Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 4 z dnia 10 października 2001

Recepcja literatury polskiej za granicą – uwagi tłumacza i wydawcy


     Spróbuję przedstawić doświadczenia wydawcy, usiłującego w obecnych, coraz trudniejszych warunkach, opublikować co roku choćby kilka naprawdę wartościowych powieści, w tym niemieckojęzycznych, jak również przekonać wydawców zachodnich do zakupu praw do kilku współczesnych powieści polskich, wydanych przez PIW.
     Trudności związane z tym ostatnim zamierzeniem są liczne i wielorakie: o ile w ostatnich latach wydawcy niemieccy prosili o propozycje tytułów, które mogliby opublikować na Targi Książki we Frankfurcie roku 2000, tak wydawcy bądź agenci z innych krajów nie mieli takiej motywacji - co więcej, nigdy mieć jej nie będą. Nakłonienie ich do przeprowadzenia rzetelnej, merytorycznej oceny proponowanego tekstu literackiego nie jest łatwe. Jakimi bowiem argumentami przekonać wydawców, że na polskim tytule zarobią więcej, niż na rosyjskim czy węgierskim? Możliwość uzyskania dotacji mogłaby przemawiać na naszą korzyść, lecz poza względami handlowymi istnieją trudniejsze do pokonania przeszkody natury kulturowej, tych zaś nie usunie nawet najsprawniej działający system dotacji. Najważniejszą wydaje się status literatury polskiej na zachodzie, związany nierozerwalnie ze statusem naszego języka, znanego zaledwie garstce entuzjastów. W języku niezbyt przydatnym ani w życiu codziennym, ani w obcowaniu z wielkimi dziełami piśmiennictwa europejskiego, powstają utwory literackie, które zazwyczaj uchodzą za ciekawostki. W percepcji nie znających języka polskiego literaturoznawców, Treny Kochanowskiego są niczym innym, jak ciekawostką. To, że na angielski przełożyli je Stanisław Barańczak i Seamus Heaney stanowi dla anglojęzycznych badaczy literatury swoistą gwarancję: warto przeczytać wszystko, do czego Heaney przyłożył rękę, z pewnością będzie to godne uwagi. Lecz nie podchodzą oni do Trenów jako opoki, na której powstał język liryki polskiej, lecz jak do dobrej poezji z egzotycznego obszaru językowego. Drugą stroną medalu jest sama amerykańska edycja Trenów, sam fakt powstania przekładu i jego publikacji. W rozmowach o istnieniu literatury polskiej w językach zachodnich trzeba mieć przed oczyma jednocześnie obie strony medalu - a to wymaga bezustannego patrzenia w lustro.
     O Trenach wspominam między innymi dlatego, że są jednym z niewielu dzieł powstałych przed wiekiem dwudziestym, które w ostatnich latach ukazało się w przekładzie angielskim. Zainteresowanie dawniejszą literaturą polską ogranicza się do środowisk slawistycznych, toteż polskich klasyków wydaje się głównie na tych środowisk użytek. W połowie lat 1990 chicagowskie czasopismo „2b" opublikowało ankietę na temat przekładów literatury polskiej w USA. Jedno z pytań dotyczyło zapotrzebowania, jakie, zdaniem respondentów, istnieje na konkretne tytuły. Wykładowcy uniwersyteccy wymieniali przede wszystkim dzieła dawniejsze, tzn. nie dwudziestowieczne. To zrozumiałe - przekłady są im potrzebne do zajęć ze slawistami nie znającymi języka polskiego (czyli z większością slawistów w USA, a także w Anglii i Holandii - nie mam danych z innych krajów, lecz podejrzewam, że tak jest wszędzie - slawistyka i rusycystyka to nazwy wymienne). Niewielu respondentów natomiast uznawało, że literatura polska drugiej połowy XX wieku pilnie wymaga uwagi tłumaczy i wydawców. Jako jedyny z ankietowanych wymieniłem nazwiska Wiesława Myśliwskiego, Bohdana Zadury. Lecz to właśnie literatura dwudziestowieczna jest tłumaczona - i czytana - najczęściej. Skąd zatem rozbieżność opinii ekspertów i wydawców? Stanowią o niej przede wszystkim wymogi rynku. Czytelnicy mogą zainteresować się tym, co dziś piszą polscy autorzy, lecz o historii Polski lepiej poczytać w książkach historycznych. Twierdzenie, że bez zrozumienia historii Polski nie sposób pojąć polskiej literatury jest w pewnej mierze słuszne, lecz nie przemawia na korzyść tej literatury. Odpowiadając w ankiecie „2b" na pytanie o to, czego szuka w przekładach z literatur obcych w ogóle, a w szczególności polskiej, Jonathan Brent - twórca serii polskiej w Northwestern University Press - napisał, że przede wszystkim interesuje go wspólnota doświadczeń egzystencjalnych, intelektualnych, duchowych. To, co zupełnie osobne, wszystkie specyficznie polskie problemy i kompleksy, muszą takimi pozostać, ponieważ nikogo nie obchodzą.
