– „Studium” –
„Studium” wśród pism młodego pokolenia należy do tych zasłużonych, jednak nie „służalczych”. Towarzysząc tzw. młodej literaturze ofiarnie, wypracowało dla niej miejsce, dbając przy tym – z mniejszym lub większym efektem – o pewien stały poziom. Zaglądając do pisma, można było mieć pewność, że znajdzie się tam choćby garść dobrych wierszy, intrygującą rozmowę, mocne, pisane z krytycznym zacięciem polemiki i recenzje. Aż chciałoby się sparafrazować bodaj najkrótszą recenzję z płyty Kazimierza Staszewskiego i powiedzieć po prostu: „Studium” to „Studium”.
Kiedy mówię „Studium”, myślę – „Zielona Sowa”. Nie można też inaczej; wydawnictwo to występuje w parze z krakowskim dwumiesięcznikiem. Seria książek pod wdzięcznym (bo wszystko mówiącym) tytułem „proza i poezja polska” sygnowana przez „Studium”, a wspierana wydawniczo przez „Zieloną Sowę”, zdążyła już odnieść tzw. sukces (Wojciech Kuczok za Opowieści słychane był nominowany do Nagrody Nike) i, co więcej, ciężar owego sukcesu nie przygniótł redaktorów. Książki takich autorów, jak Adam Wiedemann (Wszędobylstwo porządku), Roman Honet (Pójdziesz synu do piekła), Darek Foks (Pizza weselna), Andrzej Sosnowski (Zoom) czy Michał Witkowski (Copyright) – by wspomnieć tylko o tych najgłośniejszych – należą dziś, każda w swoim gatunku, do kultowych. Zielono mi.
Zielono mi, jednak nie aż tak bardzo. Coś we mnie pękło, gdy zaglądnąłem do nowego numeru (4/2001) pisma. Jakaś bańka z wierszami i prozą? Bo niby to samo, a inaczej; nic się nie zmieniło, tylko jakoś stateczniej i grzeczniej. Głosy stonowane, teksty jak gdyby pisane „na pół gwizdka”. Jak tak dalej pójdzie – pomyślałem – trzeba będzie ze specjalną petycją wystąpić, by redaktorzy wykreślili ostatnie słowo z działu „recenzje, szkice, polemiki”, bo czego jak czego, ale polemik tam nie znajdziemy. I wtedy przypomniał mi się poprzedni numer krakowskiego pisma i rozmowa z Piotrem Pawlakiem - ciekawym i oryginalnym poetą z Poznania – z której nic ciekawego i oryginalnego nie wyniknęło. Coś jednak zapowiadało ten – miejmy nadzieję chwilowy – spadek formy. Lepiej tego nie nazywać. Zielono mi (ze smutku).
W recenzji Grzegorza Tomickiego z książki Zwierzę na J. Karola Maliszewskiego czytamy: „Brak mi dzisiaj w robocie krytycznej Maliszewskiego bardziej pogłębionych analiz, namysłu nad istotą wiersza czy w ogóle dzieła literackiego, interpretacji popartej wiedzą z dziedziny teorii literatury – stylistyki, wersologii itd.”. Trzeba przyznać, że ze względu na typ „roboty krytycznej” Maliszewski należy dziś do najbardziej kontrowersyjnych – ale też powiedziałbym, że spektakularnych - krytyków ostatnich lat. Czyta wiele, wiele też pisuje. Zagląda, podgląda, zdaje relacje. Pisze – co podkreśla Tomicki – bo jest ciekawy ludzi. Z tego samego powodu czyta.
Jest czytelnikiem ciekawym, gdyż, po pierwsze: jego podejście do tekstu odznacza się (cecha coraz rzadsza) właśnie zdziwieniem wobec, a po drugie: potrafi niebanalnie opowiadać o swoich lekturowych przygodach. Niekiedy dochodzę jednak do wniosku, że wymaga się od niego zbyt wiele, czasem wręcz (czego dowodem jest tekst Tomickiego) zmiany sposobu pisania – niby dobrze, że jest, jednak źle, że nie pisze „po naszemu”. A „intuicjonizm” proponowany przez Maliszewskiego jest przecież w krytyce tym, czym „awangardyzm” Sosnowskiego w poezji – otwiera oczy na inne możliwości, pokazuje, że świat tekstu nie powinien się zamykać w sztampowych ramach pobożnych, akademickich interpretacji i że się nie zamyka.
