Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 11 z dnia 20 grudnia 2001

Rozkoszne życie chełbi

– „Kwartalnik Artystyczny” –

     Zachciało mi się podczas czytania ostatniego numeru „Kwartalnika Artystycznego” (nr 3/2001) zostać chełbią modrą, czyli naszą pospolitą, bałtycką meduzą. Tak jej niedaleko do chełpliwości (wiem, wiem, tego nie lubimy, ale co tam – raz można dać się unieść) i całkiem blisko do mądrości (skoro modra, to tylko jedna literka różnicy). A na dodatek ta cudowna postać życia wolno sobie pływa, nieprzytwierdzona niczym do podłoża unosi się (wynosi? jest unoszona przez morze?) sama nad sobą, pewnie też nad innych. Żadna sztywna część ciała (szybko przejdźmy na poziom tłumaczenia metafory – chodzi o unieruchamiającą perspektywę interpretacyjną) nie wiąże jej z ziemią (i znowu: z ziemią, czyli stałością i stabilnością myślenia; z poruszaniem się po jednym tylko poziomie i w jednym kierunku, co uniemożliwia zaskoczenia).
     Cóż może być bardziej rozkosznego nad to jej lekceważące pomijanie niewygodnych przywiązań i przyzwyczajeń – społecznych i egoistycznych zarazem, bo skoro nad innymi i nad sobą się wynosi, unosząc? Zresztą jej samej w istocie jakoś mało. Bycie chełbią w tekście, nad tekstem (w sobie i nad sobą) sprawiać musiałoby przyjemność: niezaprzeczalną, bo jak zaprzeczyć czemuś, co przezroczyste, prawie, że nie istnieje? I przyjemność długotrwałą, nieskończoną: siłą chełbi jest morze (tekstów), po których dryfuje nieustannie, przybierając coraz to inny odcień (modrej mądrości).
     A chełbią zachciało mi się być najbardziej, gdy przeczytałam fragmenty zaprezentowanych tekstów wydanych przez Editions de Minuit, którym to swoją uwagę „Kwartalnik Artystyczny” poświęcił już po raz drugi. W numerze 2/2000 znalazły się przekłady starszych autorów Editions de Minuit, m. in. Becketta, Simona, Duras, Pingeta, Robbe-Grilleta, razem z rozmową z poprzednim dyrektorem wydawnictwa, nieżyjącym już Jerome Lindonem (obecnie funkcję dyrektora przejęła jego córka). I z nią też wywiad poprzedza prezentację tekstów nowych autorów, pojawiających się w tym numerze, których to wprowadzenia do literatury polskiej podjął się Marek Kędzierski. Dostajemy więc także krótkie, krytyczne omówienia. Trochę zakłócają one życie chełbi, bo są jakimś stabilizującym momentem – owo dryfowanie bez uprzedzeń i pamięci ukierunkowują, ale – no cóż! – wiadomo, że życie czytelnicze w formie modrej chełbi jest w gruncie rzeczy niemożliwe.
     Omówienia Marka Kędzierskiego są także skrótowym przedstawieniem całości, której fragmenty wycięto i wystawiono na pokaz. Metoda jest więc mniej więcej taka: w dużym skrócie i oddaleniu widzimy całość, natomiast sami możemy dotknąć szczegółu. I właśnie przy tym szczególe niczym nie zobowiązane (także samym sobą) życie chełbi jest pożądane, bo pozwala na unoszenie się na falach tekstu, omijanie swoich przyzwyczajeń, swobodne lekceważenie krytycznych sądów.
