Nr 10
z dnia 10 grudnia 2001
powrót do wydania bieżącego
 
  przegląd prasy       
   

Zielono mi
     
   
– „Studium” –

     „Studium” wśród pism młodego pokolenia należy do tych zasłużonych, jednak nie „służalczych”. Towarzysząc tzw. młodej literaturze ofiarnie, wypracowało dla niej miejsce, dbając przy tym – z mniejszym lub większym efektem – o pewien stały poziom. Zaglądając do pisma, można było mieć pewność, że znajdzie się tam choćby garść dobrych wierszy, intrygującą rozmowę, mocne, pisane z krytycznym zacięciem polemiki i recenzje. Aż chciałoby się sparafrazować bodaj najkrótszą recenzję z płyty Kazimierza Staszewskiego i powiedzieć po prostu: „Studium” to „Studium”.
     Kiedy mówię „Studium”, myślę – „Zielona Sowa”. Nie można też inaczej; wydawnictwo to występuje w parze z krakowskim dwumiesięcznikiem. Seria książek pod wdzięcznym (bo wszystko mówiącym) tytułem „proza i poezja polska” sygnowana przez „Studium”, a wspierana wydawniczo przez „Zieloną Sowę”, zdążyła już odnieść tzw. sukces (Wojciech Kuczok za Opowieści słychane był nominowany do Nagrody Nike) i, co więcej, ciężar owego sukcesu nie przygniótł redaktorów. Książki takich autorów, jak Adam Wiedemann (Wszędobylstwo porządku), Roman Honet (Pójdziesz synu do piekła), Darek Foks (Pizza weselna), Andrzej Sosnowski (Zoom) czy Michał Witkowski (Copyright) – by wspomnieć tylko o tych najgłośniejszych – należą dziś, każda w swoim gatunku, do kultowych. Zielono mi.
     Zielono mi, jednak nie aż tak bardzo. Coś we mnie pękło, gdy zaglądnąłem do nowego numeru (4/2001) pisma. Jakaś bańka z wierszami i prozą? Bo niby to samo, a inaczej; nic się nie zmieniło, tylko jakoś stateczniej i grzeczniej. Głosy stonowane, teksty jak gdyby pisane „na pół gwizdka”. Jak tak dalej pójdzie – pomyślałem – trzeba będzie ze specjalną petycją wystąpić, by redaktorzy wykreślili ostatnie słowo z działu „recenzje, szkice, polemiki”, bo czego jak czego, ale polemik tam nie znajdziemy. I wtedy przypomniał mi się poprzedni numer krakowskiego pisma i rozmowa z Piotrem Pawlakiem - ciekawym i oryginalnym poetą z Poznania – z której nic ciekawego i oryginalnego nie wyniknęło. Coś jednak zapowiadało ten – miejmy nadzieję chwilowy – spadek formy. Lepiej tego nie nazywać. Zielono mi (ze smutku).
     W recenzji Grzegorza Tomickiego z książki Zwierzę na J. Karola Maliszewskiego czytamy: „Brak mi dzisiaj w robocie krytycznej Maliszewskiego bardziej pogłębionych analiz, namysłu nad istotą wiersza czy w ogóle dzieła literackiego, interpretacji popartej wiedzą z dziedziny teorii literatury – stylistyki, wersologii itd.”. Trzeba przyznać, że ze względu na typ „roboty krytycznej” Maliszewski należy dziś do najbardziej kontrowersyjnych – ale też powiedziałbym, że spektakularnych - krytyków ostatnich lat. Czyta wiele, wiele też pisuje. Zagląda, podgląda, zdaje relacje. Pisze – co podkreśla Tomicki – bo jest ciekawy ludzi. Z tego samego powodu czyta.
     Jest czytelnikiem ciekawym, gdyż, po pierwsze: jego podejście do tekstu odznacza się (cecha coraz rzadsza) właśnie zdziwieniem wobec, a po drugie: potrafi niebanalnie opowiadać o swoich lekturowych przygodach. Niekiedy dochodzę jednak do wniosku, że wymaga się od niego zbyt wiele, czasem wręcz (czego dowodem jest tekst Tomickiego) zmiany sposobu pisania – niby dobrze, że jest, jednak źle, że nie pisze „po naszemu”. A „intuicjonizm” proponowany przez Maliszewskiego jest przecież w krytyce tym, czym „awangardyzm” Sosnowskiego w poezji – otwiera oczy na inne możliwości, pokazuje, że świat tekstu nie powinien się zamykać w sztampowych ramach pobożnych, akademickich interpretacji i że się nie zamyka.