Od połowy lat 90., kiedy to Maliszewski objawił się (ponownie) na łamach „Nowego Nurtu” jako krytyk towarzyszący młodej poezji, mam wrażenie, że dochodzi do prób zagarnięcia go, przeciągnięcia na swoją stronę, objawienia jako swojego, a więc towarzyszącego „naszym” wierszom i poetom. Że Karol Maliszewski chętnie udziela się w młodoliterackiej prasie – nikogo już nie dziwi. Maliszewski wrósł w tę literaturę. Jest – przestał dziwić; zaczął jednak – drażnić. Zwykło się o nim mówić, że czyta wszystko, co na poetyckim rynku (nie tylko w rankingu) czytać się da – niby taki Przemysław Czapliński poezji. Szybko okazało się jednak, że od kogoś, kto czyta wszystko, kto zagląda do rejestru literatury częściej niż nie tylko przeciętny zjadacz, ale także i badacz poezji, zaczęto wymagać syntezy. Zapewne w imię starych przyzwyczajeń, że to, co uporządkowane, jest dobre. Przy czym nie byle jakiej syntezy (np. złożonej z kawałków publikowanych w prasie literackiej, bo to nie może się układać w syntezę), a takiej, która powie o poezji więcej, niż o ludziach; posegreguje autorów (hierarchia musi być), wyda wyroki i odważnie, z podniesioną dumnie głową powie, że ma nas wszystkich gdzieś. Zielono mi.
Karol Maliszewski nie chce mieć ludzi i wierszy gdzieś. Czyta i nie wydaje wyroków, jak gdyby chciał udowodnić, że podchodząc do tekstu indywidualnie, zawsze z taką samą ciekawością i z tego samego punktu, że zabierając się do czytania bez wcześniejszych zamierzeń (np. zobowiązań) - można osiągnąć czytelniczą satysfakcję. Bo jest mądry. Wie, że z literaturą to trzeba ostrożnie i lepiej być posądzonym o pewne nieumiejętności (da się to wyczytać z recenzji: brak analizy popartej wiedzą - to już brzmi jak zarzut dyletanctwa), niż o przedwczesność w łożu (literatury oczywiście). Zielono mi (ze złości na Tomickiego).
A przecież metodę, którą stosuje Maliszewski, nazwał kiedyś pewien teoretyk literatury (tak, tak, Panie Tomicki), Janusz Sławiński, „strategią artystyczną”. Zauważył, że strategia ta stawia na literackość tekstu, choć nie odcina się od współczesnych języków wiedzy, i że wówczas ocena pracy musi być analogiczna do oceny dzieła literackiego. Mówiąc inaczej: czytając teksty Maliszewskiego (i wymagając czegokolwiek od nich), musimy wiedzieć, czego wymagamy od siebie i – jeśli nie odpowiada nam takie pisanie – przedstawić własny pomysł na „porządkowanie” literatury. Tak byłoby uczciwie. Ale Tomicki nie proponuje nic w zamian. Gorzej: poklepuje omawianego przez siebie autora niczym konia pociągowego, co to dużo może jeszcze zrobić, tylko od czasu do czasu trzeba mu przypomnieć, kto trzyma lejce. Gdybyż Tomicki był odosobniony w wydawaniu takich(!) sądów– pół biedy. Ale na szczęście koń jest zaczarowany. Zielono mi.
Trochę cytatów:
„(...) Zdaję sobie sprawę, że recenzja to nie praca naukowa z dziedziny poetyki, a tylko szkicowe i na bieżąco przy tym czynione omówienie jakiegoś literackiego faktu, ale dla kogoś, traktującego poezję poważniej niż nieszkodliwe hobby, pobieżne studium światopoglądowe autora może nie wystarczać. I prawdę mówiąc, nie powinno. A właśnie na tym przeważnie skupia się – i na tym najczęściej poprzestaje – Maliszewski.”
„(...) mówimy jednak o literaturze – nie o zwyczajnej wymianie światopoglądów, choćby była ona najbardziej twórcza, inspirująca i brzemienna w skutki. Mówimy o wierszu jako sposobie organizowania znaczeń, o poezji która w sposób swoisty, więc najzupełniej wyjątkowy, funduje nam możliwość wypowiedzenia tego, czego w żaden inny sposób wypowiedzieć się nie da. I jako takiej należy się jej – Poezji – godziwa uwaga. Tej uwagi nie musi jej poświęcać, jeśli nie chce, czytelnik. Nie musi jej poświęcać nawet autor, jeśli uważa, że do niczego mu ona potrzebna. Ale krytyk – od czasu do czasu raczej powinien. Z pożytkiem dla wszystkich. Nie twierdzę, że u autora „Zwierzęcia na J.” nie ma tego w ogóle. Twierdzę tylko, i czynię to jak najbardziej subiektywnie, że tego właśnie jak dla mnie zdecydowanie za mało.”