     Czytanie na sposób chełbi jest czytaniem wszystkich tekstów naraz, zlewaniem w jedno różnych fragmentów, pożegnaniem się z zasadą rozdzielności, dołączaniem kolejnych historii do siebie, upodabnianiem i zapominaniem o jednej, własnej perspektywie. Taką możliwość dają tylko fragmenty tekstów, takie jak te pojawiające się w „Kwartalniku Artystycznym”, bez pretensji o kontekstowe odniesienia. Wiem, to niemodne w czasach, gdy wszyscy chcą odróżnić się za wszelką cenę. Ale pomyślmy o paradoksalnej postaci chełbi, która przecież prawie w całości składa się z tego, do czego pragnie się upodobnić. A czy wszyscy (no, prawie wszyscy) namiętni pożeracze historii nie nabierają powoli, acz niezauważalnie kształtów swoich fabuł? Czy odcięci (niczym chełbia wyjęta z morza) od tekstów, nie wiedliby boleśnie bezkrwistego życia?
     Czyli: Bernhard-Marie Koltes ze swoim Powrotem na pustynię i Pomoc domowa Christiana Ostera wyziera spomiędzy Szamanki Marie Ndiaye i fragmentu książki Helene Lenoir Jej dawne imię, a raz po raz wynurzają się też Laurent Mauvignier (Z dala od nich), Patrick Deville (No se puede vivir sin amar) i Tanguy Viel (Cinema). Czyli: (to jedna z możliwych wersji) opowieść o szamotaninie między bratem a siostrą, której pozorny powód stanowi majątek, podmywana jest opowieścią o szamotaninie bezradnego mężczyzny między dwiema kobietami, których już w Szamance rośnie liczba i siła (historia, jak zdążyłam się zorientować, nie potrzebuje tym razem mężczyzn) i mowa jest o relacji między matką i córkami. Uogólnienie (relacja między synem a rodzicami) następuje w powieści L. Mauvigniera Z dala od nich. Przeskakując kilka stron dalej od miejsca, gdzie francuscy autorzy i ich teksty, można przeczytać o pani doktor Pikowej, o której pisze Michał Głowiński w swoim wspomnieniowym szkicu Pani doktor Pikowa (dział Varia), doskonale pasującej do tego towarzystwa, także zaplątanej w dziwne relacje ze swoją matką. I gdyby nie swobodne dryfowanie po tekstach, mogłabym przymocować się do nich feministyczną bądź psychoanalityczna lekturą.
     Ponowne (po kłopotach z miłością bohatera powieści Ostera) ujęcie damsko-męskie w dużym zbliżeniu mamy u Helen Lenoir. Wszystkim naraz i po trochu obdziela w swoim tekście Deville, który opowiada jednocześnie kilka historii, w których nie można, choćby się nawet bardzo chciało, znieruchomieć (tu sposób na „chełbię modrą” staje się przymusowym stylem lektury). Zwierciadlanym odbiciem tegoż (w sensie poetyki i szalonego tempa opowieści) jest relacja z podróży na Dominikanę Grzegorza Musiała w Dzienniku bez dat, w którym zapisuje istotę Dominikany: „przecież tu – STWORZENIE – czegoś TRWAŁEGO – gwałci zasadę ciągłego naprzemiennego ruchu, który rządzi ich istnieniem i rozpadem”. Jakoż rozpadem zajmują się też wiersze, zwłaszcza cykl Urszuli M. Benki o Orfeuszu. Według tej zasady (czy może gwałtu na niej?), dobrane są inne poezje: Janusza Stycznia (dalszy ciąg wierszy tego autora o dziewczynkach), Janusza Szubera (poezje utrzymane w stylistyce Miłosza, którego wierszem Oczy i poematem Czeladnik rozpoczyna się cały omawiany numer) oraz Wojciecha Wencla.
     „Kwartalnik Artystyczny” proponując dosyć różnorodne teksty, daje jednocześnie swobodę w ich organizowaniu, nam pozostawiając pomysł na ich ułożenie i zapełnienie nimi siebie. Opowiedziałam o nich, mam nadzieję, bez wyraźnego monogłosu i narzucenia swojego pomysłu (chełbia nim przecież nie jest), dryfując – tak jak pozwolili mi redaktorzy – bez przyzwyczajania się do jednego rodzaju podłoża (tekstu, ideologii, siebie).

Anna Kałuża





Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 11 z dnia 20 grudnia 2001