     Od połowy lat 90., kiedy to Maliszewski objawił się (ponownie) na łamach „Nowego Nurtu” jako krytyk towarzyszący młodej poezji, mam wrażenie, że dochodzi do prób zagarnięcia go, przeciągnięcia na swoją stronę, objawienia jako swojego, a więc towarzyszącego „naszym” wierszom i poetom. Że Karol Maliszewski chętnie udziela się w młodoliterackiej prasie – nikogo już nie dziwi. Maliszewski wrósł w tę literaturę. Jest – przestał dziwić; zaczął jednak – drażnić. Zwykło się o nim mówić, że czyta wszystko, co na poetyckim rynku (nie tylko w rankingu) czytać się da – niby taki Przemysław Czapliński poezji. Szybko okazało się jednak, że od kogoś, kto czyta wszystko, kto zagląda do rejestru literatury częściej niż nie tylko przeciętny zjadacz, ale także i badacz poezji, zaczęto wymagać syntezy. Zapewne w imię starych przyzwyczajeń, że to, co uporządkowane, jest dobre. Przy czym nie byle jakiej syntezy (np. złożonej z kawałków publikowanych w prasie literackiej, bo to nie może się układać w syntezę), a takiej, która powie o poezji więcej, niż o ludziach; posegreguje autorów (hierarchia musi być), wyda wyroki i odważnie, z podniesioną dumnie głową powie, że ma nas wszystkich gdzieś. Zielono mi.
     Karol Maliszewski nie chce mieć ludzi i wierszy gdzieś. Czyta i nie wydaje wyroków, jak gdyby chciał udowodnić, że podchodząc do tekstu indywidualnie, zawsze z taką samą ciekawością i z tego samego punktu, że zabierając się do czytania bez wcześniejszych zamierzeń (np. zobowiązań) - można osiągnąć czytelniczą satysfakcję. Bo jest mądry. Wie, że z literaturą to trzeba ostrożnie i lepiej być posądzonym o pewne nieumiejętności (da się to wyczytać z recenzji: brak analizy popartej wiedzą - to już brzmi jak zarzut dyletanctwa), niż o przedwczesność w łożu (literatury oczywiście). Zielono mi (ze złości na Tomickiego).
     A przecież metodę, którą stosuje Maliszewski, nazwał kiedyś pewien teoretyk literatury (tak, tak, Panie Tomicki), Janusz Sławiński, „strategią artystyczną”. Zauważył, że strategia ta stawia na literackość tekstu, choć nie odcina się od współczesnych języków wiedzy, i że wówczas ocena pracy musi być analogiczna do oceny dzieła literackiego. Mówiąc inaczej: czytając teksty Maliszewskiego (i wymagając czegokolwiek od nich), musimy wiedzieć, czego wymagamy od siebie i – jeśli nie odpowiada nam takie pisanie – przedstawić własny pomysł na „porządkowanie” literatury. Tak byłoby uczciwie. Ale Tomicki nie proponuje nic w zamian. Gorzej: poklepuje omawianego przez siebie autora niczym konia pociągowego, co to dużo może jeszcze zrobić, tylko od czasu do czasu trzeba mu przypomnieć, kto trzyma lejce. Gdybyż Tomicki był odosobniony w wydawaniu takich(!) sądów– pół biedy. Ale na szczęście koń jest zaczarowany. Zielono mi.
     Trochę cytatów:
     „(...) Zdaję sobie sprawę, że recenzja to nie praca naukowa z dziedziny poetyki, a tylko szkicowe i na bieżąco przy tym czynione omówienie jakiegoś literackiego faktu, ale dla kogoś, traktującego poezję poważniej niż nieszkodliwe hobby, pobieżne studium światopoglądowe autora może nie wystarczać. I prawdę mówiąc, nie powinno. A właśnie na tym przeważnie skupia się – i na tym najczęściej poprzestaje – Maliszewski.”
