– „HA-art” –
Nic nie ginie w przyrodzie – tak twierdzą biolodzy i tylko prawdy historyczne jakoś nam giną, lub ulegają takim przekształceniom, że wręcz nie są sobą. Bywa, że oznaczają nie tylko siebie, ale coś całkiem innego. Ad rem jednak: rozpracowano anatomię imperializmu w nr 2-3 (11–12) 2002 „Ha!artu. Interdyscyplinarnego magazynu kulturalno-artystycznego”. Konkretnie Jan Sowa rozpracował, w tekście Tawantisuyu, anatomia imperializmu. Niby nie on pierwszy i nie ostatni, lecz tym razem stało się to, nie bez przyczyny, na przykładzie Inków.
Słowo o inżynierii społecznej
Czytelnik cofa się do 1532 roku, by przypomnieć sobie, jak garstka Hiszpanów podbija Eldorado w imię żądzy złota i w imię Chrystusa. Cywilizacja, którą z niejakim trudem, ale i upodobaniem niszczą Hiszpanie jest z wielu powodów godna przypomnienia. Z jednej strony złoto (wiadomo), a z drugiej – inżynieria społeczna (wiadomo dużo mniej). Do dziś po Inkach zostały drogi (8 tys. km), które prawdopodobnie przejęli oni od ludu wcześniej przez siebie podbitego, ale o owym podbijaniu później. Zostały też po Inkach wiszące mosty i inne inżynieryjne cudeńka, ruiny, z których archeolodzy starają się odczytać tajemnice cywilizacji znad jeziora Titicaca oraz muzea, w których wiedza ta, niezbyt imponująca zresztą, jest magazynowana.
Królestwo Inków zorganizowane i zarządzane było z matematyczną precyzją. Choć było pozbawione pieniędzy i handlu, prawie nie znające społecznych zmian. Cywilizacja tak inna od naszej, jak podkreśla Jan Sowa, że aż trudno sobie wyobrazić. Ale warto spróbować. Najpierw wspomnieć jednak należy mit o niewątpliwie boskim pochodzeniu Inków, chociaż każdy lud zamieszkujący Ziemię posługiwał się podobną historią. Tyle że mit Inków doprowadził ich do zagłady, każąc wierzyć, że biali, zarośnięci i brudni Hiszpanie to właśnie bogowie. W tym Inkowie pomylili się okrutnie. Ale nie mylili się nigdy, jeżeli chodzi o organizację i funkcjonowanie własnego państwa.
Słowo o sposobie
Kolonialna ekspansja Inków trwała od zaledwie trzystu lat przed przybyciem Hiszpanów, lecz dała niesamowite rezultaty. Terytorium królestwa zajmowało ziemie wielkości 1/3 Europy!
Klan Inków, spokrewnionych ze sobą, kontrolował całą władzą i administrację, dość uczciwie dzieląc się bogactwami. Inkowie – wielbiciele organizacji i porządku pojmowanego w matematyczno-geometrycznym sensie - byli świetnymi zarządcami. Taki talent - godny zresztą pozazdroszczenia. No i mieli świetne pomysły kolonizacyjne, które do dziś nie tracą swojej świeżości.
Kolejne ziemie podbijane były w pokojowy sposób. Tylko czasem Inkowie prowadzili skuteczne i okrutne wojny. „W czasie pierwszego kontaktu z obcą kulturą występowali zawsze w roli przyjaznych doradców, proponując przyszłym poddanym skorzystanie ze swych cywilizacyjnych i technicznych osiągnięć”. W zamian wymagali podporządkowania się swojemu systemowi administracji, dołączali do lokalnych bogów swojego boga-Słońce, w roli naczelnej oczywiście. Najważniejszy „podbity” posążek zabierali do stolicy, Cuzco. Potem „zapraszali” wodza na naukę (język, administracja, smak inkaskiego luksusu). Taki wódz mógł się czuć w stolicy jak mieszkaniec PRL-u w Nowym Jorku niemalże.
