Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 2 (13) z dnia 12 stycznia 2002

OD KOŃCA DO POCZĄTKU

– „FA-art” –

      Tuż przed samym końcem roku trafił do rąk czytelników numer 4 (46) 2001 „FA-artu”. A tam, o czym przekonujemy się już w trakcie przelotnej lektury spisu treści, proza, poezja (chciałoby się – i się to robi – używając do tego celu niezwykle popularnej wśród recenzentów „FA-artu” metaforyki futbolowej, napisać: 6:4 dla tej pierwszej), „rewolucyjny” projekt Zenona Fajfera, tekst Dariusza Nowackiego tyczący sfery „tzw. codzienności” w polskiej prozie lat dziewięćdziesiątych, szkic Grzegorza Makowskiego o społecznym statusie centrów handlowych oraz ciąg dalszy, rozpisanego na głosy Przemysława Czaplińskiego, Krzysztofa Uniłowskiego, Pawła Dunin-Wąsowicza oraz Kingi Dunin (w kolejności wystąpień), dramatu polskiej krytyki literackiej, którego kanwą stała się książka Oko smoka, autorstwa wspomnianego wyżej szefa „Lampy i Iskry Bożej”.
      Plus, oczywista, rubryki stałe.
      Zacznijmy zatem od początku, czyli od końca, jako że na wstępie dobrze się jakoś rozgrzać (np. twórczością niezawodnego Alojza Trompki). Przeglądając to i owo w stałym już dziale Przeglądarka, natrafiamy na... Wilcze Oko. No, dzień dobry, co tam, panie, w fotografii – chciałoby się zapytać, gdyż Wilcze Oko fotografii właśnie jest zwykle poświęcone, lecz się tego nie robi, bo zaraz okaże się, że nie o fotografii będzie mowa, a o słowniku.
      No i jest, hipertekstowy w wersji internetowej, Słowniczek młodoliteracki autorstwa Wojciecha Wilczyka. Nie ukrywam, że serdecznie się ubawiłem podczas jego lektury, choć podejrzewam, że nie tylko cele rozrywkowe przyświecały jego twórcy. Dość jednoznacznie można z niego wyczytać literackie i krytycznoliterackie antypatie Wilczyka, których przedstawienie momentami zdecydowanie przekracza granice tzw. dobrego smaku. He, gdzież jednak znajdują się owe granice, co? Kto odpowie? Temu po głowie! I tak też Wilczyk obchodzi się z postaciami młodej sceny literackiej, kluczową wśród nich personą czyniąc Karola Maliszewskiego, bogu ducha winnego, zaczytanego do utraty tchu noworudzkiego poetę i krytyka (swoją drogą, ostatnimi czasy chyba kiepsko radzącego sobie z mnogością zalewających go tekstów). Głównym impulsem dla zaistnienia owego słowniczka stała się ostatnia książka Maliszewskiego - Zwierzę na J., której pojawienie się prawdopodobnie wywołało w Wilczyku eksplozję frustracji, doprowadzając, skutkiem zapewne niezwykle skomplikowanej reakcji łańcuchowej, do powstania i odważnego wyeksponowania (opublikowania) czystej perełki polskiej leksykologii.
      Po przewróceniu kolejnych kartek „FA-artu” robi się mniej zabawnie, bowiem tekst Kingi Dunin wciąga nas w dyskusję o czymś, co można by nazwać kryzysem dialogu, którego mroczne widmo unosi się od dłuższego czasu nad krytyką literacką naszego pięknego, usytuowanego nad wieloma rzekami kraju. Widmo unosi się i faktu tego nie da się dłużej brać w nawias, a świadczą o tym liczne nieporozumienia wynikające z prowadzonych polemik, które, właściwie zaadresowane, zdają się trafiać pod niewłaściwy adres. Z tego powodu powinna chyba się przydać „szczególna” umiejętności słuchania, postulowana przez Kingę Dunin. Wskazuje ona na pozorność (i tym samym absurdalność) wszelkiego dys-sensu, w sytuacji, gdy „ataki na przeciwnika są przede wszystkim retorycznymi popisami mającymi zabawić publiczność”. W takiej sytuacji jakikolwiek dialog stanowi nie lada wyzwanie, wyzwanie wymagające wysiłku wychylenia się w stronę innego i namysłu nad