Subiektywizm Tomickiego wydaje mi się mocno podejrzany, zwłaszcza po tym jak w pierwszej części recenzji – trochę tłumacząc się i uprzedzając słowa, które padną później – zwierza się z wrażeń, jakich był doświadczył w przeszłości, a które to wrażenia zawdzięcza Maliszewskiemu. Czytamy: „Dziękujemy, Karolu”. Można by zapytać: kto wygłasza podziękowania – autor tekstu? poeci? krytycy? czytelnicy? frustraci? Przecież forma czasownika jest wyraźna: pierwsza osoba liczby mnogiej. Jacyś „my”. Bez wątpienia. Za co dziękujemy? Ano za uczestnictwo… Dziękujemy, Karolu, fajnie, że pisałeś, ale teraz albo zaczniesz pisać inaczej (instrukcja obsługi wyżej), albo dorożkę pociągnie ktoś inny. To nie są podziękowania, to groźba. Zielono mi (z wrażenia).
Chciałbym się mylić i jednocześnie mieć rację. Chciałbym też, by w końcu ktoś odważył się przeciwstawić Maliszewskiemu jakieś poważniejsze argumenty niż ten Tomickiego – „jako czytelnik ostrzegam: jak będziecie się tak dalej bawić, to słowo daję – wracam do Wiśki!” Wracaj Pan czym prędzej, dobre lektury – jak podróże – kształcą. Zielono mi.
wersja do wydrukowania
- zobacz w najnowszym wydaniu:
- Może się zacznie robić ciekawie…
- Ukąszenie popowe
- Co myśli dziewczyna, która unosi sukienkę?
- „Dlatego” bardziej „Tylko Rock”
- Rokendrol w państwie pop
- KAKTUS NIE Z TEJ CHATKI
- POTOP POP-PAPKI
- WIĘCEJ NIŻ DWA ŚWIATY
- Czas kanibalów
- Przystanek „Paryż”
- Spodziewane niespodzianki
- Złudny i niebezpieczny
- Faszyzm czai się wszędzie
- OD KOŃCA DO POCZĄTKU
- O muzyce do czytania i gazecie do słuchania
- Dreptanie wokół czerwonej zmory
- Rozkoszne życie chełbi
- Emigranci, krytycy i globalizujące autorytety
- Roczniki siedemdziesiąte?
- Od rytuału do boiska piłkarskiego
- O potrzebie rastryzmu
- Sen o Gombrowiczu
- Pozytywnie
- Manewry z dźwiękami
- Kochajmy zabytki (czasopiśmiennictwa) – tak szybko odchodzą
- Co tam, panie, na Litwie?
- Literatura – duch fartowny czy hartowny?
- Nostalgiczne klimaty
- Wyostrzony apetyt
- Szanujmy wspomnienia
- Papier kontra ekran
- Nie zagłaskać poety
- Papier czy sieć?
- Rutynowe działania pism fotograficznych
- Papiery wartościowe
- Kolesiowatość
- MODNA MUZYKA NOSI FUTRO
- Semeniszki w Europie Środkowo-Wschodniej
- Zimowa trzynastka
- Popkultura, ta chimeryczna pani
- Patron – mistrz – nauczyciel?