Niepokornych poddanych z miejsca karano śmiercią bądź przesiedlano, czyli – nic nowego pod Słońcem, jak się można wyrazić. Język Inków obowiązywał oczywiście na całym podbitym terenie i jeśli ktoś chciał zrobić coś w rodzaju kariery, musiał go znać. Trochę tak jak z angielskim, który wpisany w CV niezmiennie robi dobre wrażenie. W dzisiejszym, wolnym świecie nieznajomość języków obcych to wprost kalectwo. No i już podczas ostatniej wojny sprawdzało się nierzadko popularne powiedzenie, że dobrze jest znać język wroga.
Podbite ludy dostarczały królestwu siły roboczej, żołnierzy i najmniejsza nawet wioska była podłączana do „globalnej ekonomii imperium”. Chłopom zostawiano 1/3 produkcji, reszta należała się Słońcu i Inkom. Inkowie raczej dbali o wyzyskiwanych i w przypadku klęsk nieurodzaju karmili potrzebujących, korzystając ze spichlerzy zaopatrywanych przez wszystkie prowincje. Dostęp do żywności jako pierwsi mieli chorzy, kaleki i kobiety w ciąży. Do tego robotnicy w kopalniach kruszców byli często zamieniani, by nie zapadli nazbyt na zdrowiu. Iście po bożemu, trzeba przyznać. Hiszpanie okazali się bardziej grzeszni nie tylko w tym względzie. W ogóle niewielu białym kolonistom zdarzało się sensowne dbanie o siłę roboczą na obcych ziemiach (na własnych zresztą także). Lecz nie o Hiszpanach pisze Jan Sowa, lecz o Inkach, którzy stworzyli system będący mieszaniną despotyzmu z socjalizmem i państwem opiekuńczym.
Słowo o liczbach
Los pojedynczych ludzi zależał od miejsca zajmowanego w imperialnej produkcji, obowiązywał zakaz podróży, nakaz małżeństwa w określonym wieku i pracy dla państwa. Nikt nie mógł awansować, ale też i nikt nie mógł się stoczyć. Aż trudno uwierzyć, że od tego czasu minęły całe wieki, i że rodzimi dyktatorzy prawdopodobnie niewiele wiedzieli o Inkach. A powinni się nimi zainteresować, bo Inkowie jako pierwsi na taką skalę postawili na szybki przepływ informacji. Co w pełni docenili dopiero współcześni.
Wykorzystując sieć dróg i quipu Inkowie stworzyli bowiem bardzo sprawny system przykazywania informacji za pomocą wykwalifikowanych, mądrze eksploatowanych biegaczy. Quipu to był sposób kodowania i zawierał informacje tylko w postaci liczbowej. Sznurek, węzeł, kolor przekazywały konkrety, a nie subtelne epistoły. Teraz dopiero, za pomocą systemu zer i jedynek (ach te liczby), możemy sobie werbalnie pohulać (patrz media). Ciekawe jest to, że system liczbowy Inków zawierał zero, choć nie znali go np. Grecy.
I tak wiadomości ekonomiczne, demograficzne, historyczne i administracyjne sprawnie krążyły po tamtym świecie ku chwale imperium. Jak zwykle.
Słowo o upadku
„Dzięki kombinacji kilku czynników - sprawnego zarządzania i planowania, odpowiedniej manipulacji propagandowej i technologicznej wyższości – niewielki klan rolników z doliny Cuzco podporządkował sobie gigantyczne obszary i miliony zamieszkujących tam ludzi”. No dobrze, ale imperium mimo wszystko upadło. Podbite ludy dały się nabrać na hiszpańskie gadki o wolności i mit o białym bogu, który miał nadejść, by uczyć ludzi. Hiszpanie wybili Inków i z pewnością potem bardzo tego żałowali, bo sami okazali się być zupełnie pozbawieni najmniejszych nawet cech boskich, w dodatku nie posiadali żadnego talentu do stworzenia nawet koślawego imperializmu. Nie potrafili, tak jak Inkowie, wyciągnąć przyjaznej dłoni ku potrzebującym i łapać na tę dłoń jak na wędkę. To było (i jest) takie wyrafinowanie! Choć nieuczciwe, o czym nie należy zapominać.
