Nr 13 (130)
z dnia 2 maja 2005
powrót do wydania bieżącego
zapraszamy | przeglądy prasy | autorzy | archiwum
Pewno już nielicznym z nas brzmią w uszach słowa popularnego onegdaj wiersza: „Dzień zwycięstwa maj zielony, białe pachną bzy…”. Tak, tak, był czas, kiedy wraz z nadejściem maja albo karmiono nas retoryką pierwszomajowego trudu pracy, albo kazano nam wiwatować na cześć oswobodzicieli zza wschodniej granicy. Dziś maj raczej kojarzy się z tzw. mostem, czyli kilkoma dniami laby, jakie można sobie zafundować, umiejętnie wypisując dni urlopowe. Maj to majówka, czasem ostatni moment na białe szaleństwo, bzy, kwitnienie kasztanów, matura i trele rozbudzonych na dobre ptaków… generalnie nareszcie chce się żyć po depresyjnym czasie zimy i szarego przedwiośnia.
I jakby na przekór temu w majowym „Kinie” (5/2005) mamy i wojnę (a więc brzęczy jednak ten „Dzień zwycięstwa maj zielony…”), i ambitną debatę nad kondycją czasów współczesnych. Ambitna debata to zaproszenie na sympozjum Bohater naszych czasów, organizowane w warszawskim kinie Luna z okazji trzylecia Mistrzowskiej Szkoły Andrzeja Wajdy. Jak pisze Wajda, pomysł sympozjum wziął się z potrzeby odpowiedzenia na pytanie: „kto dziś jest osobistym przyjacielem lub wrogiem nas, Europejczyków, niezależnie od kraju, w którym będzie przemawiał z ekranu”. Pytanie nie dotyczy warsztatu filmowego, chodzi w nim o to, jaka historia i bohater mogłyby nam pomóc w zrozumieniu otaczającego nas świata. Punktem wyjścia do dyskusji stał się zamieszczony w majowym „Kinie” tekst Teresy Boguckiej Kim jesteśmy dzisiaj?.
Przyznam, że ciekawe to pytanie. Nie dlatego, że pada po raz pierwszy, po roku 1989 stawiano je bowiem dosyć często, ale dlatego, że świadczy o ludzkiej potrzebie przeglądania się w lustrze. Bogucka patrzy na nową rzeczywistość z perspektywy historyczno-socjologicznej. Śledzi przemiany, jakie zaszły w społeczeństwie na przestrzeni kilkudziesięciu lat: od czasów jeszcze przedwojennych, przez okres komunistycznej władzy aż po ostatnie transformacje. Nie jesteśmy tacy, za jakich się uważaliśmy: „Autostereotyp, że Polacy mają tradycje rycerskie, mierzą siły na zamiary, są porywczy, ale gościnni i serdeczni, cenią nade wszystko wolność itd. – nijak się ma do rzeczywistości. Wokół widać pracowitość i roszczeniowość, zachłanność i zapobiegliwość, samoorganizację i warcholstwo, zaskakujące zamiłowanie do handlu, mnóstwo agresji”. Trudno znaleźć w tekście Boguckiej bohatera, któremu można by zaufać. Dawne grupy społeczne przeżyły się – każdej z nich można przypiąć łatę, a nowe nie zyskały szacunku. Aby określić charakter współczesności, autorka przywołuje stosowany w socjologii termin „spieniężenie świadomości społecznej”. Okazuje się, że pieniądz nie tyle nami rządzi, co wyznacza horyzont naszych niepokojów i aspiracji. Nie dość, że mamy złe samopoczucie i ze wszystkiego jesteśmy niezadowoleni, to jeszcze z trudem przychodzi nam rozeznanie się w tym, co nas otacza. Przygnębiająca jest przy tym świadomość, że „świat – jak pisze Bogucka – pozostaje nieobjaśniony”. Komunizm przyzwyczaił nas, przynajmniej tych, którzy go doświadczali, do czarno-białych podziałów. Nie wyzwolił w nas samodzielności, bo zależało mu na utrzymywaniu społeczeństwa w stanie dziecięctwa, a kiedy nadszedł czas wolności i trzeba było szybko, za szybko, dorosnąć, nie wszyscy sobie z tym