     
     „(...) mówimy jednak o literaturze – nie o zwyczajnej wymianie światopoglądów, choćby była ona najbardziej twórcza, inspirująca i brzemienna w skutki. Mówimy o wierszu jako sposobie organizowania znaczeń, o poezji która w sposób swoisty, więc najzupełniej wyjątkowy, funduje nam możliwość wypowiedzenia tego, czego w żaden inny sposób wypowiedzieć się nie da. I jako takiej należy się jej – Poezji – godziwa uwaga. Tej uwagi nie musi jej poświęcać, jeśli nie chce, czytelnik. Nie musi jej poświęcać nawet autor, jeśli uważa, że do niczego mu ona potrzebna. Ale krytyk – od czasu do czasu raczej powinien. Z pożytkiem dla wszystkich. Nie twierdzę, że u autora „Zwierzęcia na J.” nie ma tego w ogóle. Twierdzę tylko, i czynię to jak najbardziej subiektywnie, że tego właśnie jak dla mnie zdecydowanie za mało.”
     
     Subiektywizm Tomickiego wydaje mi się mocno podejrzany, zwłaszcza po tym jak w pierwszej części recenzji – trochę tłumacząc się i uprzedzając słowa, które padną później – zwierza się z wrażeń, jakich był doświadczył w przeszłości, a które to wrażenia zawdzięcza Maliszewskiemu. Czytamy: „Dziękujemy, Karolu”. Można by zapytać: kto wygłasza podziękowania – autor tekstu? poeci? krytycy? czytelnicy? frustraci? Przecież forma czasownika jest wyraźna: pierwsza osoba liczby mnogiej. Jacyś „my”. Bez wątpienia. Za co dziękujemy? Ano za uczestnictwo… Dziękujemy, Karolu, fajnie, że pisałeś, ale teraz albo zaczniesz pisać inaczej (instrukcja obsługi wyżej), albo dorożkę pociągnie ktoś inny. To nie są podziękowania, to groźba. Zielono mi (z wrażenia).
     Chciałbym się mylić i jednocześnie mieć rację. Chciałbym też, by w końcu ktoś odważył się przeciwstawić Maliszewskiemu jakieś poważniejsze argumenty niż ten Tomickiego – „jako czytelnik ostrzegam: jak będziecie się tak dalej bawić, to słowo daję – wracam do Wiśki!” Wracaj Pan czym prędzej, dobre lektury – jak podróże – kształcą. Zielono mi.
     





wersja do wydrukowania

zobacz w najnowszym wydaniu:
Może się zacznie robić ciekawie…
Ukąszenie popowe
Co myśli dziewczyna, która unosi sukienkę?
„Dlatego” bardziej „Tylko Rock”
Rokendrol w państwie pop
KAKTUS NIE Z TEJ CHATKI
POTOP POP-PAPKI
WIĘCEJ NIŻ DWA ŚWIATY
Czas kanibalów
Przystanek „Paryż”
Spodziewane niespodzianki
Złudny i niebezpieczny
Faszyzm czai się wszędzie
OD KOŃCA DO POCZĄTKU
O muzyce do czytania i gazecie do słuchania
Dreptanie wokół czerwonej zmory
Rozkoszne życie chełbi
Emigranci, krytycy i globalizujące autorytety
Roczniki siedemdziesiąte?
Od rytuału do boiska piłkarskiego
O potrzebie rastryzmu
Sen o Gombrowiczu
Pozytywnie
Manewry z dźwiękami
Kochajmy zabytki (czasopiśmiennictwa) – tak szybko odchodzą
Co tam, panie, na Litwie?
Literatura – duch fartowny czy hartowny?
Nostalgiczne klimaty
Wyostrzony apetyt
Szanujmy wspomnienia
Papier kontra ekran
Nie zagłaskać poety
Papier czy sieć?
Rutynowe działania pism fotograficznych
Papiery wartościowe
Kolesiowatość
MODNA MUZYKA NOSI FUTRO
Semeniszki w Europie Środkowo-Wschodniej
Zimowa trzynastka
Popkultura, ta chimeryczna pani
Patron – mistrz – nauczyciel?
