Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 9 z dnia 30 listopada 2001
Roczniki siedemdziesiąte?
– „Dekada Literacka” –
Najnowszy numer „Dekady Literackiej” (9-10/2001) tematycznie podporządkowany został pytaniu: „Czy istnieje młoda proza?”. Nie pierwszy to periodyk, który rozważa ten problem. Można by wręcz powiedzieć, że jest to ostatnio temat dyżurny, gdyby nie wyraźna deprecjacja ukrywająca się za tym określeniem. A przecież sprawa jest całkiem poważna. W przypadku „Dekady Literackiej” znamienne jest, że prozą roczników siedemdziesiątych zajął się już nie młodoliteracki nieregularnik (czy kwartalnik), lecz nobliwy miesięcznik. To o czymś świadczy.
Oto bowiem na literacki rynek (tak, tak – rynek) wkraczają dwudziestolatkowie wraz ze swoją poezją i prozą, i trzeba wyjątkowej wrażliwości oraz wyczucia, by, z jednej strony, nie przecenić, przesadnie (a więc szkodliwie) nie rozdąć zjawiska, a z drugiej strony, nie dokonać jakiejś nieopatrznej generalizacji na wyrost, która mogłaby spacyfikować wykluwające się talenty.
„Dekada Literacka” postanowiła do sprawy podejść profesjonalnie i metodycznie. Numer otwiera więc artykuł Roberta Ostaszewskiego pt. Niszowcy i swobodne elektrony, który ma spełniać rolę wprowadzenia do tematu. Potem redakcja zamieszcza wyniki ankiety przeprowadzonej wśród najmłodszych prozaików, a następnie fragmenty ich prozy. Dopełnieniem tej kompozycji staje się esej Bogdana Rogatko o prozie lat dziewięćdziesiątych.
Artykuł wprowadzający Roberta Ostaszewskiego (pełny tytuł: Niszowcy i swobodne elektrony. Najkrótszy przewodnik po najmłodszej prozie) jest ze wszech miar rozsądny, opisowy, propedeutyczny. I potrzebny. Zarysowuje mapę opisywanego zjawiska, w sposób kompetentny i nie pozbawiony pewnej dozy empatii, co – rzecz jasna – nie przekreśla wartości poznawczej tekstu. Autor krótko charakteryzuje trzy główne miejsca wspierające młodą prozę, a więc olsztyński „Portret” oraz krakowskie periodyki: „Ha!art” i „Studium”. Próbuje też odnaleźć wspólny mianownik tego fantomicznego zjawiska, choć od początku jest jasne, że będzie to trudne. Analizuje więc niezależność, odrębność, osobność, akcentowanie bardziej tego, co dzieli niż tego, co łączy poszczególnych autorów, brak wspólnej wizji światopoglądowo-estetycznej, odżegnywanie się od etykietki „pokolenie” (choć z powodów nie tylko marketingowych miałoby to swój sens), itd. Być może czytelnik nie poczuje się tym wszystkim szczególnie zachęcony, ale cóż robić, mówimy o zjawisku mglistym, in statu nascendi… Nagłe otrzeźwienie, wyswobodzenie się z destrukcyjnych miazmatów przynosi zakończenie artykułu, ni z tego ni z owego uderzające w tony patetyczne: „Młoda proza nie jest potrzebna jedynie młodym prozaikom, ale nam wszystkim. Im szybciej to zrozumiemy, tym lepiej; będzie z tego większy pożytek i dla literatury, i dla czytelników.”
Tak wyedukowany i pouczony czytelnik przechodzi do lektury ankiety, której poddani zostali młodzi prozaicy. Pytania zadano dwa, przy czym pierwsze jest – jednak – trochę dziwne: „Jakie teksty kultury (książki, filmy, muzyka itd.) ukształtowały Panią\Pana jako pisarza?” Takie postawienie sprawy uruchamia XIX-wieczny paradygmat genetyczno-wpływologiczny, dawno przekreślony, ale – jak widać – wiecznie żywy. Na szczęście nie wszyscy ankietowani dali się na tę rybkę złapać. Zresztą – nie ma tego, co by na dobre nie wyszło: dzięki tak zadanemu pytaniu dowiedzieliśmy się przecież, co czytają, oglądają i słuchają młodzi prozaicy. A jest to z pewnością wiedza nie do przecenienia.