poradzili. Nowe pokolenie także ma kłopot z odczytaniem przeszłości, otrzymuje sprzeczne komunikaty. Swoje Kim jesteśmy dzisiaj? Bogucka kończy gorzkim stwierdzeniem: „Nie dokonała się próba terapii pozwalającej odzyskać ludziom poczucie wartości, godności. Nie zrobiła tego sztuka ni literatura. Nie dokonała debata publiczna. A już w szczególności nie przyczyniło się do tego życie polityczne, które raczej na tej odziedziczonej deprawacji i stłumionych poczuciach dyskomfortu psychicznego żeruje”. Może Sympozjum Mistrzowskiej Szkoły będzie jakimś impulsem, może powstaną filmy potrafiące się zmierzyć z tematem? Na razie otrzymujemy zamieszczone w artykule Boguckiej tekściki, będące, jak się zdaje, zapowiedziami możliwych scenariuszy. Oto jeden z nich: „Temat na scenariusz? Ignacy L., lat 35 – rodzice bardzo pobożni, ojciec dominujący i nad nim, i nad matką. Kiedy miał 19 lat, przypadkiem znalazł się w mieście swego urodzenia i tam sąsiadka powiedziała mu, że był owocem romansu matki z arabskim studentem, dlatego jest taki śniady. Po kolejnej awanturze domowej wyprowadził się, przeszedł na islam, zaczął szukać ojca. Znalazł go, kiedy był już wrośnięty w środowisko cudzoziemców muzułmanów. Ojciec okazał się sikhem”.
Wojnę przywołują artykuły: Kto wygrał te wojnę? Konrada J. Zarębskiego i Czy w SS byli fajni chłopcy Jerzego Płażewskiego. Tekst Zarębskiego może być czytany jako swego rodzaju przewodnik i komentarz do majowego repertuaru kanału KINO POLSKA (Obok artykułu pojawia się zapowiedź, co będzie w nim prezentowane) Autor nakreśla kontekst powstawania produkcji wojennych. Jak się okazuje, dopiero w latach 60. reżyserzy mogli przedstawiać świat mniej jednowymiarowo (m.in. zaczęto rehabilitować walczących po stronie Armii Krajowej). Zarębski pisze też, że reżyserzy, tworząc filmy wojenne, nie tylko rozliczali się z minionym zrywem narodowym, ale pytali też o przyszłość i charakter narodowy Polaków. W konkluzji artykułu czytamy, że w zbiorowej świadomości pozostał dorobek polskiej szkoły, wojenne komedie Chmielewskiego i oczywiście Stawka więsza niż życie i nieśmiertelni Czterej pancerni.
Płażewski z kolei przygląda się kinu światowemu, chętnie podejmującemu tematykę wojenną, które to kino zaczyna tworzyć dla pokolenia widzów oddalonego znacznie od tamtego doświadczenia. „Naturalnie zaraz po wojnie nie mogły powstać dwie surrealistyczne satyry o epoce pieców, obie wybitne. »Życie jest piękne« Roberto Benignego koszmarną rzeczywistość Auschwitz pozwoliło pięcioletniemu malcowi przedstawić jako grę, umacniając szansę jego przeżycia. W »Pociągu życia« Radu Michaileanu posłużył się inwersyjnym humorem à la Woody Allen. Dla uratowania od zagłady małego miasteczka wykreował żydowskie gestapo i żydowski transport do Auschwitz. Zrobił tak, bo następne pokolenia mają prawo do innego obcowania z koszmarem” – pisze autor. Jednocześnie zachęca do krytycznego odbioru filmów o tematyce wojennej. Nie powinniśmy się poddawać się ich retoryce, bo często przemilczają one fakty, wypaczają je lub infantylizują historię. Zalecana jest ostrożność.
Majowe „Kino” nie ogranicza się tylko do tematyki rozrachunkowej, kolejne artykuły mienią się różnymi barwami, tym bardziej więc warto zatopić się w lekturze. Pod pachnącym bzem na przykład.
Omawiane pisma: „Kino”.
buduj Witrynę | © 2004 Fundacja Otwarty Kod Kultury | pytania? | kontakt