Rita kontra Diana
Słodko-gorzkie „Kino”
O produkcji mód
Gorące problemy
GDY WIELKI NIEMOWA PRZEMÓWIŁ
Bigos „Kresowy”
W TONACJI FANTASY Z DOMIESZKĄ REALIZMU
KRAJOBRAZ MIEJSKI
Z DOLNEJ PÓŁKI
KINO POFESTIWALOWE
MATERIALNOŚĆ MEBLI
ŹLE JEST…
NOSTALGIA W DRES CODZIENNOŚCI UBRANA
MŁODE, PONOĆ GNIEWNE
WIEDEŃ BEZ TORTU SACHERA
JAZZ NIE ZNA GRANIC
WIDOK ŚWIATA Z DZIEWIĄTEJ ALEI
KINO I NOWE MEDIA
PO STRONIE WYOBRAŹNI
AMERYKAŃSKIE PSYCHO
CZEKAJĄC NA PAPKINA
MUZYKA, PERWERSJA, ANGIELSKI JĘZYK
SZTUCZNE CIAŁA, CIAŁA SZTUKI
IKONY, GWIAZDY, ARTYŚCI
MÓWIENIE JĘZYKIEM TUBYLCÓW
CZAS OPUŚCIĆ SZKOŁĘ
MAŁA, UNIWERSALNA
Baronowie, młodzi zahukani i samotny szeryf
ROZBIĆ CODZIENNOŚĆ, ALE NAJPIERW JĄ WYTRZYMAĆ
TECHNO, KLABING, REKLAM CZAR
NASZE ULICE
Z SOPOTU I Z WIĘCBORKA
KRAJOBRAZ PO GDYNI
O TZW. WSZYSTKIM – W „POZYTYWNYM” ŚWIETLE
KOMPUTER DO PODUSZKI?
NA USŁUGACH CIAŁA
WALLENROD Z KOMPLEKSAMI
PARADA STAROŚCI
INKOWIE A SPRAWA POLSKA
CZAROWNYCH CZAROWNIC CZAR
POSZUKIWACZE ARCHITEKTURY OBIEKTYWNEJ
2002 W KINIE
GADKI KONIECZNIE MAGICZNE
Widoki z pokoju Morettiego
NIE REWOLUCJA, CHOĆ EWOLUCJA
CZAR BOLLYWOODU
ALMODOVAR ŚWINTUSZEK, ALMODOVAR MORALISTA
NIEJAKI PIRELLII I TAJEMNICA INICJACJI
W BEZNADZIEJNIE ZAANGAŻOWANEJ SPRAWIE
GANGSTERZY I „PÓŁKOWNICY”
WYRODNE DZIECI BACONA
CO TY WIESZ O KINIE ISLANDZKIM?
BYĆ JAK IWASZKIEWICZ
MŁODY INTELIGENT W OKOPIE
O PRAWDZIWYCH ZWIERZĘTACH FILMOWYCH
JEDNI SOBIE RZEPKĘ SKROBIĄ, DRUDZY KALAREPKĘ
ZJEŚĆ SERCE I MIEĆ SERCE
DON SCORSESE – JEGO GANGI, JEGO FILMY, JEGO NOWY JORK
PONIŻEJ PEWNEGO POZIOMU… ODNOSZĄ SUKCES
ANTENOWE SZUMY NOWE
BOOM NA ALBUM
O BŁAZNACH I PAJACACH
EKSPRESJA W OPRESJI
BARIERY DO POKONANIA
UWAŻAJ – ZNÓW JESTEŚ W MATRIKSIE
NATURA WYNATURZEŃ
ZABAWNA PRZEMOC
DLATEGO RPG
WIEKI ALTERNATYWNE
CZARODZIEJ MIYAZAKI
DYLEMATY SZTUKI I MORALNOŚCI
WYMARSZ ZE ŚWIĄTYNI DOBROBYTU
MUZA UKRYTA I JAWNE PRETENSJE
BO INACZEJ NIE UMI…
PORTRET BEZ TWARZY
BYĆ ALBO NIE BYĆ (KRYTYKIEM)
MODLITWA O KASKE
ZA KAMERĄ? PRZED KAMERĄ?
CZY PAN KOWALSKI POJEDZIE DO WARSZAWY?
OSTALGIA, NOSTALGIA, SOCNOSTALGIA
TORUŃSCY IMIGRANCI
OFFOWA SIEĆ FILMOWA
BO TO ZŁA KOBIETA BYŁA...