W „Ha!arcie” Jan Sowa dowodzi istnienia uniwersalnej anatomii imperializmu – można się nie zgodzić, ale warto wziąć tę koncepcję pod uwagę. „Powodem ekspansji Inków, później Hiszpanów, a dzisiaj na przykład Stanów Zjednoczonych nie była i nie jest wcale chęć niesienia wiedzy, propagowania wolności i demokracji czy walki o prawa człowieka; (...) większość dzisiejszych wojen (...) ma swoje prawdziwe przyczyny w ekonomii, a nie w prawach człowieka.”
I kto by pomyślał?
Podobieństw jest podobno dużo więcej i niech sobie będą, ale o tym, że historia lubi się powtarzać powinno się uczyć już w podstawówkach. I powtarzać jak najczęściej w odniesieniu nie tylko do historii konkretnych ludzi, państw czy narodów, ale i całych imperiów. Imperiów przede wszystkim. Należy o tym po prostu wiedzieć, bo nie każdy może mieć szczęście (lub nieszczęście) oglądania Wielkiego Upadku na własne oczy.
Może to i dobrze.
wersja do wydrukowania
- zobacz w najnowszym wydaniu:
- Może się zacznie robić ciekawie…
- Ukąszenie popowe
- Co myśli dziewczyna, która unosi sukienkę?
- „Dlatego” bardziej „Tylko Rock”
- Rokendrol w państwie pop
- KAKTUS NIE Z TEJ CHATKI
- POTOP POP-PAPKI
- WIĘCEJ NIŻ DWA ŚWIATY
- Czas kanibalów
- Przystanek „Paryż”
- Spodziewane niespodzianki
- Złudny i niebezpieczny
- Faszyzm czai się wszędzie
- OD KOŃCA DO POCZĄTKU
- O muzyce do czytania i gazecie do słuchania
- Dreptanie wokół czerwonej zmory
- Rozkoszne życie chełbi
- Emigranci, krytycy i globalizujące autorytety
- Zielono mi
- Roczniki siedemdziesiąte?
- Od rytuału do boiska piłkarskiego
- O potrzebie rastryzmu
- Sen o Gombrowiczu
- Pozytywnie
- Manewry z dźwiękami
- Kochajmy zabytki (czasopiśmiennictwa) – tak szybko odchodzą
- Co tam, panie, na Litwie?
- Literatura – duch fartowny czy hartowny?
- Nostalgiczne klimaty
- Wyostrzony apetyt
- Szanujmy wspomnienia
- Papier kontra ekran
- Nie zagłaskać poety
- Papier czy sieć?
- Rutynowe działania pism fotograficznych
- Papiery wartościowe
- Kolesiowatość
- MODNA MUZYKA NOSI FUTRO
- Semeniszki w Europie Środkowo-Wschodniej
- Zimowa trzynastka
- Popkultura, ta chimeryczna pani
- Patron – mistrz – nauczyciel?
- Rita kontra Diana
- Słodko-gorzkie „Kino”
- O produkcji mód
- Gorące problemy
- GDY WIELKI NIEMOWA PRZEMÓWIŁ
- Bigos „Kresowy”
- W TONACJI FANTASY Z DOMIESZKĄ REALIZMU
- KRAJOBRAZ MIEJSKI
- Z DOLNEJ PÓŁKI
- KINO POFESTIWALOWE
- MATERIALNOŚĆ MEBLI
- ŹLE JEST…
- NOSTALGIA W DRES CODZIENNOŚCI UBRANA
- MŁODE, PONOĆ GNIEWNE
- WIEDEŃ BEZ TORTU SACHERA
- JAZZ NIE ZNA GRANIC
- WIDOK ŚWIATA Z DZIEWIĄTEJ ALEI
- KINO I NOWE MEDIA
- PO STRONIE WYOBRAŹNI
- AMERYKAŃSKIE PSYCHO
- CZEKAJĄC NA PAPKINA
- MUZYKA, PERWERSJA, ANGIELSKI JĘZYK
- SZTUCZNE CIAŁA, CIAŁA SZTUKI
- IKONY, GWIAZDY, ARTYŚCI
- MÓWIENIE JĘZYKIEM TUBYLCÓW
- CZAS OPUŚCIĆ SZKOŁĘ
- MAŁA, UNIWERSALNA
- Baronowie, młodzi zahukani i samotny szeryf
- ROZBIĆ CODZIENNOŚĆ, ALE NAJPIERW JĄ WYTRZYMAĆ
- TECHNO, KLABING, REKLAM CZAR
- NASZE ULICE
- Z SOPOTU I Z WIĘCBORKA
- KRAJOBRAZ PO GDYNI
- O TZW. WSZYSTKIM – W „POZYTYWNYM” ŚWIETLE
- KOMPUTER DO PODUSZKI?