jego perspektywą myślową. W imię jakiej idei miałby się ten dialog odbywać? Ano, być może w imię niedookreślonej (jeśli w ogóle określonej) idei sprawiedliwości. Odkrywczym nie będę, jeśli stwierdzę, że każda rzeka ma dwa brzegi i z każdego brzegu widać drugą stronę. Wystarczy zadać sobie trud skierowania wzroku w tamtym kierunku, aby otworzyć możliwość przekroczenia jej nurtu. Z czasem taka możliwość może się okazać naglącą potrzebą, a rzek, jak już wspomniałem, w tym naszym pięknym kraju bez liku. Może już czas zacząć przyglądać się drugim stronom?
      Kartkując dalej numer „FA-artu”, natykamy się na obszerny szkic autorstwa Grzegorza Makowskiego (znanego skądinąd, np. z zamieszczonego w grudniowym –14/2001 – „Newsweeku” artykułu dotyczącego antyglobalistów), tyczący kwestii fenomenu gigantycznych centrów handlowych, które przywędrowały do nas zza oceanu. Konkluzją z tego szkicu jest to, że stanowią one niezmiernie interesujące zjawisko kształtujące kulturę społeczeństw postindustrialnych, gdyż „dysponują” możliwościami znaczącej modyfikacji przestrzeni wielkich aglomeracji (pojawiają się np. projekty umieszczania w nich ratuszy, bibliotek, czy muzeów). I chociaż kwestia ta jest zajmująca, to przez cały czas lektury owego szkicu zastanawiałem się nad polityką pisma określającego się jako „literackie”. Już w poprzednim (3/2001) numerze „FA-artu”, podczas lektury tekstu Marcina Babko, dotyczącym niezwykle prężnie rozwijającego się ostatnio w Polsce (a dokładniej - na Śląsku) środowiska hiphopowego, usiłowałem dojść, czy takie stopniowe poszerzanie kręgów zainteresowań śląskiego kwartalnika nie jest przypadkiem kolejnym świadectwem pewnego zastoju w samej literaturze. Oczywiście, proszę mnie tutaj nie brać za jakiegoś ortodoksa, który w przyjętych określeniach chciałby się dopatrywać dożywotniej deklaracji - toć sam przed chwilą rozprawiałem, ciut, ciut, ale jednak, o dialogu implikującym zmiany. Jednak ciekawi mnie, czy w najbliższej przyszłości redakcja (wraz z radą) nie zamierza przemianować się na, niejako zaanonsowany w podtytule szkicu Marcina Babko O śląskim hiphopie słów kilka. Takie tytuły daje się chyba w kwartalnikach artystycznych, nie? z poprzedniego numeru, kwartalnik artystyczny, lub, co więcej, społeczno-kulturalny?
      W pierwszej połowie numeru, poza szkicem Dariusza Nowackiego Między krzątactwem i partactwem. Polska proza lat dziewięćdziesiątych wobec tzw. codzienności, zwrócił moją uwagę rewolucyjny w swoich założeniach projekt tzw. liberatury, zaproponowany przez Zenona Fajfera w, jak to sam autor określił, Aneksie do „Aneksu do »Słownika terminów literackich« pod red. Janusza Sławińskiego. Cóż to jest liberatura? Autor Aneksu przede wszystkim wskazuje na niezwykle istotny aspekt wizualny dzieła literackiego, jego układ typograficzny, dobór czcionek. Ba, uważa, że nawet „kształt okładki, rodzaj papieru, kształt i kierunek pisma, format, kolor i liczba stron, słów, a nawet liter” powinny być przedmiotem refleksji każdego twórcy, który „niedole postmodernizmu ma już za sobą” i chciałby pójść w kierunku wyznaczonym przez autora aneksu. Mam jednak wrażenie, że po lekturze ostatecznie pozostajemy z niczym, to jest z dość mglistym pojęciem o, zasygnalizowanym nam tak dużą czcionką w tytule, zjawisku. W pamięci pozostaje jedynie pojawiające się trochę na zasadzie deus ex machina pojęcie „emanacjonizm”. Co z tego naprawdę wynika, pozostawiam pod rozwagę czytelnikom.
     

Marcin Czerkasow





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 2 (13) z dnia 12 stycznia 2002