- Rita kontra Diana
- Słodko-gorzkie „Kino”
- O produkcji mód
- Gorące problemy
- GDY WIELKI NIEMOWA PRZEMÓWIŁ
- Bigos „Kresowy”
- W TONACJI FANTASY Z DOMIESZKĄ REALIZMU
- KRAJOBRAZ MIEJSKI
- Z DOLNEJ PÓŁKI
- KINO POFESTIWALOWE
- MATERIALNOŚĆ MEBLI
- ŹLE JEST…
- NOSTALGIA W DRES CODZIENNOŚCI UBRANA
- MŁODE, PONOĆ GNIEWNE
- WIEDEŃ BEZ TORTU SACHERA
- JAZZ NIE ZNA GRANIC
- WIDOK ŚWIATA Z DZIEWIĄTEJ ALEI
- KINO I NOWE MEDIA
- PO STRONIE WYOBRAŹNI
- AMERYKAŃSKIE PSYCHO
- CZEKAJĄC NA PAPKINA
- MUZYKA, PERWERSJA, ANGIELSKI JĘZYK
- SZTUCZNE CIAŁA, CIAŁA SZTUKI
- IKONY, GWIAZDY, ARTYŚCI
- MÓWIENIE JĘZYKIEM TUBYLCÓW
- CZAS OPUŚCIĆ SZKOŁĘ
- MAŁA, UNIWERSALNA
- Baronowie, młodzi zahukani i samotny szeryf
- ROZBIĆ CODZIENNOŚĆ, ALE NAJPIERW JĄ WYTRZYMAĆ
- TECHNO, KLABING, REKLAM CZAR
- NASZE ULICE
- Z SOPOTU I Z WIĘCBORKA
- KRAJOBRAZ PO GDYNI
- O TZW. WSZYSTKIM – W „POZYTYWNYM” ŚWIETLE
- KOMPUTER DO PODUSZKI?
- NA USŁUGACH CIAŁA
- WALLENROD Z KOMPLEKSAMI
- PARADA STAROŚCI
- INKOWIE A SPRAWA POLSKA
- CZAROWNYCH CZAROWNIC CZAR
- POSZUKIWACZE ARCHITEKTURY OBIEKTYWNEJ
- 2002 W KINIE
- GADKI KONIECZNIE MAGICZNE
- Widoki z pokoju Morettiego
- NIE REWOLUCJA, CHOĆ EWOLUCJA
- CZAR BOLLYWOODU
- ALMODOVAR ŚWINTUSZEK, ALMODOVAR MORALISTA
- NIEJAKI PIRELLII I TAJEMNICA INICJACJI
- W BEZNADZIEJNIE ZAANGAŻOWANEJ SPRAWIE
- GANGSTERZY I „PÓŁKOWNICY”
- WYRODNE DZIECI BACONA
- CO TY WIESZ O KINIE ISLANDZKIM?
- BYĆ JAK IWASZKIEWICZ
- MŁODY INTELIGENT W OKOPIE
- O PRAWDZIWYCH ZWIERZĘTACH FILMOWYCH
- JEDNI SOBIE RZEPKĘ SKROBIĄ, DRUDZY KALAREPKĘ
- ZJEŚĆ SERCE I MIEĆ SERCE
- DON SCORSESE – JEGO GANGI, JEGO FILMY, JEGO NOWY JORK
- PONIŻEJ PEWNEGO POZIOMU… ODNOSZĄ SUKCES
- ANTENOWE SZUMY NOWE
- BOOM NA ALBUM
- O BŁAZNACH I PAJACACH
- EKSPRESJA W OPRESJI
- BARIERY DO POKONANIA
- UWAŻAJ – ZNÓW JESTEŚ W MATRIKSIE
- NATURA WYNATURZEŃ
- ZABAWNA PRZEMOC
- DLATEGO RPG
- WIEKI ALTERNATYWNE
- CZARODZIEJ MIYAZAKI
- DYLEMATY SZTUKI I MORALNOŚCI
- WYMARSZ ZE ŚWIĄTYNI DOBROBYTU
- MUZA UKRYTA I JAWNE PRETENSJE
- BO INACZEJ NIE UMI…
- PORTRET BEZ TWARZY
- BYĆ ALBO NIE BYĆ (KRYTYKIEM)
- MODLITWA O KASKE
- ZA KAMERĄ? PRZED KAMERĄ?
- CZY PAN KOWALSKI POJEDZIE DO WARSZAWY?
- OSTALGIA, NOSTALGIA, SOCNOSTALGIA
- TORUŃSCY IMIGRANCI
- OFFOWA SIEĆ FILMOWA
- BO TO ZŁA KOBIETA BYŁA...
O femme fatale i innych mitach
- Z GAŁCZYŃSKIM JAK BEZ GAŁCZYŃSKIEGO
- KONFERANSJERKA
- CZYTANIE JAKO SZTUKA (odpowiedź)
- BERLIŃSKIE PRZECHADZKI
- GRY WOJENNE
- WYDZIELINY NADWRAŻLIWOŚCI
- ŚMIERĆ ADAMA WIEDEMANNA (polemika)
- MIĘDZY MŁOTEM A KILOFEM
- DEMONTAŻ ATRAKCJI
- POPATRZEĆ PRZEZ FLUID
- W CIENIU ZŁOTYCH PALM
- 3 X L – LIBERATURA, LESBIJKI, LITERNET ALBO LOS, LARUM, LITOŚĆ
(a do tego: pracy precz!)