Cóż więc czytają? Zazwyczaj dużo i mądrze. Powtarza się Gombrowicz (Mariusz Sieniewicz, Daniel Odija), a poza tym Nietzsche, Pascal, Simone Weil, Foucault, Camus, Gogol, Dostojewski, Jung, św. Augustyn, Miłosz, Pound, Eliot, Nabokov… To sympatyczne widowisko intelektualnej próżności zostało trochę zneutralizowane poprzez wymienienie autorów z niższej półki (Sapkowski, Stephen King), bo – co było jasne od początku – młodzi autorzy chłoną również kulturę popularną. Istną erupcję lektur i kontekstów dla swej twórczości przedstawił Michał Witkowski. Bardziej powściągliwy okazał się Wojciech Kuczok, który praktycznie rzecz biorąc zbojkotował pytanie, dodając, że źródła jego pisarstwa biją poza kulturą.
Drugie pytanie ankiety: „Jak widzi Pani/Pan miejsce i znaczenie młodej prozy na rynku literackim dzisiaj?”, wywołało mniejsze rozbieżności. Najbardziej reprezentatywnie odpowiada Mariusz Sieniewicz: znaczenie – całkiem spore, obecność – prawie żadna. Poza tym młodzi autorzy deklarują to, co wychwycił już wcześniej Robert Ostaszewski: niechęć do mówienia o pokoleniu i literacko-marketingowych gestów.
Bogatszy o tę wiedzę czytelnik przystępuje do lektury samych tekstów młodych prozaików. Są to zazwyczaj fragmenty, więc trudno o jakieś wiążące oceny. Jednak diapazon literackich kreacji jest spory: od nut groteskowych, przez nostalgiczne i metafizyczne, po – jakby – alegoryczne. Powtarza się motyw zagubienia młodego bohatera w rzeczywistości III RP. W Metafizycznym mrówkojadzie Michała Nawrockiego główny bohater uczy języka polskiego w szkole i przeżywa to zajęcie jako wysoce surrealne. Z kolei w Melisie Daniela Odiji bohater próbuje przystosować się do roli krążącego po mieszkaniach sprzedawcy pakietu programów telewizji kablowej i ma z tym – jak łatwo się domyślić – spore problemy. Zresztą jest to chyba najlepsze , a z pewnością najzabawniejsze, opowiadanie zaprezentowane w najnowszym numerze „Dekady Literackiej”. Mniej interesujące wydają się być prozy: Mariusza Sieniewicza Złodziej i Miłki Malzahn Spacer. Pierwsze opowiadanie, operując elementami groteski, usiłuje stać się – niestety dość wydumaną – metaforą, drugie natomiast, mimo czasami niezwykle celnych dialogów, rozchodzi się w zbyt wielu kierunkach.
Ciekawe, czy autorzy powyższych utworów zostaną bohaterami artykułu analogicznego do tego, który opublikował w „Dekadzie Literackiej” Bogdan Rogatko, a zatytułowanego Proza lat dziewięćdziesiątych w zwierciadle krytyki? Warto poświęcić kilka chwil temu artykułowi, gdyż przynajmniej z jednego powodu jest on bardzo znamienny; autor dzieli bowiem twórców lat dziewięćdziesiątych na „pisarzy” i „pisarki”. Nie ma w tym oczywiście nic nowego, krytyka feministyczna przyzwyczaiła nas do takiego stawiania sprawy. A jednak w tekście Bogdana Rogatko, chyba poza jego autorską świadomością, dzieje się coś dziwnego. Z magmy recepcyjnych sporów wyławia on oceny pozytywne i negatywne, przy czym za pomocą pozytywnych charakteryzuje „pisarzy”, a negatywnych – „pisarki”. Tę zagadkową prawidłowość najlepiej obrazują pierwsze zdania kolejnych akapitów. Z jednej strony mamy więc – „Wysoko została oceniona powieść inicjacyjna Kornhausera(…); „Jeszcze pochlebniej pisano o Hanemannie Stefana Chwina(…)”; „Jednym z najbardziej popularnych (w dobrym tego słowa znaczeniu) pisarzy lat 90-tych był niewątpliwie Jerzy Pilch (...)”; „O najnowszej powieści Musiała (…) Nowacki pisał z entuzjazmem (...)”. Z drugiej strony natomiast: „Bardziej krytycznie oceniona została twórczość Magdaleny Tulli”; „Sporo zastrzeżeń wysuwają też krytycy w stosunku do pisarstwa Izabeli Filipiak (…)”; „[Manueli Gretkowskiej] dostaje się od krytyki najwięcej (…)”. Śledzenie tej zadziwiającej strategii Bogdana Rogatko jest zadaniem pasjonującym, ale też trochę przykrym. Mam zatem nadzieję, że gdy za dziesięć lat ktoś będzie oceniał dorobek literacki pierwszej dekady XXI wieku, to uchroni się od podobnych uproszczeń.
Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 9 z dnia 30 listopada 2001