     Patrząc na drugą stronę medalu, należy uczcić tych wydawców i tłumaczy, którzy pomimo braku większego zainteresowania ze strony czytelników, uparcie pracują nad przekładami klasyki polskiej. W Anglii i USA dzieje się niewiele: jedyny poważny wydawca literatury polskiej, czyli wspomniany Northwestern University Press, publikuje przede wszystkim dzieła autorów dwudziestowiecznych. Istnieją już przekłady Kochanowskiego, Mickiewicza, Prusa, nawet Paska i Sienkiewicza; z pewnością będą powstawać przekłady innych kanonicznych pozycji, lecz ich obieg pozostanie akademicki. We Francji i Szwajcarii wydawnictwo Noir sur Blanc od wielu lat wydaje przekłady klasyki polskiej, lecz jest to tylko część jego programu - co najmniej tak samo istotna jest literatura współczesna. Natomiast wydawnictwa angielskie i holenderskie właściwie w ogóle nie interesują się literaturą dawniejszą. Obecność Tryzny, Stasiuka, czy Tokarczuk na rynku holenderskim nie jest wynikiem działań mających na celu udostępnienie tamtejszym czytelnikom literatury polskiej jako takiej, działań o złożonych przyczynach kulturowych i politycznych, które obserwujemy w przypadku Noir sur Blanc, oficyny założonej przez Polaka, Jana Michalskiego. Wydawcy holenderscy i angielscy wydają książki polskich autorów przede wszystkim dla zysku, a to ogranicza pole wyboru tytułów do drugiej połowy dwudziestego wieku.
     Zarówno Jan Michalski, jak Adrian van Rijsewijk z wydawnictwa de Geus oraz Susan Harris z Northwestern University Press, wypowiadali się na ten temat podczas dyskusji nad perspektywami oraz stanem obecnym literatury polskiej w przekładach na języki zachodnie, która odbyła się w ramach zamykających wiek XX Targów Książki we Frankfurcie. Wydawcy europejscy podkreślali rolę, jaką w ich działalności spełniają dotacje. Bez bardziej odczuwalnego zaangażowania rządu polskiego w finansowanie przekładów trudno będzie o znaczące zwiększenie obecności literatury polskiej na rynkach zachodnich. Funkcjonujące w innych warunkach wydawnictwo uniwersytetu Northwestern nie zabiega o dotacje, między innymi dlatego, że może sobie pozwolić na nakłady poniżej dwóch tysięcy egzemplarzy, podczas gdy de Geus czy Noir sur Blanc nie mogą zejść poniżej dwóch i pół tysiąca. Tymczasem przeciętnie sprzedaje się tysiąc egzemplarzy - straty pokrywają dwa czy trzy tytuły o większej popularności. Inne są zatem kryteria doboru tytułów: po Northwestern nie należy spodziewać się wydania Panny Nikt, zaś de Geus nie pokusi się o pozycje skierowane wyłącznie do wąskiego kręgu akademickiego. Van Rijsewijk przyznał, że na decyzję o wydaniu konkretnego tytułu przez jego wydawnictwo często wpływa to, czy ukazał się on w tłumaczeniu niemieckim. Dla wydawców holenderskich edycja niemiecka to ważny sygnał, zarówno natury merytorycznej, jak rynkowej. W trakcie wymiany poglądów z bardzo nieliczną publicznością, ktoś powiedział, że medialny wizerunek literatury polskiej przynosi jej więcej szkód niż korzyści. Choć uwagi tej osoby nie wykroczyły poza ogólniki, chodziło w istocie o to, że sposób, w jaki zachęca się czytelników zachodnich do sięgnięcia po książki polskich pisarzy jest nieefektywny. Promocja książki posługująca się argumentem, że książka jest autorstwa Polki bądź Polaka, a zatem godna uwagi, przynosi rezultat odwrotny do zamierzonego. Wyłącznie kwestie merytoryczne mają wpływ na decyzje czytelników i wydawców. Z mojego doświadczenia wynika, że nie jest to zupełnie słuszne mniemanie: miłośnicy poezji polskiej chętnie przeczytają książki nie znanych im dotąd polskich poetów. Lecz z drugiej, rynkowo istotniejszej strony, zwolennicy prozy Ryszarda Kapuścińskiego niewielką wagę przykładają do tego, że jest Polakiem: liczy się głównie doskonałość jego tekstów. A ogólnie rzecz biorąc, cierpienie narodu o wiele mniej zajmuje czytelników, niż cierpienie rodziny bądź jednostki.