- WSZYSCY Z HRABALA
- NA CZYM GRASZ, CZŁOWIEKU?
- FILM W SZKOLE, SZKOŁA W FILMIE
- MARTWA NATURA Z DŹWIGIEM
- ROGI BYKA, NERWICE I ZIELONY PARKER
- ZMIERZCH MIESIĘCZNIKÓW
- CZARNOWIDZTWO – CZYTELNICTWO
- DALEKO OD NORMALNOŚCI
- NIE-BAJKA O ODCHODACH DINOZAURA
- ŁYDKA ACHILLESA
- DLACZEGO KOBIETY WIĘCEJ…?
- LIBERACKI SPOSÓB NA ŻYCIE
- PRORADIOWO, Z CHARAKTEREM
- KOSZMAR TEGOROCZNEGO LATA
- KRAKOWSKIE FOTOSPRAWY
- PROBLEMY Z ZAGŁADĄ
- CZAS GROZY
- KOMU CYFRA?
- APIAT’ KRYTYKA
- NASZA MM
- UWIERZCIE W LITERATURĘ!
- W POSZUKIWANIU UTRACONEJ TOŻSAMOŚCI
- ZA GÓRAMI, ZA DECHAMI…
- FRAZY Z „FRAZY”
- TARANTINO – KLASYK I FEMINISTA?
- UTRACIĆ I ODZYSKAĆ MATKĘ
- WIELE TWARZY EUROCENTRYZMU
- IRAK: POWTÓRKA Z LIBANU?
- NIEPOKOJE WYCHOWANKA KOMIKSU
- I FOTOGRAFIA LECZY
- STANY W PASKI
- MIĘDZY MŁOTEM RYNKU A KOWADŁEM SENSU
- POŻYTKI Z ZAMKNIĘTEJ KOPALNI
- CZACHA DYMI...
- DYSKRETNY UROK AZJI
- PODZIELAĆ WŁASNE ZDANIE
- FORUM CZESKIEGO JAZZU
- NADAL BARDZO POTRZEBNE!
- KONTESTACJA, KONTRKULTURA, KINO
- PIĘKNE, BO PRZEZROCZYSTE
- DEKALOG NA BIS
- SPAL ŻÓŁTE KALENDARZE
- WYBIJA PÓŁNOC?
- A PO KAWIE SADDAM
- TRZECIE OKO
- ANGLIA JEST WYSPĄ!
- CO W ZDROWYM CIELE
- CHASYDZKI MCDONALD JUDAIZMU?
- PEJZAŻE SOCJOLOGICZNE
- SZTUKA CODZIENNOŚCI SZUKA
- PASJA
- KOGO MASUJĄ MEDIA?
- DWAJ PANOWIE A.
- NOWA FALA Z ZIARENEK PIASKU
- ULEGANIE NA WEZWANIE
- BERLIN PO MURZE
- I WCZORAJ, I DZIŚ
- MOJE MIASTO, A W NIM...
- WYNURZAJĄCY SIĘ Z MORZA
- TYLKO DLA PAŃ?
- TAPECIARZE, TAPECIARKI! DO TAPET!
- NIE TAKIE POPULARNE?
- FOTOGRAF I FILOZOF
- MODNIE SEKSUALNA RITA
- KONTAKT Z NATURĄ KOLORU
- MATKI-POLKI, PATRIOCI I FUTBOLIŚCI
- POWRÓT DO PRZESZŁOŚCI PO HUCULSKU
- NARODZINY SZPIEGOSTWA
- ZJEDNOCZENIE KU RÓŻNORODNOŚCI
- NIEPEWNI GRACZE GIEŁDOWI
- „KOCHAĆ” – JAK TO ŁATWO POWIEDZIEĆ
- MADE IN CHINA
- Proza pedagogicznych powikłań
- „NIE MA JUŻ PEDAŁÓW, SĄ GEJE”
- MY, KOLABORANCI
- zobacz w poprzednich wydaniach:
- MUZYKA, PERWERSJA, ANGIELSKI JĘZYK
- TORUŃSCY IMIGRANCI
- WIEDEŃ BEZ TORTU SACHERA
|
|