- NA USŁUGACH CIAŁA
- WALLENROD Z KOMPLEKSAMI
- PARADA STAROŚCI
- CZAROWNYCH CZAROWNIC CZAR
- POSZUKIWACZE ARCHITEKTURY OBIEKTYWNEJ
- 2002 W KINIE
- GADKI KONIECZNIE MAGICZNE
- Widoki z pokoju Morettiego
- NIE REWOLUCJA, CHOĆ EWOLUCJA
- CZAR BOLLYWOODU
- ALMODOVAR ŚWINTUSZEK, ALMODOVAR MORALISTA
- NIEJAKI PIRELLII I TAJEMNICA INICJACJI
- W BEZNADZIEJNIE ZAANGAŻOWANEJ SPRAWIE
- GANGSTERZY I „PÓŁKOWNICY”
- WYRODNE DZIECI BACONA
- CO TY WIESZ O KINIE ISLANDZKIM?
- BYĆ JAK IWASZKIEWICZ
- MŁODY INTELIGENT W OKOPIE
- O PRAWDZIWYCH ZWIERZĘTACH FILMOWYCH
- JEDNI SOBIE RZEPKĘ SKROBIĄ, DRUDZY KALAREPKĘ
- ZJEŚĆ SERCE I MIEĆ SERCE
- DON SCORSESE – JEGO GANGI, JEGO FILMY, JEGO NOWY JORK
- PONIŻEJ PEWNEGO POZIOMU… ODNOSZĄ SUKCES
- ANTENOWE SZUMY NOWE
- BOOM NA ALBUM
- O BŁAZNACH I PAJACACH
- EKSPRESJA W OPRESJI
- BARIERY DO POKONANIA
- UWAŻAJ – ZNÓW JESTEŚ W MATRIKSIE
- NATURA WYNATURZEŃ
- ZABAWNA PRZEMOC
- DLATEGO RPG
- WIEKI ALTERNATYWNE
- CZARODZIEJ MIYAZAKI
- DYLEMATY SZTUKI I MORALNOŚCI
- WYMARSZ ZE ŚWIĄTYNI DOBROBYTU
- MUZA UKRYTA I JAWNE PRETENSJE
- BO INACZEJ NIE UMI…
- PORTRET BEZ TWARZY
- BYĆ ALBO NIE BYĆ (KRYTYKIEM)
- MODLITWA O KASKE
- ZA KAMERĄ? PRZED KAMERĄ?
- CZY PAN KOWALSKI POJEDZIE DO WARSZAWY?
- OSTALGIA, NOSTALGIA, SOCNOSTALGIA
- TORUŃSCY IMIGRANCI
- OFFOWA SIEĆ FILMOWA
- BO TO ZŁA KOBIETA BYŁA...
O femme fatale i innych mitach
- Z GAŁCZYŃSKIM JAK BEZ GAŁCZYŃSKIEGO
- KONFERANSJERKA
- CZYTANIE JAKO SZTUKA (odpowiedź)
- BERLIŃSKIE PRZECHADZKI
- GRY WOJENNE
- WYDZIELINY NADWRAŻLIWOŚCI
- ŚMIERĆ ADAMA WIEDEMANNA (polemika)
- MIĘDZY MŁOTEM A KILOFEM
- DEMONTAŻ ATRAKCJI
- POPATRZEĆ PRZEZ FLUID
- W CIENIU ZŁOTYCH PALM
- 3 X L – LIBERATURA, LESBIJKI, LITERNET ALBO LOS, LARUM, LITOŚĆ
(a do tego: pracy precz!)