O femme fatale i innych mitach
Z GAŁCZYŃSKIM JAK BEZ GAŁCZYŃSKIEGO
KONFERANSJERKA
CZYTANIE JAKO SZTUKA (odpowiedź)
BERLIŃSKIE PRZECHADZKI
GRY WOJENNE
WYDZIELINY NADWRAŻLIWOŚCI
ŚMIERĆ ADAMA WIEDEMANNA (polemika)
MIĘDZY MŁOTEM A KILOFEM
DEMONTAŻ ATRAKCJI
POPATRZEĆ PRZEZ FLUID
W CIENIU ZŁOTYCH PALM
3 X L – LIBERATURA, LESBIJKI, LITERNET ALBO LOS, LARUM, LITOŚĆ
(a do tego: pracy precz!)
WSZYSCY Z HRABALA
NA CZYM GRASZ, CZŁOWIEKU?
FILM W SZKOLE, SZKOŁA W FILMIE
MARTWA NATURA Z DŹWIGIEM
ROGI BYKA, NERWICE I ZIELONY PARKER
ZMIERZCH MIESIĘCZNIKÓW
CZARNOWIDZTWO – CZYTELNICTWO
DALEKO OD NORMALNOŚCI
NIE-BAJKA O ODCHODACH DINOZAURA
ŁYDKA ACHILLESA
DLACZEGO KOBIETY WIĘCEJ…?
LIBERACKI SPOSÓB NA ŻYCIE
PRORADIOWO, Z CHARAKTEREM
KOSZMAR TEGOROCZNEGO LATA
KRAKOWSKIE FOTOSPRAWY
PROBLEMY Z ZAGŁADĄ
CZAS GROZY
KOMU CYFRA?
APIAT’ KRYTYKA
NASZA MM
UWIERZCIE W LITERATURĘ!
W POSZUKIWANIU UTRACONEJ TOŻSAMOŚCI
ZA GÓRAMI, ZA DECHAMI…
FRAZY Z „FRAZY”
TARANTINO – KLASYK I FEMINISTA?
UTRACIĆ I ODZYSKAĆ MATKĘ
WIELE TWARZY EUROCENTRYZMU
IRAK: POWTÓRKA Z LIBANU?
NIEPOKOJE WYCHOWANKA KOMIKSU
I FOTOGRAFIA LECZY
STANY W PASKI
MIĘDZY MŁOTEM RYNKU A KOWADŁEM SENSU
POŻYTKI Z ZAMKNIĘTEJ KOPALNI
CZACHA DYMI...
DYSKRETNY UROK AZJI
PODZIELAĆ WŁASNE ZDANIE
FORUM CZESKIEGO JAZZU
NADAL BARDZO POTRZEBNE!
KONTESTACJA, KONTRKULTURA, KINO
PIĘKNE, BO PRZEZROCZYSTE
DEKALOG NA BIS
SPAL ŻÓŁTE KALENDARZE
WYBIJA PÓŁNOC?
A PO KAWIE SADDAM
TRZECIE OKO
ANGLIA JEST WYSPĄ!
CO W ZDROWYM CIELE
CHASYDZKI MCDONALD JUDAIZMU?
PEJZAŻE SOCJOLOGICZNE
SZTUKA CODZIENNOŚCI SZUKA
PASJA
KOGO MASUJĄ MEDIA?
DWAJ PANOWIE A.
NOWA FALA Z ZIARENEK PIASKU
ULEGANIE NA WEZWANIE
BERLIN PO MURZE
I WCZORAJ, I DZIŚ
MOJE MIASTO, A W NIM...
WYNURZAJĄCY SIĘ Z MORZA
TYLKO DLA PAŃ?
TAPECIARZE, TAPECIARKI! DO TAPET!
NIE TAKIE POPULARNE?
FOTOGRAF I FILOZOF
MODNIE SEKSUALNA RITA
KONTAKT Z NATURĄ KOLORU
MATKI-POLKI, PATRIOCI I FUTBOLIŚCI
POWRÓT DO PRZESZŁOŚCI PO HUCULSKU
NARODZINY SZPIEGOSTWA
ZJEDNOCZENIE KU RÓŻNORODNOŚCI
NIEPEWNI GRACZE GIEŁDOWI
„KOCHAĆ” – JAK TO ŁATWO POWIEDZIEĆ
MADE IN CHINA
Proza pedagogicznych powikłań
„NIE MA JUŻ PEDAŁÓW, SĄ GEJE”
MY, KOLABORANCI
zobacz w poprzednich wydaniach:
NIEPEWNI GRACZE GIEŁDOWI
Papier kontra ekran
NARODZINY SZPIEGOSTWA