|
|
Nie pojmuję, jak teraz, na początku nowego wieku, można wciąż kontynuować wzorzec artykulacji krytycznych tez opierający się na jakichś całościowych zarysach, ilustrowany wyrywkowymi przykładami, zamykający żywy obraz powstających książek w obrębie kilku tendencji i haseł. Sięgający do dyskusji, które właściwie pozorują istnienie życia literackiego, do tez miałkich jak piach sypiący się przez dłonie. Jakoś szybko zwietrzały te spory z lat dziewięćdziesiątych, a nowych nie ma i jeszcze przez jakiś czas nie będzie, jak mniemam. Dlaczego? Bowiem nie tylko odrzucany przeze mnie, a praktykowany zadziwiająco długo styl krytyczny jest nie do zaakceptowania. Tak pisać się nie da, ale nie da się pisać również inaczej. Śmiem twierdzić, że pisać krytycznie prawie w ogóle się nie da.
|
 |
|
|
|
Jak odnaleźć siebie, z „tamtymi” pragnieniami, pomysłami, marzeniami o pisarskich spełnieniach, by pisząc o „tamtym” nie popaść w śmieszność, łzawą, głupią śmieszność? Pewnie się nie da, choć wielu próbuje, odrabiając lekcję romantyków, lekcję Prousta. Ale przyznam się, że trochę mnie irytuje bicie się w piersi, a właściwie bicie w „tamtego”, sprzed trzynastu lat. Nikt nie da nam gwarancji, że po latach jesteśmy mądrzejsi. Czy aby na pewno ominęła nas „nowa, duchowa przygoda przełomu”?
|
 |
|