- WSZYSCY Z HRABALA
- NA CZYM GRASZ, CZŁOWIEKU?
- FILM W SZKOLE, SZKOŁA W FILMIE
- MARTWA NATURA Z DŹWIGIEM
- ROGI BYKA, NERWICE I ZIELONY PARKER
- ZMIERZCH MIESIĘCZNIKÓW
- CZARNOWIDZTWO – CZYTELNICTWO
- DALEKO OD NORMALNOŚCI
- NIE-BAJKA O ODCHODACH DINOZAURA
- ŁYDKA ACHILLESA
- DLACZEGO KOBIETY WIĘCEJ…?
- LIBERACKI SPOSÓB NA ŻYCIE
- PRORADIOWO, Z CHARAKTEREM
- KOSZMAR TEGOROCZNEGO LATA
- KRAKOWSKIE FOTOSPRAWY
- PROBLEMY Z ZAGŁADĄ
- CZAS GROZY
- KOMU CYFRA?
- APIAT’ KRYTYKA
- NASZA MM
- UWIERZCIE W LITERATURĘ!
- W POSZUKIWANIU UTRACONEJ TOŻSAMOŚCI
- ZA GÓRAMI, ZA DECHAMI…
- FRAZY Z „FRAZY”
- TARANTINO – KLASYK I FEMINISTA?
- UTRACIĆ I ODZYSKAĆ MATKĘ
- WIELE TWARZY EUROCENTRYZMU
- IRAK: POWTÓRKA Z LIBANU?
- NIEPOKOJE WYCHOWANKA KOMIKSU
- I FOTOGRAFIA LECZY
- STANY W PASKI
- MIĘDZY MŁOTEM RYNKU A KOWADŁEM SENSU
- POŻYTKI Z ZAMKNIĘTEJ KOPALNI
- CZACHA DYMI...
- DYSKRETNY UROK AZJI
- PODZIELAĆ WŁASNE ZDANIE
- FORUM CZESKIEGO JAZZU
- NADAL BARDZO POTRZEBNE!
- KONTESTACJA, KONTRKULTURA, KINO
- PIĘKNE, BO PRZEZROCZYSTE
- DEKALOG NA BIS
- SPAL ŻÓŁTE KALENDARZE
- WYBIJA PÓŁNOC?
- A PO KAWIE SADDAM
- TRZECIE OKO
- ANGLIA JEST WYSPĄ!
- CO W ZDROWYM CIELE
- CHASYDZKI MCDONALD JUDAIZMU?
- PEJZAŻE SOCJOLOGICZNE
- SZTUKA CODZIENNOŚCI SZUKA
- PASJA
- KOGO MASUJĄ MEDIA?
- DWAJ PANOWIE A.
- NOWA FALA Z ZIARENEK PIASKU
- ULEGANIE NA WEZWANIE
- BERLIN PO MURZE
- I WCZORAJ, I DZIŚ
- MOJE MIASTO, A W NIM...
- WYNURZAJĄCY SIĘ Z MORZA
- TYLKO DLA PAŃ?
- TAPECIARZE, TAPECIARKI! DO TAPET!
- NIE TAKIE POPULARNE?
- FOTOGRAF I FILOZOF
- MODNIE SEKSUALNA RITA
- KONTAKT Z NATURĄ KOLORU
- MATKI-POLKI, PATRIOCI I FUTBOLIŚCI
- POWRÓT DO PRZESZŁOŚCI PO HUCULSKU
- NARODZINY SZPIEGOSTWA
- ZJEDNOCZENIE KU RÓŻNORODNOŚCI
- NIEPEWNI GRACZE GIEŁDOWI
- „KOCHAĆ” – JAK TO ŁATWO POWIEDZIEĆ
- MADE IN CHINA
- Proza pedagogicznych powikłań
- „NIE MA JUŻ PEDAŁÓW, SĄ GEJE”
- MY, KOLABORANCI
- zobacz w poprzednich wydaniach:
- NATURA WYNATURZEŃ
- PORTRET BEZ TWARZY
- SZTUKA CODZIENNOŚCI SZUKA
|
|