     Kończąc uwagi o sprawach wydawniczych, chciałbym umieścić starania o zagraniczne edycje książek polskich w nieco szerszym kontekście. W 1998 roku, na Uniwersytecie Walii w Aberystwyth, odbyła się konferencja poświęcona współpracy wydawców i tłumaczy z krajów lub regionów, których języki są mało znane i/lub nie są w tych krajach językami urzędowymi. Powstała wówczas inicjatywa wydawców z Walii, Łotwy, Chorwacji, Finlandii, Katalonii, Bretanii, Francji i Polski (uczestnik francuski, wydawnictwo Actes Sud, znalazł się tam dlatego, że posiada prawa do wielu książek napisanych po baskijsku i arabsku). Jej celem było wprowadzanie do bardziej znanych języków przekładów z literatur w językach „małych" bądź „mniejszych", lecz cel został z czasem zmodyfikowany. Teraz założeniem wydawców jest wzajemna wymiana: co roku każdy z członków porozumienia ma wydać co najmniej jedną pozycję, do której prawa ma inny z członków; dodatkowym warunkiem publikacji jest uzyskanie wsparcia finansowego Unii Europejskiej, o co zabiega porozumienie jako takie, nie zaś poszczególni wydawcy. W ciągu minionych lat do porozumienia o nazwie Mosaic dołączyli wydawcy z Czech, Słowacji, Portugalii i Bułgarii. Informacje o tytułach na sprzedaż znajdują się na stronie internetowej Mosaic, i już w 2001 roku porozumienie rozpocznie swoją właściwą, translatorsko-wydawniczą działalność.
     Wspominam o tym dlatego, że problemy z popularyzacją naszej literatury za granicą nie są jedynie polską przypadłością. Każda literatura pisana w języku „małym" bądź „mniejszym" ma te same trudności. Jednym ze sposobów ich pokonania może okazać się właśnie współpraca w obrębie tych języków, literatur i rynków wydawniczych. Z pewnością walijskie wydanie, dajmy na to Madame, mniej przysporzy sławy autorowi tej powieści niż edycja francuska, lecz materiały informacyjne Mosaic zamieszczone w Internecie, w tym kilkunastostronicowe fragmenty książek w tłumaczeniach na angielski, francuski i niemiecki, są dostępne wszystkim zainteresowanym - także wydawcom z USA, Włoch czy Argentyny. Zaś program dotacji unijnych preferuje raczej podania składane przez kilka lub kilkanaście kooperujących ze sobą podmiotów, niż wnioski od poszczególnych wydawnictw.
     Przejdę teraz do spraw translatorskich. Mimo ponurego tonu moich wcześniejszych uwag, trzeba przyznać, że z przekładami jest całkiem nieźle. Po pierwsze, powstaje ich coraz więcej, wiele jest najwyższej próby, zaś to, w jakich wydawnictwach się ukazują, wydaje mi się w sumie kwestią drugorzędną. Tylko pisarz nastawiony na sukces komercyjny może czuć się zawiedziony, jeżeli przekład jego książki ukazuje się w ambitnym, niekomercyjnym, małym wydawnictwie. Z pewnością literatura awangardowa ukazuje się dzięki takim właśnie oficynom, a jej propagowanie nie jest sprawą mediów, lecz niewielkiego grona koneserów. Fakt, że w różnych krajach grona takie są bardzo zainteresowane literaturą polską, ma dla mnie większe znaczenie, niż komercyjny sukces komercyjnych powieści. Zwłaszcza w dziedzinie poezji najnowszej można mówić o rzeczywistym, a nie medialnym sukcesie literatury polskiej za granicą. Przestają grać rolę jakiekolwiek kryteria poza ściśle merytorycznymi i dzięki temu powstają właściwe warunki dla procesu literackiej i kulturowej translacji. Osobiste kontakty autorów z tłumaczami to jedno z najistotniejszych ogniw tego procesu - cieszy mnie, że ta forma współpracy najbardziej ekstensywnie rozwija się pomiędzy Polską a Niemcami. To właśnie w tym środowisku dzieje się to, co naprawdę ważne. Cieszy mnie również coraz większy rozmach, jaki widać w kontaktach pomiędzy Polską a Słowenią, Holandią, Anglią czy Ukrainą. Tłumacz bardzo często jest mecenasem literatury lepszym i skuteczniejszym od wydawcy bądź krytyka. Pomimo wielkiej, zinstytucjonalizowanej erupcji dobrej woli, jaka towarzyszyła targom we Frankfurcie, tylko tłumacze pozostają na placu boju - urzędnicy zajęli się już innymi sprawami, podobnie jak recenzenci.
     Na zakończenie dodam, że swą względnie dużą poczytność w Ameryce literatura polska zawdzięcza w znaczącym stopniu autorytetowi tłumaczy, jak również krytyków i recenzentów. O nowych przekładach piszą Stanisław Barańczak i Czesław Miłosz, Susan Sontag i Norman Davies. Jest to, pod względem medialnym oraz z punktu widzenia wydawców, sytuacja bardzo korzystna, zwłaszcza że w USA, podobnie jak w Anglii, przekłady stanowią bardzo małą część ogólnej produkcji wydawniczej. W Anglii nie przekraczają trzech procent, z czego połowa przypada na tytuły francuskie. Krzepi więc fakt, że uwaga z jaką Amerykanie śledzą przekłady z literatury polskiej jest tak duża. Życzmy sobie, by tak samo było w całej Europie.

Tadeusz Pióro




Artykuł pochodzi z czasopisma „Tytuł” nr 4 (40) 2000.


Witryna Czasopism.pl (http://witryna.czasopism.pl/)
Nr 4 z dnia 10 października 2001