczeń. „Skompromitowany na dobre dwadzieścia lat po obu stronach żelaznej kurtyny jako nieporadny, pretensjonalny symbol statusu, barek powraca teraz tryumfalnie wraz z nową falą domowego picia, zaadaptowany przez wybitnych designerów do nowych gustów. Towarzyszy mu sztafaż przyrządów i rytuałów, których znajomość należy do dobrego tonu”. Ten, jakże grzeczny, zniwelowany w swoim szaleństwie, zwłaszcza gdy porównać go z orgiami bachantek, rytuał nie uszedł uwadze współczesnych artystów, zainteresowanych popkulturą. Jeff Koons na przykład już od lat 80. poświęcał mu sporo miejsca w swoich chłodnych, czy wręcz zimnych jak wiaderko do lodu (Ice Bucket) instalacjach. Trudno tu już jednak – jak zauważają autorzy artykułu – mówić o Absolucie (chyba że o tym z nazwy na etykietce).
W czasach pradawnych w stanie upojenia alkoholowego targano szaty, a nawet – jak wiemy z mitologii – odrywano głowy poetom, dzisiaj natomiast możemy mieć co najwyżej taki dylemat jak Maciej Płużek, autor publikowanego w „Czasie Kultury” wiersza 3 kolory – żółty:
Jest 3.15 pośrodku śmiertelnie polskiej zimy
Chce mi się sikać i napisać wiersz
Jeśli najpierw się wysikam, stracę niezbędne
Napięcie do napisania dobrego wiersza
Jeśli zaś najpierw napiszę wiersz
Mam szansę na odrobinę ciepła
W wielkim pustym łóżku
Heraklit twierdził, że w oczach Boga
Wszystko jest piękne, czyste i sprawiedliwe
Bardzo chciałbym poznać
Sekret Jego radości
Nie tracąc niezbędnego napięcia, przypomniałam sobie, że za mej młodości pokutował taki stereotyp, że jak ktoś jest artystą, to na pewno i pijakiem (notabene lokalny łódzki zwyczaj, do ojcostwa którego przyznaje się wielu moich znajomych, oraz mój mąż, nakazuje tuż przed rozejściem, a raczej rozpełźnięciem się wypić tzw. strzemińskiego). Z tym większym rozbawieniem przeczytałam więc we „Fluidzie” [nr 7 (43) 2004] notkę Louis XV i jego muza omawiającą prace Juergena Tellera pochodzące z nowej serii, która odwołuje się właśnie do – jak rozumiem – obyczajów panujących na dworze Ludwika XV. Obleśne te fotki przedstawiają artystę na golasa zasypiającego „z nosem w sałatce”, która w tym przypadku jest prosięciem pieczonym w całości, tarzającego się z głupawym uśmiechem w resztkach zmieszanego z nie wiadomo czym kawioru po nieobleczonej kołdrze, czy wreszcie doprowadzanego do jako takiej używalności przez swoją muzę, aktorkę Charlotte Rampling. „Po pierwsze, te zdjęcia to klasyczna artystyczna ikona: mistrz i jego muza oraz intymna relacja, jaka się między nimi nawiązuje. Po drugie, sięgnięcie po inspirację do starożytnych bachanalii: kultu pijackiego, hulaszczego życia i seksualnych orgii, to kpina ze stylu życia współczesnych artystów. Również siebie samego” – komentuje prace Tellera autorka tekstu – Aga Ego.
Skoro już jesteśmy przy artystach, zboczę na chwile z głównego gościńca, żeby przedstawić twórcę, któremu naprawdę udało się zakpić z komercjalizacji sztuki. Mowa tu o Tino Sehgalu (Michał Woliński: Sztuka w czasach reprodukcji, nadprodukcji i nadkonsumpcji. Tino Sehgal vs. targi Art Basel vs. Piotr Uklański), artyście, który studiował taniec i ekonomię i któremu zarówno taniec, jak i ekonomicznie myślących marszandów udało się zaprząc do swoich efemerycznych instalacji. Jego konceptualno-amorficznych prac nie można dokumentować, istnieją jedynie w chwili „tworzenia”, w dodatku choć zatrącają o performance i happening, w przeciwieństwie do innych tego typu wytworów są wykonywane cudzymi rękami. A to pani pilnująca sali odśpiewuje pieśń This is propaganda, aby potem obwieścić: „Tino Sehgal, »This is Propaganda«, 2002, courtesy Jan Mott Galery”, a to dzieci wypytują bezlitośnie kuratorów wystawy o znaczenie prezentowanych dzieł, a to wreszcie właściciele dwóch współpracujących nad projektem Sehgala galerii padają na ziemię przed zdumioną publicznością, by złączyć się w nieco zażenowanym pocałunku, a następnie oznajmiają, że to właśnie było kolejne dzieło artysty, dzięki któremu zgarnął on zresztą główną nagrodę podczas zeszłorocznych targów sztuki w Bazylei. „Sztuka krytyczna przyzwyczaiła nas do tego, że performance stanowi wyraz osobistego zaangażowania artysty. Zagrywka Sehgala polegała na tym, że na targach sztuki gwarantem zaangażowania w inwestycję stali się galerzyści. Nie artysta, nie płatni najemnicy, tylko ludzie, którzy pośredniczą w obrocie sztuką i pomagają wygrać artyście kilkadziesiąt tysięcy franków w konkursie. [...] Ale to nie wszystko. Akcja bowiem odbywać się miała przez cały czas trwania targów – kilka godzin dziennie, przez kilka dni. Panowie, żeby nie zanudzić, musieli nauczyć się zatem nie jednego. I tak, przykładowo, wykazać się musieli w szaleńczym tańcu, w trakcie którego stepowali i wymachiwali ramionami, niczym wiatraki”.
Przyznać muszę, że wizja ta, w połączeniu z wciąż utrzymywanym stanem niezbędnego napięcia, wprawiła mnie w takie upojenie, że obejdę się dziś chyba zarówno bez „strzemińskiego”, jak i bez jakichkolwiek wcześniejszych „szocików”.
Omawiane pisma: „Czas Kultury”, „Fluid”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt